Para Szmaragdowych ślepi

3 0 0
                                    

Krasnoluda przeszedł dreszcz. Otworzył szeroko oczy i wlepił je w żonę, która tylko kręciła głową z niedowierzaniem. Bharkyl bez słowa ruszył prosto w kierunku wyjścia. 
Stój! - Belaryl ruszyła za nim, dobrze wiedziała, co on zamierza. Imeena natomiast bezwładnie upadła na ziemię.
- Bharkyl, stój, błagam Cię! - Złapała go za ramię, podczas gdy ten narzucał na siebie worek. - I po co ty tam idziesz? Chcesz wierzyć tej obłąkanej dziewczynie? 
- Kobieto, daj mi spokój! - Krasnolud skutecznie ją odepchnął. Silną dłonią sięgnął po niewielki, blaszany hełm, który sprawnie nałożył na głowę i poprawił skórzany wór na plecach. 
- Bharkyl, błagam Cię, no! Walczyłeś już dosyć! - Warknęła, próbując ściągnąć mu hełm, jednak mężczyzna sprawnie uniknął jej dotyku. Podbiegł do drzwi i sprawnie je otworzył. - Zajmij się Imeeną! - Rzucił jej na pożegnanie i pośpiesznie popędził przed siebie. 

- Yvette...

Wtem przeszedł go dreszcz. Szedł środkiem drogi samotnie, a wokoło niego piętrzyła się gęsta mgła. Jedyne co mógł zobaczyć, to znajdujące się przy nim, niewielkie krzaczki i ledwo zarysowany szlak podróży, oraz mieniące się gdzieś w oddali światła. 
Zwolnił. Niebezpiecznym byłby bieg przy takiej widoczności... a raczej jej braku. Sprawnie odpiął od pasa mosiężny, ciężki lampion, w którym sprawnie rozpalił ogień. Uważnie się rozglądał i mimo że znał drogę na pamieć odczuwał wyraźny niepokój i brak jakiejkolwiek orientacji w terenie. Podążał prostą, wydeptaną drogą, która miała go zaprowadzić do bazy, miejsca gdzie wszyscy obrońcy lasu spotykali się podczas kryzysu. Nie zbaczał ze ścieżki, szedł cały czas prosto przed siebie, uważnie oglądając terytorium. W takich sytuacjach zawsze udawało mu się zachować spokój, aczkolwiek na co dzień był to porywisty i bardzo niecierpliwy krasnolud. Nienawidził czekać, robić czegoś powoli, dla niego wszystko musiało mieć szybkie tępo. 
Wtem nad głową usłyszał okropny świst, cofnął się szybko i wlepił wzrok w niebo w poszukiwaniu źródła strasznego głosu. Nietoperz. Śledząc zarys skrzydeł stworzenia robił kolejne kroki przed siebie, gdy nagle... wylądował w wodzie. Przez nieuwagę wpadł do płytkiego strumyka. W lesie rozległ się syk gasnącego, czerwonego ognia, który gasł o wiele wolniej od zwykłego płomienia. Krasnolud szybko się podniósł i mimo wielkiego dyskomfortu wywołanego przez mokre ubrania postanowił iść dalej. Podniósł lampion i burknął coś pod nosem widząc, jakie to szkody wyrządziło kilka kropel wody. Magiczny ogień wyróżniał się wieloma rzeczami, przez co był wykorzystywany częściej od tego zwykłego. Mógł przybierać różne barwy, w zależności od umiejętności i rasy jego wskrzesiciela. Temperaturę też przybierał różną, oczywiście wszystko opierało się na osobie go wywołującej i jej celów. Nie była to niszczycielska rzecz, trudno było nim cokolwiek podpalić. Długo gasł, a jego światło było przyjemne dla oka. Jednakże trudno było go przywołać, co prawda teoretycznie wystarczyło pstryknąć palcami... ale i to czasami zawodziło, zwłaszcza gdy działało się w pośpiechu. 
Bharkyl postanowił radzić sobie bez światła, ale wtedy zorientował się, że nie jest w stanie nic zobaczyć. Zatrzymał się na chwilę i pstryknął kilka razy palcami. W lampioniku zajarzyło się delikatne światełko, jednakże zaraz zgasło. Mężczyzna burknął coś ponownie i pstryknął jeszcze raz, jednak niewielki płomień zniknął tak szybko, jak się pojawił. Krasnolud na chwilę opuścił lampion, zamknął oczy i zadyszał ze złości, gdy wtem... usłyszał szelest. Gwałtownie się obrócił w stronę z której pochodził dźwięk, jednakże jedyne co widział to zarysy konarów drzew, biała jak mleko mgła i delikatnie kontrastujące liście krzaków. Wtem tajemniczy dźwięk pojawił się nieco bliżej, jednakże z innej już strony. Bharkyl dobył niewielkiego toporka i gotowy do ataku nastawił się w kierunku szelestu. Niestety, nic nie widział... Wtedy szelest się nasilił, mężczyzna miał wrażenie, jakoby ktoś próbował go okrążyć. Uniósł topór i już już miał zboczyć z trasy, gdy wtem poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
- Uspokój się. - Szybko obrócił się w stronę tajemniczej osoby. - Odbiło Ci do reszty?! - Warknął donośnie. Przed nim stał wysoki elf. Jedna z najwyższych ras w lesie. Mężczyzna całkowicie kontrastujący do krasnoluda. Wysoki, szczupły odziany w elegancki, miętowy płaszcz ze złotymi zdobieniami i jedwabnym, purpurowym pasem, na którego końcach przyczepione były śnieżnobiałe pióra i srebrne dzwoneczki. Twarz miał dumną, bladą, z poważnym wyrazem. Pod dumnymi, ciemnymi brwiami znajdowały się średniej wielkości oczy w lodowatym kolorze, które z pewnością zwracały na siebie sporą część uwagi rozmówcy. Jednakże najbardziej przyciągającym wzrok elementem, była para szpiczastych uszu, które wystawały spod brązowych, spiętych w luźny kitek włosów, te zaś sięgały mu aż do bioder. 
- Nie krzycz. - Powiedział w stanowczy, aczkolwiek dość spokojny sposób i zaczął się rozglądać po okolicy. 
- Daruj sobie, nic tam ciołku nie zobaczysz! - Machnął ręką i zaczął energicznie iść przed siebie nie zwracając uwagi na elfa. Ten zaś wydał z siebie coś w rodzaju cichego prychnięcia i powoli podążał za krasnoludem. - Z góry więcej widać. - Dodał z cynicznym akcentem, co tylko rozwścieczyło Bharkyla, powodując u niego szybszy chód. - Po co za mną łazisz, Fealr?! - Warknął w odpowiedzi, na co mężczyzna głęboko westchnął. - Kazano mi zwołać radę. - Wtedy krasnolud gwałtownie się zatrzymał i spojrzał na zdumionego jego zachowaniem elfa. - Chodzi o Wielkiego Króla? - Spytał półgłosem, na co Fealr przytaknął. Bharkyl odwrócił się i bez słowa szedł prosto przed siebie. 
Dalszą drogę przeszli razem bez wymienienia ze sobą chociażby jednego słowa. Byli coraz bliżej kwatery i mimo wyostrzonej uwagi, nie zdawali sobie sprawy z podążających za nimi, czterema łapami. 

MesmerizedWhere stories live. Discover now