Nowi Koledzy

12 0 0
                                    


W momencie, kiedy usłyszeliśmy odpalany silnik, wszyscy umilkli. Każdy sięgnął po swoją broń (to nie tak,że wszyscy mieli ją już w rękach) i wyszliśmy  na zewnątrz. Ja i Mi nie mieliśmy masek, więc musimy się poruszać szybko. Gdy weszliśmy do ,,garażu", spodziewałam zobaczyć szopa, lub inne radioaktywne paskudztwo. Ale na miejscu mych dziwnych wyobrażeń (szop odpalający silnik? Nie sądzę.) stało dziecko. Poszarpane, wychudzone, z maską antyalergiczną zamiast przeciwgazowej, ale nadal dziecko. Widząc nas obróciło się. Chłopiec, spanikowany, złapał za pręt i skierował go w naszym kierunku.

-Pfffff...- Parsknął Kapitan, opuszczając strzelbę.-To jakieś dziecko!-

-Nigdy nie lekceważ ryzyka dostania w głowę prętem, Kapitanie...- Powiedziałam, zbliżając się do chłopca, który już prawie płakał.

-Hej, co tu robisz, hm?- Zapytałam. Nie miałam to czynienia z dziećmi od dłuższego czasu, więc brałam pod uwagę, że mogłam brzmieć nie naturalnie.

W momencie gdy byłam blisko do niego, dziecko zamachnęło się na mnie.  Smutne, bo dziecko było niedożywione i słabe, a i tak zemdlałam. 

No smutne po prostu.

Obudziłam się w swoim namiocie, ostrożnie przykryta kołderką. 

Gdy oprzytomniałam,wstałam i spojrzałam w lustro. Duży siniec i rozcięcie na skroni. Kaszlnęłam i zaczęłam przemywać ranę.  W tym samym momencie usłyszałam krzyk. Owinęłam bandażem głowę i wybiegłam na dwór.

Wbiegając do namiotu chłopaków, spodziewałam się zobaczyć katusze tego dziecka. Zamiast tego zobaczyłam chłopca, stojącego na środku pokoju, patrzącego nieswojo na Kapitana, który wrzeszczał na Mi.

-Prawie go zastrzeliłeś!

-Prawie!

-Co nie-...- Przerwał wpatrując się w mnie.-Och, Panienka Kate, właśnie...-

-Katy!- Mi przerwał mu i dał mi wielkiego przytulasa. Nie byłam przyzwyczajona do kontaktu z czymś żyjącym, mój mózg dalej nie funkcjonował najlepiej, a moja skroń zaczęła dziwnie piec, więc naturalnie z ust wymknął mi się nienaturalny odgłos, który brzmiał jak coś pomiędzy bólem a strachem.

Świetny sposób by zrujnować chwilę.

-Uh, przepraszam- Skrzywił się snajper.-Po prostu nie wiedziałem czy, no wiesz, jesteś okej.

-Jestem w świetnej formie.- Małe kłamstwa zaczęły wchodzić w nawyk.-Co miało znaczyć  ,, prawie go postrzeliłeś?"-Zapytałam się. Odpowiedziała mi tylko cisza.-Zaraz, nie powiesz mi, że skrzywdziłeś to dziecko?

-No nie! To znaczy ja, nie, ja ummm...-

-Prawie postrzeliłeś dziecko!?- Mój krzyk zaczął przerastać w pisk, a moja głowa zaczęła pulsować nie miłosiernie.-Okej, wiesz co? Nie ważne. Idź postój na warcie czy co. Kapitanie przynieś mi moją torbę, proszę.- Widząc nie pewność Kapitana pokazałam drzwi. Za dużo tego jak na jeden dzień. O ile to był dzień.

NIE WAŻNE!

Gdy wszyscy wyszli, zostałam tylko ja i to dziecko

-Okej, po pierwsze. NIE próbuj uderzyć mnie znowu.- Po tym wypowiedzeniu poczekałam chwilę, i zadowolona z rezultatu (jakim było kiwniecie głową dziecka) zaczęłam mówić dalej-Jesteś tu z kimś? Och nie patrz nam nie tak, nie ugryzę cię.-Dziecko popatrzyło się na mnie trochę pewniej.

-Nie, jestem sam. Ale przyszedłem z obozu.- Jego głos był pewny i trochę szorstki od chodzenia w masce.- Jest w lesie, cztery kilometry na wschód.- Przekrzywił głowę i się skrzywił.-Szukałem drewna na opał.

- Cztery kilometry od obozu, przy naszym samochodzie?

-Umm, okej to brzmi dziwnie, ale usłyszałem krzyki, a później zobaczyłem obóz.-Wzruszył ramionami.- To mogę już iść?- Patrzył się na mnie z mieszanką nadziei i .... strachu?

