Kac morderca

326 48 14
                                    

Sam obudził się z koszmarnym bólem głowy. W pierwszej chwili miał wrażenie, jakby ktoś przywalił mu kijem bejsbolowym w potylicę i poprawił drugim ciosem. Gdy wstępne mdłości przeszły, miał sposobność rozejrzenia się po miejscu, w którym się znajdował.

Okazało się, że leżał na podłodze w salonie opierając się plecami o kanapę, z jedną nogą pomiędzy dwoma przewróconymi, pustymi butelkami po piwie. Okropnie bolał go kręgosłup i kark, ale zapomniał o tym, kiedy obok swojej twarzy zauważył czyjąś rękę. Zwisała z kanapy bezwładnie i zaciskała równomiernie palce co jakiś czas. Obracając się z przykrym skrzypieniem kości podążył za nią wzrokiem aż do ramienia, a potem do szyi i twarzy. Lucyfer chrapał beztrosko, rozwalony na materacu jak kot i najwyraźniej nawet nie był bliski pobudki.

Na przekór cierpieniu, długowłosy uśmiechnął się pod nosem. Śpiący Milton był zdecydowanie ujmujący. Blond włosy miał roztrzepane, a usta otwarte; wydychał ciepłe powietrze, otulające Sama lekką mgiełką alkoholu. Jedyne, czego brakowało Winchesterowi w tym widoku, były duże, lśniące, błękitne oczy, ale przynajmniej mógł pozwolić sobie na bezkarne przyglądanie się jego twarzy, która znajdowała się niewątpliwie zbyt blisko jego własnej.

Ledwie powstrzymując się przed czymś głupim dźwignął się na nogi i od razu tego pożałował. Łupanie w czaszce zamieniło się w głuche dudnienie, odejmujące mu na moment możliwość myślenia. Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że nie pamięta z wczorajszej nocy zupełnie nic, co oznaczało, że to jego pierwszy od dłuższego czasu tak potężny kac. Wrażenie pogłębiały uporczywe boleści kości i mięśni.

Idąc do kuchni zahaczył o łazienkę. Kiedy zobaczył w lustrze odbicie swojej twarzy, o mało nie wybuchł śmiechem. Jego włosy sterczały na czubku głowy i tworzyły imitację rogów, a wielkie cienie pod oczami i nikłe naczynka w białkach dziwnie przypominały bardzo osobliwy makijaż. Resztki snu zmył zimną wodą, po czym przeszedł do kuchni. Wysoką szklankę na latte zapełnił lodowatą wodą z butelki, którą wyjął z lodówki, i popił nią dwie tabletki na kaca. Jak dobrze, że Dean ma apteczkę na każdą okazję.

Złapał butelkę w jedną rękę i listek tabletek w drugą i wrócił do salonu. Nie musiał budzić Lucyfera, czego bardzo nie chciał robić, bo blondyn już siedział na kanapie, przytomny.

- Hej – przywitał go Sam z uśmiechem, podając mu butelkę i siadając obok. Niezwykle bawił go widok rozbitego przez alkohol mężczyzny, próbującego patrzyć na niego bez mrużenia oczu, ale podświadomie czuł też pewien rodzaj współczucia.

- Hej – wymamrotał w odpowiedzi Milton i po raz kolejny przetarł dłonią twarz. Pociągnął długi łyk wody i posłusznie połknął tabletki, podane mu przez Sama. Dłuższą chwilę żaden z nich się nie odzywał.

- Nigdy więcej nie piję – oświadczył w końcu Lucyfer. Doprowadził się do stanu użytkowego i teraz patrzył wprost na niego. Sam parsknął śmiechem.

- Jasne, tak sobie powtarzaj – rzucił cicho, na co blondyn udał oburzenie.

- Nie wierzysz we mnie, Panie Idealny? – pisnął i uśmiechnął się, słysząc cichy chichot Sama.

- Kto tu komu słodzi – mruknął chłopak.

Lucyfer zmarszczył brwi.

- Pamiętasz coś z wczoraj?

- Nic a nic. Ale może nie chcę wiedzieć.

- Taa, ja też.

Tym razem po dłuższej ciszy Sam wstał i rozciągając się, podszedł do progu.

- Sprawdzę, czy Dean jest w domu – oświadczył i wyszedł, nim usłyszał odpowiedź blondyna. Dotarł do drzwi, prowadzących do pokoju jego brata, i zapukał w nie dwukrotnie. Nikt nie odpowiedział, więc pozwolił sobie na uchylenie ich i zajrzenie do środka, a widząc Deana samego, odetchnął z ulgą. Co prawda, nie był on kompletnie ubrany (jedynie czarne bokserki opinały mu się na odsłoniętych biodrach), ale lepsze to niż nic. Z trudem oparł się pokusie brutalnego zerwania go z łóżka, lecz wolał spędzić trochę więcej czasu z Lucyferem, bez krępującego, gadającego brata. Więc wycofał się, powoli i delikatnie zamykając drzwi, i wrócił do salonu.

Chłopak z gitarą || SamiferOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz