Rozdział 18.

326 46 33
                                    


Niewidzialna bariera rozpostarła się wokół Solasa i Cullena, odcinając od szalejącego na zewnątrz żywiołu.

Nie było czasu do stracenia.

Żołnierz wyprostował się i przymknął oczy. Odciął się od malutkich igiełek magii, wzgryzajacyh się w każdy milimetr skóry, właściwie odciął się od... wszystkiego, wchodząc metodyczne w kolejne poziomy koncentracji. Aż stał się tym, kim w tej chwili musiał być. Templariuszem. Znalazł źródło swoich umiejętności, ignorując natarczywe echo lyrium, szepczące o możliwościach, które miałby w zasięgu ręki.

Chwycił miecz, kierując go pionowo w górę. Ustami niemal dotykał chłodnej stali. Przeniósł swą wolę na broń, wywołując w niej głód. Głód magii, którą miał rozpraszać, przed którą miał bronić. Życie Templariusza zależało od uległości ostrza, które dzierżył. To, że siłą woli potrafił zdusić przepływ magii nie oznaczało, że było to tak proste. Bez krążącego w żyłach lyrium, musiał podejść blisko celu.

Celu.

Stwórco przebacz, tym właśnie dla niego była Eliandir w tym momencie.

Coś z wibrującym hukiem grzmotnęło w tarczę, która zachwiała się pod naporem ciosu. Płomienie na chwilę objęły ich dookoła. Solas stęknął głucho z wysiłku, lecz utrzymał barierę. Z pomocą Doriana, jak się okazało. Mag dyszał ciężko po przebyciu drogi do nich przez szalejące żywioły, lecz trzymał dłonie w górze.

- Cóż, teraz przynajmniej wiemy, że lepiej jej nie denerwować... - sapnął tevinterczyk, ocierając strużkę potu o uniesione ramię.

Cullenowi jednak nie było do śmiechu.

To już nie była walka, lecz próba przetrwania.

Ze szczeliny, z której wydobył się potwór raz po raz wyłaniały się pomniejsze demony - szału, gniewu, rozpaczy. Ginęły jednak natychmiast w szale zniszczenia Eliandir. Spopielone, spalone, zmiażdżone energią kinetyczną, rozerwane na strzępy...

Nawet demon pychy padł martwy, z ziejącą w trzewiach dziurą po lodowym pocisku, sikając posoką dookoła i rycząc przeszywająco.

Nic nie umknęło jej wściekłości.

A ona stała wciąż w tym samym miejscu, patrząc na to obojętnie, wyzutym z emocji wzrokiem. Szczupła, naga elfka, przykryta jedynie zakrzepłą krwią.

Demon Sumienia opierał się żywiołom, lecz w tym świecie nie miał takiej mocy, jak w swojej domenie. Ryczał wściekłe, kontrował ataki Eliandir swoją własną plugawą magią. Powietrze aż iskrzyło, przeciążone od jej nadmiaru. Demon w końcu stał się niecierpliwy, chciał to zakończyć, chciał ją zniszczyć.

Nagle pochylił się, otworzył usta przypominające pękniętą ranę i wyrzucił z siebie coś na kształt kuli czarnej materii, przeładowanej skażoną magią. Wyrzygał bezkształtną breję, która spadła między jego łapy i tak zawisła, lewitując w klatce szponów. Materia obracała się, pulsowała. zdawała się pochłaniać resztke światła i plugawić ją. I rosła w siłę, jakby koncentrowała w sobie wszechobecną moc. Nagle wystrzelił z niej ostry promień, równie czarny jak ona sama. Dotarł do Eliandir w ciągu ułamku sekundy. Ta jednak niedbale poruszyła dłonią w górę i pocisk mający przebić ją na wylot, rozbił się o ścianę lodu, zostawiają przypominającą smołę plamę, która z sykiem wgryzała się w lód i spękaną ziemię.

Dopiero wtedy jej zastygła w wyrazie obojętności twarz zmieniła się.

Usta Inkwizytorki rozciągnęły się w okrutnym, tryumfalnym uśmiechu.

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now