-Pewnie, jesteś tu mile widziany z towarzyszami.-Uśmiechnęłam się pogodnie. Chłopcu zaświeciły się oczy.

-Serio?

-Nie.

-Aww.-Powiedział z skruszoną miną. Moja mina złagodniała.

-Ale jestem pewna,ż...- Przerwał mi krzyk Kapitana.

-Łap maskę Panienko, mamy gości!-Mówił podczas rzucania mi maski. Założyłam ją i złapałam chłopca.

Gdy wyszliśmy na zewnątrz, zobaczyłam Mi i Aleksa stojących na przeciwko sześciu mężczyzn. Jeden z nich mówił, a drugi wyglądał jak medyk. Miał przepaskę z krzyżem na ramieniu (Miałam taką samą!) i uwaga, uwaga, fartuch laboratoryjny (Uuuu Fancy). Aleks, jak zwykle mówił (pacyfista) ,a Mi mierzył się wzrokiem z pozostałą czwórką. Mężczyzna, który mówił, zwrócił swój wzrok na mnie, a konkretnie, na chłopca.

-Konney!-Wykrzyknął-Zwróćcie mi syna!- Spojrzałam się na chłopca. Nie wyglądał na przerażonego.

-NARADA!- Wrzasnęłam, a każdy spojrzał się na mnie. Moi chłopcy, bo rzadko podnosiłam głos, a ci drudzy, bo nie mogli uwierzyć, że to dziewczyna.

Dzięki.  Czuję się jak zagrożony gatunek.

-Okej. Co robimy.-To był bardziej rozkaz, nie pytanie, ale tylko dlatego, że byłam zmęczona. A moja głowa zaczęła mi ciążyć.

-Moglibyśmy by go wziąć jako zakładnika-Powiedział  Kapitan.

-Zabijmy wszystkich-Powiedział Mi- Mógłbym spróbować zabić tego po prawej, w momencie gdy...-

-Nie zabijamy nikogo.-Przerwał mu Aleks.-Możemy to rozwiązać pokojowo.

-BULLSHIT! Oni nie dadzą się...-

-Możemy spróbować...- 

-TO NIE MA SENSU-

-No cóż jak nawet nie prÓBUJESZ-

-O MÓJ BOŻE I WSZYSCY ŚWIĘCI,NIE, NIE BĘDZIEMY NIKOGO PORYWAĆ!-Krzyknęłam.Chłopcy popatrzyli się na mnie z strachem, a obcy odwrócili głowy.

-Ale..-

-NIE! TY BĄDŹ LEPIEJ CICHO,KAPITANIE! A TY- Wrzasnęłam i odwróciłam się do Mi-TY SIĘ LEPIEJ ZAMKNIJ I SPRÓBUJ NIKOGO NIE POSTRZELIĆ! A TY ALEKS! TY... ty jesteś okej. Możesz mówić.

-Dziękuję Kate. Mówiłem, że dowódca chce tylko syna z powrotem, a później...-

-HA! Chciałbym zobaczyć...-

-KapiTANIE-Podniosłam głos. Naprawdę zaczynałam tracić swoje nerwy.

-Jestem cicho.-

-Dobrze.-Odpowiedziałam i spojrzałam się w dół. Konney ciągał mnie za rękaw i pokazywał na skroń.-Co? Masz pomysł?-Pokręcił głową.- Nie?-Pokazał swoich opiekunów.-ONI mają pomysł?-Zniecierpliwiony pokręcił głową i machnął na mnie ręką. Westchnęłam.Robimy po mojemu.

-Okej, więc,-Powiedziałam zwracając się do obcych-  puścimy młodego, ale nie będziecie nas atakować. Chyba nic wielkiego, nie?-Lekko popchnęłam chłopca w kierunku grupy obcych.Niepewnie poszedł. Jego ojciec otworzył ramiona i przytulił go, jednocześnie sprawdzając czy nie ma żadnych ran.Odwróciłam się i poczułam uderzenie gorąca.

Och nie.

-Przepraszam Panią?- Usłyszałam za mną.Odwracając się, prawie się przewróciłam.Okazało się, że to lekarz tamtej grupy.- Czy chłopiec ucierpiał jakoś na zdrowiu?

-Och? Nie, nie, wąątpię... o- oh-Poczułam się naprawdę źle. Naprawdę.Może powinnam usiąść...

Albo położyć się, pomyślałam upadając, tak też można. 

I ostatnia rzecz jaką zobaczyłam, to obcy medyk próbujący mnie złapać



Notka od Autora:

Nooooooo więc trochę minęło, nie? Ale wracam! Szczęśliwych Świąt Wielkanocy! 

P.S Shit about to get real.

Oddział UśmiechuWhere stories live. Discover now