Rozdział 20

28 3 8
                                    

Postanowiliśmy ubrać choinkę na święta, u Davida. Zostały mi jeszcze niecałe dwa tygodnie, by kupić mu prezent, ale co to może być?

- Nie wiem, czy brać małą czy dużą - oznajmił, gdy poraz kolejny przechodziliśmy alejkami miedzy choinkami.

- Która ci bardziej pasuje. Jak można iść na zakupy, nie wiedząc jakie mniej więcej chce się drzewko? - powiedziałem niezrozumiale.

- Nie mniej teraz do mnie pretensji - poprosił. - Wybierzmy średnie i ładne.
- Ty będziesz to nosił.

- Zadzwonię po brata i po nas przyjedzie. Chyba. - Ostatnie słowo powiedział ciszej.

- Słyszałem.

Po kolejnej godzinie szukania, w końcu znalazła się ta jedyna, która była niemal idealna. Czułem się jak z Mamą. Ona też potrafi tyle wybierać i w ostatniej chwili stwierdzić, że to, jednak nie to i tak zaczyna się kolejna godzina poszukiwań. Nigdy tego nie rozumiałem. Ja wybrałbym to, które jest w rozmiarze, który chcę i jest w dobrym stanie. Nie szukałbym szczegółów, które również muszą być idealne, bo inaczej umrę.

Po zakupach David zadzwonił do brata.

- Przyjedź po nas. Już kupiliśmy.

= Teraz to radź sobie sam. Było wcześniej zadzwonić to może bym przyjechał. Teraz nie ma mnie w domu.

- Czyli mam wracać z tym na piechotę? Chyba sobie żartujesz.

= Nie tym razem braciszku. Poradzisz sobie, wierzę w ciebie.

- Ale...

I nie dokończył, ponieważ tamten się rozłączył.

Widziałem jak jego oczy pociemniały ze złości. Na szczęście po kilku głębokich oddechach uspokoił się.

- No to czeka nas fantastyczna podróż. - Uśmiechnął się ironicznie.

Tak bardzo fantastycznie.

* * *

Po niecałych dwóch godzinach doszliśmy do celu. Nie dość, że wszędzie miałem pełno igieł, to byłem strasznie zmęczony i jedyne, o czym marzyłem to wieczór i sen.

Było sporo komplikacji i przeszkód, ale jakoś daliśmy radę wnieść ją do salonu.

Jednego jestem pewien. Już nigdy więcej nie chcę kupować choinki.

Samo ubieranie drzewka świątecznego to najprzyjemniejsza rzecz dla wielu z nas. Ja nigdy za tym nie przepadłem, ale teraz ciesz się, że zawsze Mama zmuszała mnie do tego. Dzięki temu mam miłe wspomnienia.

- Najpierw zajmniemy się łańcuchami, a później ozdobami - rzekł David.

Kiwnąłem głową i wyciągnąłem z wielkiego pudła srebny łańcuch, który po chwili był wieszany na dzewku.

Gdy dwa inne łańcuchy były już powieszone, zabraliśmy się za kolejne ozdoby. Bombki miały kolory: błękitne, białe, szare. Były jeszcze kryształki do zawieszenia.

- Brokat to największe gówno jakie może być - stwierdziłem z irytacją.

Zaśmiał się na moje słowa.

- Przynajmniej ładnie wygląda.

- Nie prawda - zaprzeczyłem. - Kryształki wyglądają lepiej. Brokat się błyszczy i nic więcej.

- To zawsze coś.

- I tak go nienawidzę.

- Chyba nie może być tak źle .

Nasze NieboOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz