Nowy Jork zaczynał właśnie tańczyć swoim własnym rodzajem tańca. Dochodziła siódma trzydzieści, a na ulicach można było już spotkać tysiące ludzi, a także tysiące żółtych, trąbiących taksówek. Głośna sygnalizacja zielonego świata na przejściach powodowała nagły zryw ludzi stukających swoimi drogimi, wypastowanymi butami na pasach. Miasto już od najwcześniejszej godziny zaczynało żyć swoim własnym, porywczym życiem. Nowojorczycy mieli swoje motto, które głosiło "kto rano wstaje ten pan Bóg daje". Zapach świeżego pieczywa unosił się po ulicy, powodując dręczący zapach w nozdrzach. Na Times Square ruch zwiększył się, nie było w tym nic nadzwyczajnego oprócz dużej ilość ogromnych reklam. Miejsce nabierało uroku dopiero, gdy zapadał zmrok. Z tego, co ludzie mówią przypomina Las Vegas. Dla Ines, nowojorskiej dziewczyny przestało to robić wrażenie. Dziewczyna stykała się z tym miejsce od dobrych trzech lat, pracując tam jako sprzedawczyni w "Inglot", jest to polskie przedsiębiorstwo produkujące kosmetyki, nic nadzwyczajnego, wystarczyło ukończyć collage, żeby dostać tutaj pracę. Ines miała inne aspiracje, z resztą nie zupełnie inne. Pragnęła rozkręcić swój mały biznes, w którym produkowałaby linię damskich kosmetyków, a także perfum. Czuła się w tej branży świetnie, ale to nie było to, czego pragnęła. Minęła dwudziesta, a blondynka jak to w zwyczaju, o tej godzinie schowała banknoty do sejfu, a następnie ubrała się w ciepły, brązowy płaszczyk. Zasłoniła okna roletami, a następnie zamknęła drzwi, sprawdzając dwukrotnie, czy faktycznie się zamknęły. Dziewczyna ruszyła ku stacji metra 42nd Street, skąd dojeżdżała do swojej pracy. Ines od dziesięciu lat mieszkała na Brooklynie lecz pierwsze lata swojego życia żyła w Bronxie, które przyprawia o dreszcze. Dzielnica rapu i hip-hopu nie była najlepszym miejscem właśnie dla takiej dziewczyny jak ona, więc jej rodzice postanowili się przenieść. W każdym razie jej matka bardzo nalegała na przeprowadzkę. Pochodziła z Londynu, ale od piątego roku przeprowadziła sie z rodzicami na Manhattan, a dokładniej Lower. Ojciec Ines był przeciwieństwem jej matki. Pochodził z Bronxu i nigdy nie widział innych części świata, warto również wspomnieć, że był czarnoskóry. Na świecie istnieje zbyt dużo rasistów, którzy wygnali czarnoskórych właśnie do Bronxu. Ines wraz z matką i bratem byli tam odmieńcami, wytykali ich palcami, za to że są białej skóry. Nie obeszło się bez słów krytyki i wytkania palcami. Przeprowadzka wpłynęła na jej rodzinę bardzo dobrze. Ines ukończyła Columbia University, a jej młodszy brat -Charles uczęszcza do Rockefelleer. Charles w dziewięćdziesięciu procentach przypomina jej ojca. Jest mulatem, ale tak jak ojciec ma brązowe oczy. Charles jest bardzo odważny, ma własne zdanie, a do tego wszystkiego ma duże wzięcie, ale pomińmy fakt, że jest cholernym, zaćpanym dupkiem. Ines w odróżnieniu do całej trójki ma swój specyficzny charakter. Przede wszystkim jest bardzo życzliwą i współczującą dziewczyną, ale także wypada jej być bardzo arogancką i egoistyczną suką. W odróżnieniu do swojego brata szybko ulega. Po piętnastu minutach Ines przemierza ulicami z rękoma wsuniętymi w jej płaszczyk. Niebo jest niezwykle ciemne, zapowiada się na ulewę, przez co Ines przyśpiesza w kierunku swojego domu. Stojąc już na podwórku Ines słyszy głośne dudnienia muzyki pochodzące z pokoju jej współlokatorki -Violet. Dziewczyny mieszkają razem od pięciu miesięcy, ale czują jakby minęły lata mieszkania razem. Są naprawdę ze sobą zżyte, może to przez to, że starają sobie mówić zawsze prawdę? Blondynka ściąga buty, a następnie zamyka drzwi na dwa zamki. Ines należała do tych osób, co strasznie są przewrażliwione i boją się, że w każdym momencie mogą zostać napadnięcie.
-Jesteś już! - wymachnęła dłońmi Violet. Obie dziewczyny były blondynkami, różniły je tylko kolory skóry i kolor oczu. Violet była typową białą dziewczyną z zielonymi oczami, a także z bujną szopą loków. Ines nie była typową mulatką, ale też nie była typowo biała, miała mocno niebieskie oczy, które zasłaniały grube rzęsy i miała proste, blond włosy.
-Umieram z głodu. Times Square mnie wycieńcza. Boli mnie fakt, że pracuję tam już od trzech lat i nadal nie widzę efektów. Mam już tego po dziurki w nosie! -Usiadła oburzona przed kuchennym blatem.
-Ines, od razu nic nie ma, trudna, bolesna prawda. Zobaczysz za parę lat będziesz miała swój biznes, a ludzie będą go odwiedzali tłumami. -Pocieszała ją.
-Dobrze wiem, że masz rację - mruknęła - ale to ciągłe wstawanie, ciągłe dojeżdżanie pod sam Times Square jest naprawdę męczące, czemu tylko ja to tak postrzegam? "Oh pracujesz w "Inglot" i to na TS, no nie mów. Tak bardzo ci zazdroszczę" -zadrwiła -czego tu zazdrościć?
-Dobrze wiesz, że inni żyją w o wiele gorszych warunkach. Nie masz wcale tak najgorzej w życiu, ukończyłaś Columbie to nie jest takie lada wyzwanie, żeby się tam dostać, a co dopiero ukończyć to. W każdym razie Johny ma pracę dla tutejszych "koszenie trawnika" okresem letnim, ale w okresie zimowym też powinno się coś znaleźć. -Zaśmiała się.
-To nie jest zabawne, wiesz - burknęła. -Zresztą idę się przespać, jestem wycieńczona. Dobranoc.
-Dobranoc. -Odpowiedziała.
CZYTASZ
Uwolnij mnie.
FanficEmocjonujący, burzliwy i niebezpieczny romans wszechwładczego mężczyzny, który nigdy nie słyszły słowa "Nie", a także kobiety, która wyznacza własne granice bezwzględne. On był jedynym facetem, jakiego nie mogła uniknąć. On był jedynym facetem, jak...