Presley

446 52 25
                                    

Trafienie kluczem do zamka było mordęgą, nie wspominając o uprzednim wspięciu się na czwarte piętro. Dean wtoczył się do mieszkania z wyraźnym kacem, będąc nadal lekko wstawionym, i zrzucił buty zaraz obok drzwi. Zupełnie ominął wzrokiem zniszczone, zdarte glany, w swoim stanie nie uważając ich za nic dziwnego, i skierował się do kuchni.

Po szklance zimnej jak lód Antarktydy wody wszedł do salonu w celu obejrzenia porannych wiadomości (z podświadomą nadzieją, że zdążył na powtórkę nowego odcinka „Gry o Tron") i zamierzał usiąść na kanapie, kiedy zorientował się, że mebel jest zajęty.

Przez jakiegoś faceta.

- Co do diabła... - wymamrotał, mrużąc oczy i przyglądając się nieznajomemu, który, okryty przez koc od dawna zalegający na oparciu, spał w najlepsze, pochrapując cichutko. Jego blond włosy przypominały ptasie gniazdo, a przewieszona przez podłokietnik blada ręka podciągała zieloną koszulkę o kilka centymetrów, ukazując kawałek dosyć mocno umięśnionego brzucha.

Na co Dean na pewno zwróciłby uwagę, gdyby nie to, że należał on do obcego gościa, który spał na jego kanapie w jego mieszkaniu.

Dlatego będąc w stanie alkoholowego odmóżdżenia kopnął go kolanem w wystające poza krawędź mebla biodro.

- Au! – gdzieś z okolic poduszki odezwał się niski głos, zabarwiony poranną chrypką, a ręka powróciła do swojego właściciela, masując uderzoną kość. Nieznajomy uniósł głowę. Jego twarz, nawet pomimo wykrzywiającego ją bólu, była, według Deana, całkiem przyjemna.

- Coś za jeden? – zapytał prosto, podpierając się ręką o biodro i obserwując, jak obcy blondyn podnosi się do siadu i spuszcza nogi z kanapy. Przetarł dłonią twarz i przejechał palcami po włosach, doprowadzając je do względnego porządku, po czym spojrzał na Deana niebieskimi oczami.

- Jestem Lucyfer. Sam pozwolił mi...

- Aaa, no tak, Sam. Ten dzieciak nigdy nie dorośnie – i jakby uspokojony, Dean odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Lucyfera rozbudzonego i zdziwionego do granic możliwości.

Kiedy rozciągał się, z kocem gdzieś na boku kanapy, w drzwiach stanął Sam.

Już poprzedniego dnia Lucyfer zauważył, że długowłosy jest atrakcyjny i cholernie słodki z oczami jak szczenię, ale teraz jego słodycz przekroczyła bezpieczną linię. Miał na sobie lekko opinającą się na mięśniach ramion pidżamową koszulkę i kraciaste szorty, a jego włosy były tak rozburzone, że Lucyfer poczuł nieodpartą chęć przeczesania ich palcami i założenia za samowe uszy.

- Hej – przywitał się pierwszy i wstał. Sam uśmiechnął się delikatnie na jego widok, po czym bezwstydnie otaksował go wzrokiem w sposób, który blondyn mógł swobodnie nazwać obczajaniem.

- Dzień dobry – odpowiedział, opierając się ramieniem o framugę. – Jak się spało?

- Bardzo dobrze.

- Przepraszam, jeśli Dean cię obudził – niezręcznie potarł skórę na karku.

- Nie ma sprawy – Lucyfer machnął ręką, uspokajając go uśmiechem.

- Odwdzięczę ci się śniadaniem, chodź – ruchem głowy zachęcił go przejścia do innego pomieszczenia, a sam odwrócił się i stawiając ciężkie kroki pokonał te dwa metry dzielące salon od kuchni. Podczas przechodzenia obok drzwi do łazienki, Lucyfer usłyszał szum wody i ciche przekleństwa, kiedy coś upadało.

- To właśnie Dean – Sam zauważył jego zmarszczone brwi i rozciągnął usta w rozbawionym uśmiechu. – Na kacu jest trochę markotny i opryskliwy, więc nie zwracaj na to uwagi.

Chłopak z gitarą || SamiferOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz