Rozdział 9

20 6 0
                                    

   Stał jak wryty spoglądając to na mnie, to na moją ofiarę. Byłam w niemniejszym szoku niż on. Hadson wybiegł szybko z mojej celi. Przestraszył się? No się nie dziwię.
  
    W kącie pokoju była zwijająca się ze śmiechu po podłodzę Melania. Patrzyłam na nią z pogardą, jak mogła tak się cieszyć z czegoś takiego? Muszę się jednak zastanowić kto zrobił gorzej. Ja, bo w końcu dzięki mnie teraz nieszczęśnik leży w kałuży krwi czy ona przez swoją dziką radość. Sama nie wiem.

- Jestem z ciebie dumna, Sami. - Powiedziała moja siostra z trudem biorąc oddech.

- Jak mogłam?... - Zapytałam samą siebie. Zrobiłam to tak cicho, że gdyby ten mały pasożyt nie był w mojej głowie, pewnie by nic nie usłyszał. Usłyszała jednak i podeszła do mnie, położyła mi dłonie na ramionach i powiedziała poważnie.

- Pogódź się z tym, on chciał twojej krzywdy, po prostymu się broniłaś.

- Ale nie musiałam go zabijać...

- Musiałaś, skarbie.

  Jej głos zabrzmiał mi w głowie jak echo. Nie żeby tak nie było za każdym razem, gdy coś mówiła. Teraz jej słowa zabrzmiały bardziej dobitnie i z pewnością nie opuszczą mnie przez długi czas.
  
    Gdy się otrząsnęłam i poczucie winy dziwnie szybko zniknęło, przypomniało mi się zdarzenie, kiedy po raz pierwszy rozmawiałam  z Lucasem i Hadsonem. Pytali mnie o coś. Postanowiłam zapytać Melanię.

- Słuchaj... Dwaj mężczyźni chcieli wyciągnąć ode mnie jakieś informacje... Nie wiedziałam o co im chodzi...

- Kiedy to było?

- Nie wiem... Wydaje mi się, że dość nie dawno. Masz może jakąś teorię, czego mogli chcieć?

- Pewnie chodziło im o mnie... Znali naszych rodziców, wiedzieli, że jesteśmy siostrami...

- Skąd niby cię znali?

- Kiedy żyłam miałam zmyślonego przyjaciela, nazywał się Owidiusz. Zawsze mi pomagał, nawet w najgorszych chwilach nie opuścił mnie nigdy. Z czasem zaczęłam go traktować jak członka rodziny. Nasi rodzice wystraszyli się, jakby Owidiusz mógł mi zrobić krzywdę. Wmawiali mi, że mój najlepszy przyjaciel nie istnieje, ale ja wiedziałam swoje i za wszelką cenę chciałam go obronić. W końcu mnie tutaj przywieźli na badania. Gdy się obudziłam po zabiegu, Owidiusza przy mnie nie było. Zabili go. Nie mogłam im tego wybaczyć, chciałam się zemścić, zobaczyć krew ich wszytskich, usłyszeć dźwięk łamanych kości, krzyki cierpienia i błaganie o litość. Nie wiem czemu jeszcze doszczętnie nie spaliłam tego budynku. Przebywając w szpitalu zauważyłam na biurku doktora, który mnie badał strzykawkę. W niej była substancja, która podobno miała powodować, że ten, kto ją wypije lub wstrzyknie sobie do krwiobiegu dostaje mnóstwo nowych, nieprawdopodobnych umejętności. Wiedziałam, bo spytałam się o wszytsko wcześniej. Lekarz powiedział, że to są tylko domysły i jeszcze nikt tego nie spróbował, lecz to nie zmienia faktu, że ciecz jest niezwykle cenna. Wspomniał też później, że wciąż szukają odpowiedniej osoby na której mogliby przeprowadzić eksperymenty, które miałyby dowodzić o działaniu tajemniczego płynu.

- Ben mówił mi jakichś ekseprymentach! Potem dodał tylko, że ten temat nie jest ważny. Czy coś w tym stylu. - Na wspomnienie chłopaka serce mnie zaczęło gwałtownie boleć. Lecz po chwili cierpienie ustało i postanowiłam skupić całkowicie uwagę na słowach Melanii.

- Tak, on o tym wiedział. Z czasem ten szpital stał się ruderą i nie chodziło tu już o leczenie, tylko o zatrzymanie niezrównoważonych psychicznie w tym miejscu, by móc testować na nich tą substancję. Okazało się później, że strzykawki wraz z cieczą nie ma. Ja ją wzięłam gdy nikt nie patrzył. Chciałam się zemścić chociaż tak i bałam się o ciebie siostrzyczko, wiedziałam od początku, że tu będziesz.

- Skąd wiedzieli, że to ty?

- Byłam głupia, nie mądra. Przed wizytą bawiłam się nożem w domu i rozcięłam sobie rękę tak, że powstała nie wielka rana. Jednak nie przestałam krwawić. Gdy chciałam zabrać tą strzykawkę, kropla mojej krwi upadła niedaleko miejsca, gdzie znajdował się przedmiot, nie zauważyłam tego. Oddali tą krople krwi do analizy i nie było wątpliwości, że to ja.

- Gdzie ją ukryłaś?

- Słonko, to nie tak, że ci nie ufam. Chodzi o to, że mogłabyś im przypadkiem to zdradzić, przecież wiesz w jakim stanie się znajdujesz. Jakby z tobą było wszystko dobrze, to byś mnie nie widziała, nie byłoby cię tu. Powiem ci tylko jedno: to jest w miejscu, które obie pokochałyśmy.

- Skąd wiesz, że ja też je pokochałam? Nigdy nie spotkałyśmy się na żywo.

- Samantho, chyba pamiętasz, że jestem panią twych myśli, czyż nie?

- No chyba nie do końca. - Powiedziałam, gdy poczułam fale szczęścia, nie... to nie było szczęście. To było szaleństwo, zaczęłam się nie kontrolowanie śmiać. To nie był śmiech taki, jak wcześniej. Cała ta sytuacja wydała mi się taka zabawna. Dlaczego? Bo widzę i rozmawiam z postacią, której nie ma?! Spotkałam chłopaka, który zawładnął moim sercem i nie istnieje?! Są jeszcze jakieś powody?!

    Nagle spoważniałam, to chyba na wspomnienie o Benie...- Mam jeszcze jedno pytanie... Spotkam jeszcze kiedyś Bena?- Zapytałam niepewnie.

- On nie żyje, skarbie.

- Ale w śnie...

- Nie wiem. Mówiłam, że nie mam aż takiej mocy wpływania na twój umysł, ale skoro tak często o nim myślisz, to może się pojawi.
 
     Chciałam coś odpowiedzieć, ale dalszą wymianę zdań przerwał Hadson, który nagle wbiegł do mojego pokoju wraz z Lucasem i trzema innymi mężczyznami. Wszyscy się na mnie rzucili chcąc mnie przytrzymać, by Lucas mógł mi wbić przeklętą igłę w szyję. Szarpałam się jak mogłam, lecz ułamek sekundy później poczułam zimny metal wbijający się w moją skórę.


Kiedy szukasz prawdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz