Była to ciemna noc, deszcz skutecznie utrudniał widoczność. Sytuacje pogarszała ciemność, gwiazdy świeciły słabo a sam księżyc był ukryty za warstwą chmur. Była to okropna noc, jedna z takich w których ludzie chowali się w domach szczelnie zasłaniając okna. Rozpalali ogień w piecach i wspólnie się przy nim ogrzewali, ciesząc się z faktu wygody, ciepła i suchego schronienia. Nie wszyscy mieszkańcy imperium mieli tyle szczęścia, Na polanie grupa mężczyzn chodziła wśród zgliszczy obozu. Od razu można było zauważyć, że nie są to prości chłopi, Ubrani w zbroje, z bronią oraz lampami w ręku przeszukiwali szczątki obozowiska. Ich jedynym celem były odnalezienie żywych i pomoc. Pogoda nie sprzyjała im w tym zadaniu, silny wiatr oraz deszcz skutecznie zagłuszały wszelkie dźwięki oraz ograniczały widoczność. Mimo to strażnicy wciąż kopali wśród szczątków namiotów i wozów, znalezione ciała przenosili w jedno miejsce aby zapewnić im zasłużony spoczynek. Mimo odnalezieniu wielu zwłok wciąż nie mogli odnaleźć nikogo kto by pozostał przy życiu. W tym wszystkim wyróżniały się trzy postacie, nie tylko zwracało uwagę ich odzienie ale również zachowanie. W odróżnieniu od zwykłych żołnierzy ubranych w skórzane tuniki okrywające cały tors oraz segmentami ręce, przykrytych płaszczami ciasno otulonymi przy ciele i mocno zaciągniętymi kapturami. Przedstawiali dziwny widok, budzili szacunek oraz łatwo można było zauważyć, że ich stroje są kosztowne. Przede wszystkim jednak budzili oni lęk. Odziani w mocne, zbroje zrobione ze skóry przeplatanej ze specjalnym stopem stali vestem, ten sam stop widniał na naramiennikach, oraz jako osłona przedramion. Mocne skórzane zbroje na nogach, widoczne tylko w miejscach zgięć stawów, poza nimi otoczone stopem stali. Wysokie porządne buty, z mocnej skóry sięgały za kostki, na same buty jeden z żołnierzy musiałby poświęcić półroczne dochody. Przy pasie wisiały dwie długie klingi, jedna nad drugą, dla wielu niewygodny sposób jednak oni opanowali dobywanie ich do mistrzostwa i nigdy nie musieli dzierżyć dwóch jednocześnie. Jeden miecz, ten niżej był używany do walki z ludźmi, ten wyżej do walki z istotami z tak zwanego trzeciego świata. Ciemne płaszcze luźno powiewały na wietrze, kaptury chroniły ich tylko częściowo. Jednak nie trzęśli się z zimna, nie było po nich widać, że marzną. Właśnie to było w ich wyglądzie najbardziej przerażające. Stali spokojnie, obserwowali pole rzezi, na ich twarzach nie malowały się żadne emocje. Stali w ten sposób dłuższą chwile, przyglądając się jak ich żołnierze wyciągają kolejne zmasakrowane ciała, zastanawiali się kto i czemu tego dokonał. Sam fakt że nie znaleźli ciał atakujących był już dziwny, obóz należał do koczowniczego plemienia Ven-ów, groźnych wojowników, świetnie radzących sobie w walce. Często byli wynajmowani jako najemnicy, choćby do ochrony karawan, pozbywania się bandytów, ochrony bogaczy, zwłaszcza szlachty. Ze względu na swoje umiejętności byli bardzo cenieni. Ten obóz był wyjątkowo duży co oznaczało, że posiadał wielu wojowników, nawet najmłodsi spośród nich radzili sobie świetnie z bronią do walki wręcz a jeszcze lepiej z łukami. Szkolenia zaczynali już od najmłodszych lat. Każdy z grupy przeszukującej zdawał sobie z tego sprawę, tym bardziej z przerażeniem przeszukiwali szczątki i zastanawiali się co lub kto było na tyle potężne aby wygrać te starcie bez najmniejszych strat.
-Jak myślicie co ich zaatakowało? Spytał jeden z zakapturzonych, stojących z boku.
-Nie wiem. Ale skąd masz pewność, że to było coś? spytał ten pośrodku.
-Charles, sam doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie zrobili tego ludzie. Nawet oddział zbrojnych miałby duże straty w walce z nimi. Tu nie znaleźliśmy żadnych ciał, chociaż są ślady stawiana oporu. Ponadto przeraża mnie fakt iż nie znaleźliśmy żadnych tropów. Odparł jego rozmówca
-Masz rację, to na pewno sprawka czegoś z trzeciego świata. Będziemy musieli wezwać jakiegoś maga aby wskazał nam ślady, znaleźć te istoty i je zabić. - odparł Charles
-Czyli mamy sporo roboty, Prawda Gregory?
Zapytany łowca stał kawałek od swoich kompanów w milczeniu, do tej pory nie angażował się do rozmowy.
- Będzie ciężko, musimy się przygotować do ciężkiego starcia. Wątpię abyśmy dali radę zwyciężyć w trójkę, nawet z tym oddziałem strażników. - Odpowiedział trzydziesto-kilku letni mężczyzna o surowej twarzy. Na tą wiadomość pozostali dwaj odwrócili się do niego w zdumieniu, ich twarze po raz pierwszy zdradziły jakiekolwiek emocje od chwili przybycia na polane. Byli zszokowani tym co usłyszeli. Gregory choć nie zajmował wysokiej pozycji wśród łowców był jednym z ich najlepszych wojowników, nigdy się nie poddawał. Często stawał sam przeciwko wrogom i zwyciężał bitwy w których by poległo pięciu innych. Mógłby już dawno awansować ale nie chciał tego, on uwielbiał walczyć, kochał polowania. Był olbrzymi ale też silny, mierzył prawie dwa metry wzrostu, szeroki w barach a szybki i zwinny niczym mały zając. Budził strach i szacunek wśród swoich sojuszników i przerażenie wśród wrogów. Był miłego usposobienia, choć rzadko z kimkolwiek rozmawiał, zazwyczaj słuchał z ponurą miną. Strasznego wyglądu nadawała mu również blizna biegnąca przez cały polik a kończąca się na czole z małą przerwą na oku, którego cudem nie stracił.
-A więc co sugerujesz? Zapytał ostrożnie Charles.
-Ty tu dowodzisz, jednak jeśli chcesz znać moje zdanie to ci powiem. Przeszukajmy jak najszybciej ten obóz, pochowajmy ciała i wróćmy tu z całym oddziałem łowców oraz magami i z dobrą 50 strażników.
-Duże przygotowania ale chyba tak będziemy musieli zrobić.
Rozmowa na tym się zakończyła. Przez następnych kilka minut stali bez ruchy przyglądając się pracy strażników. Widzieli kolejne ciała wydobywane spod stert namiotów i innych śmieci. Nagle Gregory zerwał się do biegu, biegł w stronę kupki desek, jeszcze w ruchu kreślił znak. Machnięciem ręki pozbył się desek wysyłając je kilka metrów dalej, po czym ukląkł w śniegu. Wszystko trwało kilka sekund ale w myślach jego kompanów pojawiło się parę pytań, po co on biegnie? Zauważył wroga? Co się dzieje? Stali równie zdezorientowani jak strażnicy, kiedy to usłyszeli. Płacz dziecka ledwie przedzierający się przez szum wiatru i rozbryzgi deszczu. Gregory wrócił do kompanów niosąc malutkiego chłopca, nie mógł mieć więcej niż kilka miesięcy i był całkowicie nagi.
- Jak on przeżył? Spytał zaskoczony Charles
-I co zamierzasz z nim zrobić?
-Chłopak jest twardy, przeżył w tym mrozie nago dość długo.
-Trzeba go jak najszybciej zanieść do żłobka, zaraz zawołam strażnika.
-Nie, chłopak jest twardy, już mówiłem. Zabiorę go ze sobą i wychowam. Głos Gregorego był twardy i wskazywał, że ten podjął już decyzje.
-Co planujesz?- zadał pytanie Charles
-Zabiorę go do zamku, tam go wychowam i wyszkolę. Trzeci świat rośnie w siłę a nam kończą się ludzie zdolni do walki z nimi. Wychowam go na świetnego łowce oraz zabójce, zastąpi starego Eliota.
-Rozumiem, udzielam zgody na szkolenie. A teraz zabierz malucha bo umrze nam tu z zimna.
- Wracam do gospody żeby go ogrzać i nakarmić, będę na was czekał. Odparł i samotnie ruszył w stronę konia. Dosiadł go przyciskając malucha do piersi i ukrywając pod peleryną przed mrozem. Skierował się w stronę karczmy oddalonej o parę kilometrów.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zapraszam do komentowania, zostawcie swoje opinie! Jeśli macie pomysły na tytuł to zapraszam :)
1125 słów- mam nadzieje, że przyjemnie się czytało :D
CZYTASZ
Dziedzictwo Łowcy
MaceraImperium Norsmańskie od dawna jest pogrążone w chaosie. Ludzie walczą z istotami trzeciego świata, ponieważ te są inne. Posiadają dary za które są prześladowani i mordowani. Dzieli ich mur nienawiści, bólu i wiecznej walki. Cierpią na tym niewinni a...