5

28 11 2
                                    

Matematyka mijała dość szybko, gdy za tobą siedziała Nancy, której uprzednio rozkazałeś, aby praktykowała na tobie różnorodne tortury. Tak oto przetrwałem całe czterdzieści pięć minut dzięki ostremu ołówkowi nowej.

- I jak się czujesz? - Czarnowłosa zapytała, gdy zadzwonił dzwonek i wszyscy opuszczali sale.

- Jakby spędził cały dzień z kuzynką.

- Masz kuzynkę? - Zaciekawiła się.

- Nawet pięć - mruknąłem cicho.

- Powiedziałabym, że ci współczuję... ale nie. Jednak nie.

- Dzięki.

Wychodząc z klasy pożegnałem się z Nancy i ruszyłem na tyły szkoły. Jeśli byłeś umówiony z kimkolwiek, zawsze się tam spotykaliście. Dotarłem na miejsce przed Elizabeth, więc usiadłem na betonowych schodkach i czekałem. Wyjście to prowadziło na szkole podwórze, gdzie roiło się od trawy, krzaków i kwiatków. Woźny dbał o te rośliny jak o własne dzieci. Nikt nigdy nie zagłębiał się w jego życie prywatne, ale jeśli wierzyć plotkom, żona z dziećmi go zostawiła, i wtedy właśnie przywiązał się do botaniki. To smutne, kiedy człowiek pozostawiony samemu sobie stara się uzupełnić pustkę czymkolwiek. Przynajmniej taka roślinka nie zacznie krzyczeć, że wyprowadza się do matki.

- Hej - usłyszałem zza siebie.

Elizabeth usiadła obok mnie, uśmiechając się radośnie. Miała na sobie czarne, obcisłe spodnie i różową koszulkę z głębokim dekoltem.

- Cześć.

Chwilę milczeliśmy, podziwiając otaczające nas piękno. Warto dodać, że ja patrzyłem się na nią, a ona na niebo.

- Chciałabym umieć wkładać w coś tyle serca - powiedziała, bawiąc się pierścionkiem na długim i chudym palcu. Wszystkie jej ruchy były takie naturalne i delikatne.

- Może wtedy wyszedłbym na ludzi - rzuciłem, a dziewczyna od razu zaczęła się śmiać.

- Wydajesz się być porządnym chłopcem.

- Och, tak?

Znów śmiech. Następnie Lizzie wstała, machając ręką, bym zrobił to samo.

- Chyba nie spędzimy tu wieczności, co?

- Oczywiście, że nie - odpowiedziałem, podnosząc się. - Tak czy siak to teren szkoły, więc spędzenie tu wieczności nie byłoby niczym miłym.

- Wszystko zależy od towarzystwa.

I tak oto ruszyliśmy w stronę miasta. Nie miałem zielonego pojęcia, co było naszym celem. Po prostu szliśmy chodnikiem, dyskutując o czymkolwiek. Utrzymywanie zadowalającego dialogu z dziewczyną to dopiero sztuka. Co moment podsuwałem jakiś nowy temat, zanim zdążyła zapaść dziwna cisza. Wtedy przez krótki czas udawało się nam podtrzymać emocjonującą rozmowę. Dzięki tej intrydze dowiedziałem się, że Elizabeth ma trójkę rodzeństwa, młodszą siostrę i dwóch starszych braci. Nigdy nie wyjechała z kraju, jej ulubionym daniem było spaghetti, nie przepadała za piłką nożną. Zamierzała zostać projektantką mody, zdecydowanie wolała długą kąpiel zamiast szybkiego prysznica. To jak gra w pytania.

- Opowiedz coś o sobie - zachęciła, gdy przechodziliśmy obok pizzeri.

- Jestem jedynakiem, ale nie chciałbym mieć rodzeństwa.

- Dlaczego?

- Wystarczy mi kontakt z dziećmi na zjazdach rodzinnych.

Szczerze nienawidziłem tych wszystkich małych skrzatów, głównie za wyżywanie się na moich włosach i plucie do jedzenia. Ciotki podrzucające swoje pociechy do kuzyna Sammiego, byleby mogły od nich odpocząć - stały punkt każdego zebrania. Rozumiałem, że każdy chce chwili spokoju, co nie znaczyło, że powinni mnie odbierać takie chwile.

What's wrong with you, Sammy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz