Edward podniósł na mnie oczy, które tak kochałam, a które teraz nie widziały nic. Czułam jednak, że utrata wzroku, choć zaskakująca u wampira, nie jest jednak jedyną rzeczą, która się wydarzyła w Volterrze.
-Bella?- wyszeptał cichutko
-Tak, kochanie to ja. Przyjechałam zabrać cię do domu.
Jego ukochaną twarz przeszył, ból. Nie było na niej ani śladu radości.-Bella...ja nie mogę...nie mogę wrócić...do..do...Was. Nie mogę być już...już...mężem. Ojcem też nie...-zadrżał mocno- Wszystko się zmieniło...Nie jestem..już...tym mężczyzną, którego...kochasz...Jestem kaleką. W każdym...sensie...Nawet nie dam rady was bronić...
Serce mi się krajało, gdy słyszałam co mówił. To nie miało żadnego sensu, wiedziałam że czego jak czego, ale dzieci nie potrafiłby przestać kochać. A, po tym co przeszliśmy...także by nie opuścił. Delikatnie dotknęłam jego ramienia, na co przylgnął do ściany.
- Kochanie...co oni ci tu zrobili...-N...nic... ja tylko.... nie nadaje się już..... nie przydam się.... już nie jest jak kiedyś...
Chociaż jego słowa miały mnie uspokoić, to niestety nie mogło się to udać, bo Ewdard drżał lekko, a w reakcji na pytanie przełknął ciężko ślinę nim, cokolwiek odpowiedział. Postanowiła spróbować dowiedzieć się czegoś od drugiej strony. Nie zamierzałam popełnić tego samego błędu co przed laty, gdy za mało wierzyłam w Nas.
-Edward...kocham cię. Renesmee i...reszta- miałam tu na myśli przede wszystkim Edmunda i Elisabeth, ale też resztę rodziny- tęsknią za tobą
-Ja... ja też... ale... no... spójrz tylko na mnie..... nic nie widzę... nie wiem gdzie jesteś... nie wiem gdzie ja jestem.... jak mam pójść z Tobą na spacer... z dziećmi.... a jak ktoś zaatakuje.... nic nie zrobię.... jestem bezużyteczny Bello... bezużyteczny.... do... niczego.... się nie nadaje....
Byłam coraz bardziej pewna, że tu spotkał go jakiś koszmar. Mimo to wiedziałam, że Razem damy radę pokonać wszystko, więc starałam się uspokoić ukochanego.
-Cii... znajdziemy radę-zapewniłam go, naprawdę w to wierząc i dodałam, rozwiązując pierwszy problem-jestem na przeciwko ciebie
Jednak jego następne słowa...sprawiły że zwątpiłam
-Ale ja nawet.....nie bylem ci wierny- po wypowiedzeniu tych słów schował twarz w dłonie.
Przez moją głowę przemknęło milion myśli. Jak kiedy, dlaczego. Ale przede wszystkim, jedna nie dająca mi spokoju. Czy chciał mnie zdradzić. A jeśli nie chciał. To by oznaczało...
-Chciałeś tego?
-Nie ważne czy chciałem czy nie... stało się... zdradziłem Cię.... nie mogę tego cofnąć....-szeptał drżącym głosem , kręcąc głową-Zdradziłem cie...
-To najważniejsze. -dotknęłam ostrożnie dłoni ukochanego, decydując się spytać wprost o najgorsze- Czy zgwałcili cię?
Od razu wzdrygnął się na mój dotyk i cofnął, gdy był już w bezpiecznej odległości przełknął silnę, był bardzo przestraszony, tak ostrożnym i niewinnym gestem, nie mogłam tego zinterpretować opatrznie.-Mam rację prawda...? - wyszeptałam z bolem, co potwierdził mruknięciem.
Oczy ukochanego, mimo, że stracił wzrok, desperacko poszukiwały jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Ten widok łamał mi serce, ale jeszcze bardziej, to że go tak bardzo skrzywdzono. Nie wiedziałam jeszcze , kto to zrobił, ale wiedziałam, że nie długo pożyje, bo zamierzałam się na nim zemścić za krzywdę jaką wyrządzono, mojemu mężowi. Teraz jednak najważniejsze było zabrać go z tego piekła.
-Chodź...wróć że mną do domu. Nie zrobiłes nic złego.
-Ale Bello... do czego ja ci sie teraz przydam?- jego głos się łamał
-Po prostu do kochania -odparłam łagodnym tonem
Jednak nawet, te słowa go przestraszyły. I zupełnie opacznie je zrozumiał. Skulił się pod ścianą, a jedyne co powiedział, ale to wystarczyło bym zrozumiała, były następujące słowa
-Nie nadaję się...
-Nie do seksu...Ale do tego bym wiedziała że jesteś bezpieczny...i że jesteś ze mną
-Ale..... chcesz mnie....? Przy sobie?
Po raz pierwszy usłyszałam nadzieję w głosie mojego wampira. Było to jak balsam na krwawiące serce. Powtórzyłam fragment naszej przysięgi.
-Tak, na dobre i na złe...pamiętasz ?
-Pamiętam....- wszeptał nieco pewniejszym głosem
-Nigdy nie przestanę cię kochać. Wszystko inne...mamy dość życia by się uporać z tym
I to była prawda, wszak wieczność, to bardzo, bardzo dużo czasu
-Dziękuję.... kocham cie...
-Ja ciebie też...- Odparłam z miłością, po czym wstałam i ostrzegłam Edwarda- Teraz cię dotknę...by pomóc wyjść ok ?
Przełknął głośno, ale wyciągnął do mnie dłoń. Położyłam ją na moim ramieniu tak on, trzymał się mnie, korzystając z pomocy, a nie czuł , że go więżę. Upewniłam się jeszcze raz, że w taki sposób jest to znośne i wyszliśmy z komnaty. Zmierzając ku wolności, lecz nagle coś sprawiło, że musieliśmy, zmienić trochę plany.