【p】【r】【o】【l】【o】【g】

1.3K 132 55
                                    

Mimo niewinnego wyglądu, wokół urokliwego górskiego miasteczka Ville krąży legenda o potworze, który w dawnych czasach dręczył ówczesnych mieszkańców porywając ich dzieci

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Mimo niewinnego wyglądu, wokół urokliwego górskiego miasteczka Ville krąży legenda o potworze, który w dawnych czasach dręczył ówczesnych mieszkańców porywając ich dzieci. Gdy nadchodził czas pełni pożerał je w celu osiągnięcia ludzkiej postaci na jeden dzień. Historia słusznie u większości wywołuje gęsią skórkę, 17 letniego Taehyunga jednak nie przeraża, a przeciwnie- przez jego lekkomyślną ciekawość i dziecięcą naturę nogi zabierają go dalej niż sięgałby zdrowy rozsądek.

•••
Taehyung POV:

Właśnie jestem w drodze do starej rezydencji moich dziadków. Zanim wyprowadziłem się z rodzicami do Seoulu przebywałem w wiosce Ville do ukończenia szóstego roku życia, mimo to mam problemy z przypomnieniem sobie drogi powrotnej do ich domu. Z powodu już późnej godziny postanowiłem pójść skrótami, leśną dróżką wzdłuż liściastego lasu, w którym często bawiłem się jako dziecko. Wilgotna mgła wsiąka w moje brązowe loki wywołując dyskomfort, a już mokre ubranie zdaje się być coraz cięższe z kolejnym krokiem. Nigdy nie sądziłem, że przedzieranie się przez wysoką trawę może być tak męczące.

Podczas przechodzenia przez jedną ze spróchniałych kładek nad strumieniem, słyszę odgłos kroków. Unoszę głowę czując jak strach okrywa mnie przez chwilę swoim welonem powodując dreszcze na karku.

„Spokojnie Tae, może to grzybiarz, zwierzątko albo zwykły myśliwy." Uspokajam się, gdy niestabilne drewno nagle pęka, wpędzając mnie po kolana do lodowatej wody.

"Przynajmniej futerał się nie zamoczył." Uśmiecham się mimowolnie ze swojej niezdarności, próbując wykaraskać się z błota i gałęzi naniesionych przez prąd. Moje późne powroty do domu są związane z lekcjami na skrzypcach, które zacząłem pobierać od miejscowej znachorki, dawnej mistrzyni skrzypiec. Jest to stara przyjaciółka mojej babci, która często wkłada mi w ręce swoje własne mieszanki ziołowe, nie żądając żadnej zapłaty. To nierzadko wprawia mnie w zakłopotanie.

Wychodząc na brzeg przypominam sobie o odgłosie, który usłyszałem tuż przed tą niefortunną wpadką. Rozglądam się dookoła, jednak nic podejrzanego nie zwraca mojej uwagi. Zauważam, że mgła stała się jeszcze bardziej cięższa płynąc mozolnie między moimi nogami jak rozlane mleko. W duchu modlę się o znalezienie drogi do dziadków przed zachodem słońca.

Po niecałych piętnastu minutach nareszcie udało mi się dojrzeć zarys szpiczastego dachu wiktoriańskiego budynku na wzgórzu. Dziadkowie nigdy nie przepadali za ludźmi i stronili od mieszkańców tego miasta, chociaż mama często opowiadała mi jak to w ich domu swego czasu odbywały się najbardziej wystawne bankiety i przyjęcia. Moja obecność zapewne jest dla nich ciężarem, w końcu trafiłem tu całkiem niespodziewanie. Rodzice musieli szybko wyjechać do Rumuni, miasta Transylwanii, nie podzielili się jednak ze mną powodem wyjazdu. Po otrzymaniu zawiadomienia z pracy nad ranem wpakowali mnie w najszybszy pociąg do miasta mojego dzieciństwa, który przez lata niemal zdążyłem zapomnieć.

Wzdychając z nową energią i celem na widoku ruszam żwawszym krokiem podciągając do kolan szkarłatną pelerynę i zarzucając kaptur, by ochronić uszy przed mrozem. Starając się nie tracić zarysu posiadłości z oczu przestałem brać pod uwagę zniżające się słońce. Jego czerwone oko zaczęło szybko schylać się ku zalesionym górom brocząc drzewa jeszcze raz swoim blaskiem. Widok zatrzymał mnie w miejscu, zmuszając do podziwiania ostatnich oddechów dzisiejszego dnia. Uwielbiam naturę i spoglądając na jej dzikość szybko zdaję sobie sprawę jak bardzo mi jej brakowało przebywając w dużym mieście. Zero aut, ruchu i wysokich budynków zasłaniających przyrodę i jej magię.

