Cholernie padało. Pamiętam ten dzień, jakby wydarzył się wczoraj. Padało, a ja, będąc kompletnym idiotą, nie miałem przy sobie żadnej parasolki czy kurtki z kapturem. Było zimno, mokro, a na ulicy pusto. Kolorowe, neonowe banery odbijały swoje światło na mokry, ciemny asfalt. W moich uszach bębnił dźwięk spadających na ziemię kropel wody, które też sprawiły, że całe moje włosy zafarbowane na turkus przemokły. Zagryzłem swoje spierzchnięte usta, a wtem pojawiłeś się Ty.
Trzymałeś w swojej szczupłej dłoni przeźroczystą parasolkę, którą bez żadnego słowa podsunąłeś nad moją głowę. Wtedy też posłałeś mi uśmiech, który sprawił, że przyjemne ciepło zastąpiło deszcz i zimno, które odczuwałem w tamtej chwili. Twój uśmiech formujący się w serce roztapiał mnie od środka. Byłeś moim Słońcem. Moim Promyczkiem. Zaczęliśmy rozmawiać. Twój głos był całkiem niski, ale przyjemny, na tyle przyjemny, że chciałem cię słuchać i słuchać. Byłeś zwykłym nastolatkiem, który od kilku miesięcy mieszkał w niewielkiej kawalerce. Wyprowadziłeś się od rodziców, ponieważ twój ojciec był przeciwko temu, co kochałeś robić - czyli tańczyć. A twoja mama pracowała dwa razy ciężej, by spłacać twoje nauki, dlatego, jako dobry syn, postanowiłeś ich nie obciążać i spróbować działać samemu. Pracowałeś dorywczo w kilku miejscach. Jako kelner w kawiarni, w sklepie z pamiątkami, w kwiaciarni, a czasami nawet wyprowadzałeś ludziom psy. Najbardziej pasowała do ciebie kwiaciarnia. Pewnego dnia odwiedziłem cię tam. Wśród tych wszystkich kwiatów Ty byłeś tym najpiękniejszym. Tym najjaśniejszym, najcudowniejszym, najdelikatniejszym, tym, który pachnie najpiękniej. A kim ja byłem? Chyba też zwykłym nastolatkiem. Ale z kilkoma problemami. Wieczne kłótnie w moim domu, wieczne porównywanie mnie do mojego starszego brata. Od momentu, kiedy cię poznałem, więcej czasu spędzałem z tobą niż z moją rodziną. A gdy bywało bardzo źle Ty zawsze byłeś obok. Nie byłem osobą, która z łatwością się otwiera, która pokazuje wszystkie swoje myśli i emocje. Ale to właśnie przy tobie płakałem. Ze smutku, jak i ze śmiechu. Potrafiłeś mnie rozbawić, gdy było mi smutno. Pamiętam wszystkie głupie żarty, które wyskoczyły ci z ust. Były tak denne, ale tak śmieszne. A gdy już sprawiłeś, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech byłeś tak, tak szczęśliwy z tego powodu.
"Życie jest zbyt krótkie, by się tak dołować, dlatego głowa do góry, Yoon!"
"Masz rację, Hobi."
Prawie każdego dnia spałem w twoim mieszkaniu. Jedliśmy razem pizzę, piliśmy słodkie napoje gazowane, po których zawsze ci się odbijało. Mówiłem, że to ohydne, ale oboje wiedzieliśmy, że to była nieprawda. Gdy mieliśmy coś obejrzeć zawsze proponowałeś bajki Disneya, z tego co pamiętam Piękną i Bestię obejrzeliśmy chyba z dwadzieścia razy, a Małą Syrenkę siedemnaście razy. W niektórych momentach płakałeś, chociaż i tak wiedziałeś, że bajka skończy się z happy endem. Rzadko bywałeś smutny, rzadko bywałeś zły. Dawałeś mi energię, sprawiałeś, że chciało mi się skakać i krzyczeć. Nie raz spacerowaliśmy po jakichś opuszczonych budynkach i dworcach. Kiedyś, dosłownie przypadkiem, znaleźliśmy stary, pusty basen. W środku leżał szary, trochę zniszczony materac. Leżeliśmy tam i spoglądaliśmy w niebo, rozmawiając o bzdetach. To wtedy chwyciłem cię za rękę. Mocno i pewnie. Nie bałem się, że mnie puścisz. Nasze palce szybko splotły się ze sobą. Ani ja, ani ty nie powiedzieliśmy sobie nic, po prostu posłaliśmy sobie uśmiechy. Próbowałem nie utopić się w twoich słodkich dołeczkach. Nie musieliśmy sobie niczego mówić. Nie musiałem ci mówić, że potrzebuję cię w swoim życiu, bo ty dobrze o tym wiedziałeś.
Któregoś dnia poszliśmy na domówkę u twojego przyjaciela. Sam nie wiem jakim cudem udało ci się mnie namówić, nie byłem fanem ciasnych, głośnych miejsc, ale właśnie tak na mnie działałeś, że poszedłem. Zaciągnąłeś mnie do tańca, pamiętam, jak ruszałeś swoim ciałem, jak ocierałeś biodra o moje krocze. Uśmiechałeś się przy tym niewinnie, jakbyś nie był świadom, że właśnie mnie kusiłeś. Zarzuciłeś ręce na moją szyję, a nasze ciała były praktycznie do siebie przyciśnięte. Chwyciłem cię w pasie i nie odrywałem od ciebie wzroku. To był właśnie ten moment, kiedy po raz pierwszy się pocałowaliśmy. Pamiętam smak twoich ust, twoje gładkie wargi, które przypierały się o moje suche. Moje serce zawsze przyśpieszało, gdy dotykałeś mojego ciała, gdy pozwalałeś, bym czuł twoje ciepło, twoją bliskość. Bawiłem się twoimi włosami, twoimi dłońmi i palcami. Pozwalałem ci siedzieć na moich kolanach, pozwalałem tobie nazywać mnie słodkim, chociaż uważałem, że to ty byłeś tym słodkim. Byłeś moją prywatną bateryjką, która dawała mi energię i chęć do życia. Przy tobie potrafiłem się wygłupiać, śmiać z byle czego. Moje życie stawało się kolorowe i żywe. Miałem kogoś, kto zawsze był przy mnie i mnie wspierał, kogo mogłem przytulić i pocałować w każdej chwili.
Nasz pierwszy seks był długi, odkrywaliśmy siebie nawzajem. Całowałem każdą część twojego ciała. Twoja skóra była gładka i lekko opalona, taka słoneczna, co bardzo do ciebie pasowało. Miałeś ciało tancerza. Szczupłe i całkiem dobrze zbudowane, odrobinę większe od mojego, mimo to i tak znalazłem się między twoimi nogami. Lubiłeś, kiedy cię głaskałem, kiedy dawałem ci delikatne, ale czułe pieszczoty. Twoja szyja była delikatna, ba, całe twoje ciało było delikatne na moje pocałunki, na mój dotyk. Twoje wysoko ułożone policzki, które wyglądały jak poduszeczki, gdy się uśmiechałeś, były pokryte mocnymi rumieńcami. Nawet twoje uszy były czerwone. Kosmyki twoich ciemnych włosów były przyklejone do twojej spoconej skóry. Odgarnąłem je, a potem ułożyłem pocałunek na twoim czole. Byłeś mój, tylko mój. Cudownym zjawiskiem było widzieć cię pode mną, widzieć, jak uginasz się, drżysz i odchylasz głowę do tyłu za każdym mocniejszym ruchem moich bioder. Byliśmy jednością, pochłonięci w miłości, pożądaniu, zrozumieniu. Twoje ciche jęki, pomruki i dyszenie - te dźwięki były dla mnie jak najpiękniejsza muza, najlepsza piosenka, która powinna podbić światową listę przebojów. Gdy szczytowałeś wyjęczałeś mi, że mnie kochasz, a ja odpowiedziałem tym samym. Trafiłeś w moje objęcia, które nie puszczały cię ani na moment.
Nasza znajomość trwała, moja miłość do ciebie stawała się coraz większa i większa. Wszystko było takie piękne, za piękne, niczym utopia. Dopóki nie zauważyłem, że nasz związek w pewnym momencie zaczynał się zmieniać. Na gorsze. Gdy się do mnie uśmiechałeś nie czułem błysku w twoich ślicznych oczach. Gdy chciałem cię przytulić odpychałeś mnie śmiejąc się, że co za wiele to nie zdrowo, ale ja wiedziałem, że coś jest nie tak. Zapisałeś się do kolejnej, dodatkowej pracy. Zajmowałeś się jakimiś papierkami, sam nie wiem. Ale gdy chciałem u ciebie nocować mówiłeś, że lepiej, gdybym wrócił do siebie, bo ty i tak będziesz zajmował się dokumentami i papierami przez pół nocy. Wiedziałem, że kłamiesz. Ale nie potrafiłem być na ciebie zły. Po prostu poszedłem do siebie, tak, jak chciałeś, bym zrobił.
Oddalaliśmy się od siebie stopniowo. Nie trzymałeś mnie za rękę, nie siedziałeś na moich kolanach, nie opowiadałeś mi głupich, nieśmiesznych żartów, nie przytulałeś moich pleców, nie nazywałeś mnie słodkim, nie całowałeś mnie, nie głaskałeś moich szorstkich, bladych dłoni, nie chodziliśmy już na imprezy, nie spacerowaliśmy po opuszczonych miejscach, nie oglądaliśmy już więcej Pięknej i Bestii, czy Małej Syrenki.
Unikałeś mnie.
Przestałeś mnie kochać, ale miałeś tak dobre serce, że bałeś się mi to powiedzieć prosto w twarz, nie chciałeś mnie zranić, więc wolałeś powoli ode mnie uciec, wymazać siebie z mojego serca. To tak nie działa, Hoseok. Ale po części ci się udało. Odciąłeś się ode mnie, nie widywałem cię już tak często, nie rozmawialiśmy, nie uśmiechaliśmy się do siebie. Zerwaliśmy ze sobą nie rozmawiając o tym, po prostu to się stało.
Ale nie jestem zły, wiesz? To było fajne. Doświadczyć czegoś, co jest nowe. Żałuję tylko, że nie powiedziałem ci czegoś, co zawsze chciałem ci powiedzieć, by wyjść na romantyka...
...Ég elska þig, Hoseok.