Był ciemny listopadowy wieczór. Deszcz padał obficie mocząc moje włosy i kurtkę. W powietrzu unosił się mocny zapach benzyny, krwi i trawy. Czerwone, niebieskie, czerwone, niebieskie... Czy to policyjne wozy ? Straż ? Pogotowie ? Nie wiem. Już nic nie czuje. Zero bólu, zero zimnej asfaltowej nawierzchni, zero powolnie uderzających kropel wody o moją skórę. Mimo to jednak słyszę zrozpaczony głos:
- POMOCY ! NIECH KTOŚ GO RATUJE ! AXEL !
To ty Roni ? Tak, tu nie ma mowy o pomyłce. To na pewno ty. Jeden feralny kierowca. Jeden krok za dużo. Jeden podmuch. Gdybym wtedy nie wypchnął cię, pewnie leżał byś zamiast mnie w tej kałuży szkarłatnej cieczy. Chciałbym teraz wstać i otrzeć twe łzy ,jednak nie mogę. Świat wiruje ,a ja nie mogę nawet się poruszyć. O ironio...
-AXEL ! NIE ZOSTAWIAJ MNIE ! PROSZĘ!
Przykro mi ,że musisz mnie widzieć w takim stanie, jednak to było nieuniknione. Nie płacz. Nie chcę byś ronił łzy. Masz taki piękny uśmiech, obdarz mnie nim po raz ostatni, jeśli to jest agonia. Pamiętam ,jak jeszcze niedawno śmiałeś się ze mną ze swoich przejęzyczeń na wypracowaniu z polskiego, jak przytulałeś mnie i całowałeś, jak chodziliśmy za ręce. Chciałbym to powtórzyć ,choć wiem w jakim stanie jestem. Chwyciłeś mą już zimną dłoń. Poczułem to przez chwilę, jednak i zniknęło tak szybko jak się pojawiło.
-Proszę... Nie zostawiaj mnie... Nie zostawiaj...
Dziwna senność mnie ogarnęła. Oczy powoli zamykały się mimo moich starań. Dźwięki otoczenia traciły głośność aż w końcu całkiem umilkły. Czy tak wygląda śmierć ?
Bip...bip...bip...biìiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii...
-Tracimy go !
- Siostro defibrylator ! Szybko!
- On nie przeżyje...
- Błagam
......iiiiiiiiiiiiiiiiiiiii...
- Uwaga !
...iiiiiiiiiiiiiiiiiiiii...
- Zwiększ do 200 ! Uwaga !
...iiiiiiiiiiiiiiii...
- Axel...
- Powtarzam ! Uwaga !
...iiiiiiiiiiiiiiii... bip...bip...bip...
- Wrócił do nas...
Moje ciało przeszywały kolejne wolty począwszy od klatki piersiowej. Lecz moje serce ani drgnęło. Widziałem ich. Ronin płakał. Ratowali mnie. Kilku lekarzy i pielęgniarki. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę w jakim stanie jestem. Ciało spowijały czerwone sińce... nogi i ręce były wygięte pod nienaturalnym kontem... głowa owinięta była bandażem... do tego dochodziły jeszcze dziesiątki rurek aparatury. Po chwili obraz ten znikł. Udało im się. Wróciłem. Znów żyje. Wraz z tym wróciło czucie przez co cierpiałem okrutnie. Ale co to tam dla mnie... Jednak wraz z nim udało mi się też poczuć ciepłą dłoń która delikatnie ujmowała moją.
- Axel... -rozbrzmiał łamiący się głos mojego chłopaka.
Nie mogłem go przytulić, otrzeć łez, pocieszyć... To było gorsze niż ból fizyczny. Chciałem go chociaż zobaczyć ,ale powieki odmawiały mi posłuszeństwa. Zmusiłem się jednak do delikatnego ścisku odwzajemniając jego gest, mimo tego że prawdopodobnie nie mam w ręce ani jednej niezłamanej kości.
- J-jestem tu...
Czułem jego załamanie, rozdarcie. Pewnie to samo bym czuł gdyby był na moim miejscu, ale teraz nie ma to znaczenia. Po dłuższej chwili ucałował mnie ostrożnie w zakryte białym materiałem czoła. Mimo warstwy poczułem ciepły oddech na mojej skórze.- W-wszystko będzie dobrze...Choć może to głupie ,ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa.
- W-wyzdrowiejesz...Oj Roni, Roni...
Zawsze starasz się być optymistą na zewnątrz, a w środku dusić uderzającą rzeczywistość.
- Z-zostanę... B-będę tu... Obiecuje...
Dotrzymał słowa. Zostawał tu dnie i noce, ani na chwilę nie odstąpił od mojego łóżka. Na szczęście Alys i Seth postarali się o oddzielną salę dla mnie z łazienką i dodatkowym łóżkiem. Gdyby nie to pierwsze co bym zrobił po przebudzeniu to ochrzanił go za takie zaniedbanie swoich potrzeb. Siły powoli mi wracały , a kości zrastały, jednak wciąż jedyne co mogłem zrobić były drobne ruchy dłońmi.
Minęły tygodnie... miesiące... nie wiem też czy nie lata... Wszystko dłużyło się niemiłosiernie. Moje cierpienie co prawda zmniejszało się, ale niezbyt chętnie. Kiedy na korytarzu słychać było spadającą metalową tackę, kiedy budowniczy przeklinał na budowie w budynku obok, kiedy za ścianą ktoś wydał ostatnie tchnienie... Obudziłem się. Co prawda wcześniej byłem świadomy ,lecz to nie to samo. Powoli otworzyłem oczy ,jednak nie na długo. Szpitalna lampa chwilowo mnie oślepiła. Przekląłem pod nosem niewyraźnie ze względu na odrętwienie. Na twarzy miałem maskę tlenową ,a w rękach kroplówki i różnorakie kabelki, jak zdążyłem się zorientować. Ronin siedział obok pogrążony we śnie opierając głowę o białą ścianę. Uśmiechnąłem się smutno widząc go. Zmartwił mnie jego zaniedbany i wyjęty jak z jakiegoś filmu żałobnego, wygląd. Ah jak zwykle pewnie wiedział lepiej i kłócił się z wszystkimi. Cały Roni... Po tym krótkim momencie oceniłem swój stan. Nah nie był za dobry, choć nie był i fatalny. Przypominając sobie widok z listopada, wywnioskowałem że większość moich złamań się zrosła. Niezbyt mądrze postanowiłem wymusić u swojego ciała pozycję siedzącą. Udało się. Nic mnie nie zabolało ,więc raczej mogę tak pozostać. Mój oddech był jednak ciężki i nierówny. Meh to nie pierwsza i nie ostatnia sytuacja w której śmierć mi puka do drzwi i pewnie nie ostatnia, jednak wcześniej nie miało to miejsca od kiedy jestem w związku. Nigdy wcześniej nikt prócz mojego przyrodniego rodzeństwa, dawno zmarłego przybranego ojca i dziewczynki z wioski, nie interesował się moim losem. Złamane serce miałem nie raz, jak każdy, jednak zawsze w bardzo brutalny i dosadny sposób. Byłem wrakiem emocjonalnym... Mimo wyrządzonych szkód w moim umyśle ja nadal pragnąłem kogoś do kochania ,pomimo tego ,że szablonowo powinienem być zimny jak głaz. Dziwny ze mnie wyjątek. Za długo utrzymywałem tę maskę szorstkości i chłodu ,żeby ją założyć raz jeszcze. Przekroczyłem limit. Za dużo dusiłem w sobie emocji, teraz one wróciły, lecz już koniec tej farsy. Jemu naprawdę ufam. Kocha mnie takiego jakim jestem i wzajemnie. Nie muszę udawać. Mogę wypłakać się w jego ramię, przytulić, pocałować... Przy nim jestem szczęśliwy. Po chwili zamyślenia ponownie spojrzałem w kierunku krzesła. Uśmiechnąłem się szeroko widząc jak marszczy nosek przed łaskoczącym go gronem włosów. Delikatnie odgarnąłem je ręką za jego ucho widząc jego nieowocne starania, po czym delikatnie ucałowałem jego usta. Lubię go tak budzić. Zawsze wtedy przyciąga mnie do siebie mocniej i pogodnie wita lekko śpiąco. Tym razem jednak tak nie było. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie połączone z niedowierzaniem.
- Roni... - powiedziałem ochryple.Zastygł w bezruchu. - Już nie śpię... - chwyciłem go za dłoń - Przepraszam że musisz tu być...
Trwaliśmy tak trochę. Po jego twarzy zaczęły spływać łzy każda swoim torem.
- Nie płacz... Nie odszedłem i nie mam zamiaru... - ocierałem jego policzek opuszkiem kciuka jednak przeźroczystej cieczy wciąż przybywało.
Jego dłoń spoczęła na mojej sprawiając by pozostała na tym miejscu.
- A-Axel... - otworzył napuchnięte już oczy.
Uraczyłem go wesołym chichotem. Ten, jakby wyrywając się z amoku, nagle mocno mnie przytulił do siebie i wybuchł głośnym płaczem. Odwzajemniłem gest i również ich nie powstrzymywałem.
- N-Nigdy więcej mnie nie zostawiaj ! N-nigdy w-w-więcej... ! - wydukał wtulając się w zagłębienie pomiędzy moją szyją a ramieniem.
- Ciii... Kocham cię... - ucałowałem jego pod rudawe włosy - I będę kochał... Nie ważne co się stanie... Zawsze będę przy tobie...