Nie minęło wiele gdy, jasna gwiazda schowała głowę za firmamentem zsyłając na miasto Villle fioletowo-atramentową plamę. Gwiazdy nie goszczą dziś na nocnym niebie zasłonięte dziwną, brunatną powłoką. Rozglądam się podrywając głowę, wyczekując, czy może księżycowi uda się choć na chwilę wychylić się zza płaszcza nocy.

Nic z tego.

Srebrna łuna nieśmiało daje o sobie znać jedynie swoim roztartym blaskiem, jakby bała się wyjść zza chmurnej, dziwnej zasłony.

Zwieszam wzrok i czuję się jakby ktoś chlusnął w moje oczy atramentem.

Panująca ciemność wytrąca moje serce z równowagi wprawiając je w nerwowe dudnienie. Z zawodem zauważam, że zarys budynku, do którego zmierzałem zniknął teraz gdzieś za mgłą.

Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć główną ścieżkę, ponieważ nie podoba mi się pomysł spędzenia całej nocy na tułaniu się po grząskim i podmokłym gruncie.

Kolejna godzina, a ja przestaję widzieć czubek własnego nosa, coraz bardziej tracę nadzieję na znalezienie głównej drogi. Jednak udanie się na skróty nie było najlepszym pomysłem, a wiem, że jestem już naprawdę blisko. Ze zmęczenia klękam pod jednym ze starych dębów, by chwilę odpocząć i ogrzać parnym oddechem skostniałe od zimna palce. Zadzieram szybko głowę, gdy znów słyszę odgłos kroków. Kruche gałązki i jesienne liście trzeszczą pod naciskiem obcych stóp. Ciekawość zmusza mnie by wytężyć słuch w celu namierzenia źródła dźwięku, jednak w tej samej chwili ktoś, a raczej coś trąca mnie w żebra.

„Chłopcze, nie powinieneś pałętać się teraz po tej okolicy."

Odwracam szybko głowę na dziwny, ochrypły głos. Dopiero po chwili zauważam, że wydobywa się z wnętrza drzewa, przy którym przysiadłem. Roślina kłania ku mnie gałąź lekko popychając mnie za ramię do swojej kory. Kiedyś babcia opowiadała mi o duchach lasu opiekujących się jego florą i fauną, które mogły przybierać przeróżne kształty, najwyraźniej ten ukazał się w postaci dębu.

„D-dobry wieczór." Bełkoczę zdezorientowany. Czuję się conajmniej dziwnie rozmawiając z korą drzewa. Pierwszy raz mam do czynienia z istotą natury. „Obawiam się, że nie rozumiem, dlaczego mnie nie powinno tu być?" Pytam szeptem, nie do końca pewien czy rzeczywiście rozmawiam z drzewem, a może to zmęczenie bawi się z moją wyobraźnią.

„On wrócił." Szepcze głos. „Uciekaj do domu chłopcze." Mówi leśny duch nagle odpychając mnie od siebie jakby chciał mnie pospieszyć. Gdy drzewo zaczyna trząść liśćmi ze strachu, ich szum wygania ptaki z jej korony wprawiając mnie w osłupienie.

Odwracając głowę spotykam się z parą czerwonych ślepi wynurzającą się z zarośli. Nie widzę postaci, do której należą, zamiast tego ich blask niemal oślepiający, wprawiający moje serce o gwałtowne bicie. Płoną niczym ogień piekielny przy akompaniamencie niskiego, bulgoczącego warknięcia. Czuję potrzebę ukłonienia się istocie przede mną, uchylenia głowy w uległości w nadziei oszczędzenia mojego życia.

Zamiast tego z krzykiem wstaję na drżących nogach ruszając do biegu przed siebie, byle jak najdalej od tego przerażającego widoku.

🍄🍄🍄

Podobał Wam się ten krótki prolog?

Pomysł na to opowiadanie powstawał w mojej głowie już od dłuższego czasu i już mam plan jak będzie się rozwijać.

Mam plan skończyć go do Halloween ☝︎
Happy Spooky Season!
🎃

RΣD RH+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz