Radioaktywne kwiatki

12 1 0
                                    


Patrzę przez zaparowaną maskę gazową na lekko falującą taflę wody. Nie da się uwierzyć, że po siedmioletniej apokalipsie z huraganami, tsunami i w ogóle, przeżyły jakieś ryby. Lecz nasz mechanik (oraz kucharz, kierowca itp.), Alex mówi mi, że tutaj będą brały. Nie mam jednak nadziei, na kolacje, która nie będzie mi świecić w żołądku. Jednak po 15 minutach siedzenia w nieznośnej ciszy, coś ciągnie prowizoryczną wędkę. Staramy się ograniczać mówienie do minimum, więc pokazuję mu na migi by wciągał zdobycz na pomost, podczas gdy ja sięgnę po broń. Mój Desert Eagle, najsłynniejszy pistolet świata, znaleziony na zupełnym zadupiu dwa lata temu, jest wyczyszczony, lśniący, działający i naładowany. Siedem lat temu nigdy bym nie powiedziała, że broń będzie moim najlepszym przyjacielem. A jednak, czasem jak jestem sama potrafię do niej mówić. Ma nawet imię. Nie mówcie nikomu ale ma na imię Alessa, jak ta z Silent Hill. Alex nie ma broni, ponieważ jak mówi, nie zamierza się babrać w brudniej robocie. 

Przez chwilę mocuje się z linką, która robi za żyłkę, a gdy wtaszcza to co jej się uczepiło, kopie to z obrzydzeniem z powrotem do wody. ,,To" to napuchnięty ludzki trup, który chwyta go za nogawkę, dzięki czemu oboje wpadają do radioaktywnej wody, która jest bardziej niebezpieczna niż podczas zakwitu Sinic. Chcąc, nie chcąc mogę tylko czekać aż coś wypłynie, bo woda jest mętna, a głupio by było zastrzelić kolegę. Po minucie Alex wypływa cały i zdrowy, tyle, że bez maski. Wciągam go na molo. Migam mu by szybko leciał do obozu, a ja posprzątam rzeczy. Z żalem idzie. Pewnie nie chciał mnie zostawiać samej. Bacznie obserwując wodę, pakuję nasze rzeczy. Gdy wszystko jest w plecaku, chwytam Alessę i idę w stronę obozu.

Obóz składa się z czterech namiotów, dużego paleniska i samochodu ciężarowego Alexa. Znajduję się na polanie, na wzgórzu, a jezioro z nad którego wracam, jest oddzielone lasem. Jeden namiot to kuchnia, jadalnia i pokój narad w jednym. Drugi to mój pokój oraz pomieszczenie medyczne. Gdy zaczęła się apokalipsa, byłam po kursie pielęgniarskim i na piątym roku studiów medycznych. I przez te wiele lat doświadczenia zdobytego podczas apokalipsy, dowiedziałam się więcej o amputacjach niż można sobie wyobrazić. Trzeci namiot to pokoje chłopaków. Czwarty to składzik. Wszystkie są chronione, dzięki czemu można oddychać. Z paleniskiem jest o tyle fajnie, że to coś, co znajduje się w powietrzu pozwala ogniu palić się dłużej, a zależnie od rodzaju drewna i soków, które się w nim znajdują, pali się na różne kolory. Ciężarówka, którą wozimy nasz cały dobytek po kraju jest nie tylko obszerna, ale i PANCERNA. Podczas gdy jedziemy, jedziemy po mutantach, więc auto powinno być uszkodzone. Ale nie jest, więc punkt dla nas, wszechświecie.

Gdy wracam do obozu widzę tylko naszego snajpera, gościa od brudnej roboty, Michaela.Dorzucił do ognia kilka rodzajów drewna, więc palenisko ma z osiem kolorów. Witam się z nim i biegnę do mojego pokoju. Nie jest zbyt obszerny, część lekarska zajmuje trzy czwarte namiotu.Część lekarska to stół, łóżko, lekarstwa, narzędzia itp. Nie mam zbyt wielu rzeczy osobistych. Tylko plecak, śpiwór, Alessę, kurtkę, maskę i misia, którego dostałam od chłopaków, gdy miałam doła, oraz zdjęcie mojego psa. Wabił się Sunny i miałby teraz osiem lat. Zdejmuję moją maskę gazową, buty i kurtkę, dzięki czemu włosy, ciasno upięte pod maską gazową i kapturem, krzyczą z ulgi. Nogi mnie bolą niemiłosiernie ,a pistolet zostaje położony na dnie plecaka. Przytulam misia, imieniem Teddy, który jest mojej wielkości. Takie właśnie lubię.

W tej samej chwili wchodzi Michael. Sam siebie każe nazywać Mi, ale to mi się kojarzy z Muminkami,więc podziękuję. Za to plus jest taki, że mogę zrobić pełno żartów z jego przezwiskiem.

-No, I jak tam ryby? Brały?- Mówi ironicznie siadając mi na łóżku. Patrzę się na niego i widzę jak się uśmiecha.

-Brały, brały, tyle, że Alexa.-Odpowiadam mu. Zazwyczaj gdy noszę maskę tego nie widać, ale mam bardzo proste zęby, więc muszę się uśmiechać bardzo często. Kiedy moja drużyna się dowiedziała, zaczęła mnie rozweselać tak często, że moje mięśnie twarzy są wyćwiczone jak u prezenterki wiadomości.

Oddział UśmiechuWhere stories live. Discover now