7. Noc białego morderstwa

260 31 32
                                    

Nie widzieliśmy żadnego sensu cofnięcia się ani ucieczki w inne miejsce. Skoro niedawno otwarte wrota były już zamknięte, wskazywało na to, że ten człowiek mieszkający w leśniej posiadłości był na tyle o zdrowych zmysłach by nas uwięzić. Ten dom był o wiele większy niż sobie wyobrażałam, zresztą podczas ucieczki z magazynu animatroników musieliśmy przemierzyć naprawdę długą drogę by dotrzeć w to miejsce.
Przyszpileni do wielkich, zamkniętych drzwi mogliśmy jedynie wyczekiwać, aż poprzez spęd natłoku myśli i obaw o swoje życie przyjdzie pomysł, który pozwoli nam się stąd wydostać.
- Mieliśmy odzyskać animatroniki - powiedziałam bezuczuciowo patrząc się przed siebie.
Mike oddychał powoli, dłoń miał wciąż ściśniętą na klamce niedostępnych drzwi.
Mimo, iż przez cały czas obserwowałam jedynie ciemność rozciągającą się wzdłuż korytarza oraz cienie drzew, padające przez malutkie okienka przy suficie to poczułam, że właśnie odwrócił się do mnie całym ciałem. Moja dłoń została na sekundę zmiażdżona przez mocny uścisk mężczyzny, który wepchnął mi między palce nóż myśliwski.
Ściskając moją rękę w swojej, dał mi chyba znak bym trzymała go mocno.
- Idziemy - rzucił patrząc się na swój sztylet, który wyciągnął ze schowka przy pasku od spodni - Jeśli będzie trzeba, zabijemy go.
Wystraszyłam się takiej zdecydowanej postawy mężczyzny. Popatrzyłam na nóż ulokowany w mojej prawej dłoni i wiedziałam, że nie chcę by stał się narzędziem zabójstwa.
Przecież dobrze wiem, że Mike również nie chciał.
- Nie zabijemy człowieka, który po prostu coś ukradł - powiedziałam cicho,beznamiętnie, jak maszyna.
- Nie - odpowiedział szybko z drwiną w głosie - Sama przekonasz się kim on jest.
Nim się zorientowałam, zaczęliśmy przemierzać korytarz, którym potrafiliśmy dotrzeć najwyżej spowrotem do magazynu.

Kim jest? Złodziejem. Napastował mnie, chciał mnie zabić.

Naprawdę nie chciałam nigdy być w tym miejscu z tą właśnie osobą. Naszą jedyną przewagą było to, że nas było dwoje, a on jeden.
Chyba.
Poruszaliśmy się w całkowitej ciemności, w miejsce gdzie czekały na nas maszyny, które nie wiedzieć czemu chcieliśmy odzyskać i nie wiedzieć czemu znalazły się właśnie w tym domu.
Moją jedyną prośbą do Boga było to by chociaż przez cały czas ten człowiek nie podążał za nami.
Sposób chodu mojego i Mike'a opierał się na wspólnym trzymaniu jednego noża za drewnianą rączkę i maszerowaniu jednym tępem, stawiając równe, szybkie kroki. Zapewne przeczuwał, że moje nerwy nie są na tyle zdatne by nawet utrzymać w dłoni takie narzędzie. Mylił się, jednak nie przeszkadzała mi ta sytuacja.
Dodatkowo mieliśmy kontrolę nad nami samymi i uniemożliwiało nam to rozdzielenie się.
W ciemności dostrzegłam niewielkie wgłębienie w ścianie i roztrzaskane drewno. Było to wejście do magazynu z animatronami, przez które przedarłam się wraz z Mike'm.
Pobiegłam w to miejsce ciągnąc dwudziestopięciolatka za sobą, który przez cały czas nie puszczał naszego wspólnego noża.
Zatrzymałam się przy wejściu i spojrzałam lekko poniżej oczu Mike'a.
- Skoro wie, że ktoś tutaj jest to będzie chronił to co dla niego najcenniejsze - odrzekłam.
- To nie jest jego, jest pierdolonym złodziejem.
- Ale coś nim musiało kierować! - powiedziałam podnosząc głos i jednocześnie zatrzymując atak furii Mike'a.
- A co kierowało Vincentem? Zastanawiałaś się kiedyś?
Zamilkłam.
Nie umiałam odpowiedzieć na jego pytanie ponieważ nie myślałam jak zabójca i nigdy nie chciałam.
Włożyłam jedną nogę w szparę, po czym puściłam wspólny uścisk. Nóż spadł na podłogę bezdźwięcznie i wbił się lekko w drewniane, spruchniałe deski.
- Zaraz się dowiemy - powiedziałam ze smutnym uśmiechem, po czym wsunęłam się spowrotem do magazynu zostawiając Mike'a w ciemnościach korytarzu.
- Wyjdź stamtąd - usłyszałam jego nakaz. Dobrze wiedziałam, że on sam będzie miał trudności z ponownym przejściem przez taką szparę.
Znów powitał mnie widok animatroników, które nie okrywały juz żadne płachty. Niektóre leżały, niektóre siedziały, inne nawet znajdowały się prawie, że w pozycji pionowej.
A na podeście Foxy'ego, który leżał biernie na podłodze niczym martwy przedmiot, którym powinien być siedział ktoś na wzór sylwetki człowieka. Przybierający księżyc odbijał światło z wystarczającym blaskiem, by mógł oświetlić właśnie tamto miejsce. Widziałam czuprynę potarganych włosów, które wtedy wyglądały na śnieżnobiałe. Może był to jedynie blask srebrnego satelity?
Siedział odwrócony, zgarbiony i z ruchu ramion dało się odczytać jak ciężko oddycha.
To on.

Tomorrow is another trapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz