Po szkole przyjechał po mnie Maks, jak miło, że w końcu ktoś o mnie pamięta. Gdy wsiadam do samochodu, tym razem jego, prawię czuję jak przesuwa się po mnie wzrok Adama i Alexa.
-Cześć Maks ! - mówię i uśmiecham się do chłopaka.
- Des ! Cześć ! Skończyłem pracę, chcesz skoczyć na jakiś obiad? Jestem przegłodny. - jedziemy już ulicą, a policjant patrzy na moje oczy w lusterku.
- No wiesz, że z tobą zawsze ! Ale...no wiesz, nie mam zbytnio pieniędzy...
- Dessi, myślisz, że policjanci marnie zarabiają ? Moglibyśmy więcej, ale no cóż. Zapłacę za ciebie. - uśmiecha się do mnie i ucisza każdy mój protest. - Bez gadania ! A teraz podaj mi proszę ubrania, co? Ludzie niezbyt lubią ten mundur. - wskazuje ręką na tylne siedzenia, na któych zauważam sportową torbę. Podaję mu z niej niebieski t-shirt i skórzaną kurtkę. Przecież dżinsy ma na sobie.
- Prosz. - mówię.
- Dzięki. No to gdzie jedziemy? - w końcu pogodziłam się z tym, że facet za mnie zapłaci.
- No! Zuch dziewczyna ! Co powiesz na kochanego Maca ? Hm.. ? - hm..utyję. Mam to w dupie.
- Jasne ! Może być. - uśmiecham się, a Maks podgłaśnia radio. Dalsza droga mija nam na śpiewaniu Miley i jej genialnego przeboju z młotkiem.
- Co powiesz na McDrive? Zjemy na parkingu.
- No dobrze. - zamawiam cheesburgera, colę, frytki i McFlurry. Maks bierze powiększony McZestaw..
-Już widzę jak to jesz. - mówię patrząc na jego ogromną torbę.
-Nie takim się radę dawało. - uśmecha się przeeeeuroczo. Jemy i rozmawiamy na różne tematy przez co trwa to wszystko troszkę dłużej. Po wszystkim wymieniamy się numerami telefonu u Maks udwozi mnie do domu.
- Odwieźć cię też jutro? - myślę nad tym i przychodzą mi na myśl bliźniaki. A jeśli postanowią jutro po mnie przyjechać? Niee...to raczej nie jest możliwe.
- Jasne ! - mówię, po czym szybko dodaję - Jakbyś mógł.
-Nie bądź taka skromna! Dobra pa ! - daje mi buziaka w policzek i prawie wypycha z samochodu.
- Spokojnie ! Masz jeszcze jakąś randkę dzisiaj? - Maks czerwieni się i patrzy w bok. O cholera, chyba trafiłam. - Spokojnie ! Nic się nie stało! Rozumiem, pa !
Macham mu na odchodne i patrzę za samochodem. Gdy znika na rogu to odwracam się w stronę kamiennicy. Cóż...czas wrócić do rzeczywistości.
***
Gdy wchodzę do mieszkania, wita mnie cudowny zapach niemytych ciał, przetrawionego alkocholu i czegoś czego nie potrafię nawet określić. Wygląda na to, że matka miała kolejną libację, leży teraz na kanapie. Ma na sobie obcisłą niebieską bluzkę i czarne spodnie. Jej włosy, tak niepodobne do moich, spływają jej po plecach i zasłaniają twarz.
Rozglądam się po malutkim saloniku połączonym z aneksem kuchennym. Na podłodze leżą butelki, puste, lekko pełne, rozbite i nie. Podłoga w kątach jest cała w zużytych prezerwatywach i czymś czerwonym, co chyba jest krwią. Wszędzie są okruszki, a stół na który wydałam 25 dolców jest rozwalony. I to wszystko trzeba posprzątać. Aż boję się wchodzić do łazienki.
Idę do swojego pokoju, który jest no cóż...nie jest czysty, ale nie brudny w takim sensie jak tam. Zamykam go zawsze, po to aby nikt tutaj nie wszedł i niczego nie ruszył. Tutaj trzymam wszystko co dla mnie jest cenne.
Rzucam w kąt torbę, przebieram się w szare dresy i bokserkę, na nogi ubieram buty uggie i ruszam do łazienki. Jak się spodziewałam, tam jest jeszcze więcej pozostałości po imprezie. Przewracam oczami i wyjmuję spod kafelka rękawice i ścierki. Niektóre moczę, choć część zostawiam suchymi. Uf...czas się brać za sprzątanie.
***
Gdy skończyłam sprzątać, poczułam jaka jestem głodna. Zerknęłam do lodówki, tak jak się spodziewałam była pusta. Idę do swojego pokoju i z biurka wyciągam puszkę po kawie. Są w niej wszyskie pieniądze jakie dostaję z zasiłku, te które zostały od kiedy ojciec wysłał ostatnie alimenty i wszystko co zarobiłam.
Muszę troszkę uszczuplić ten budżet aby zapłacić za czynsz oraz zakupy. Zakładam czarną bluzę i wychodzę z domu, zamykając go na klucz.
Ponieważ było już trochę późno to oczywiście się ściemniało. Nie mieszkałam w przyjaznej okolicy, więc niezbyt chcę chodzić po nocy. Szybkim krokiem zmierzam w stronę najbliższego sklepu i wchodze do niego. Jest to zwykły sklep monopolowy w którym można kupić wszystko od makaronu po rower. Zmierzam do działu spożywczego i wybieram w miarę dobre warzywa. Kupuję również trochę zupek chińskich i chleb. Płacę za wszystko i wychodzę. Przed wejściem ktoś stoi. Kurcze, co znowu.
Gdy wychodzę okazuję się, że tym kimś był facet w dżinsach i skórzanej kurtce, palił papierosa i patrzył w niebo. Staram sie szybko przemknąć ale mi się to niezbyt udaje gdyż nagle odrzuca on szluga i łapię mnie za ramię. Mocno i boleśnie. Próbuję się wyrwać ale to na marne. Zamykam oczy i myślę To już koniec.
-Naznaczona! - mówi potężnie i nagle znajdujemy się w ciemnym zaułku. - Naznaczona ! Przyszedł wasz czas! Czas aby wróciły dawne rządze, abyśmy znowu byli wolni ! Los Alathei w waszych rękach! Tylko wy możecie poskromić Eshana! - mówi to patrząc mi w oczy. Jego są szare. Tak szare jak niebo w burzowy dzień. Gdy kończy zamyka je i zaczyna coś szeptać. A potem znika, a ja stoję w tym samym ciemnym zaułku i zastanawiam się, co to wszystko znaczyło.
***
Uff...jest! Przepraszam, wiem, że obiecałam wcześniej, ale się nie udało. Całkowicie nie miałam na to pomysłu i jakoś to wyszło :) Mam nadzieję, że nie jest najgorzej ;)