8. Ja, Mike, Jeremy i Nie-Vincent

283 26 23
                                    

- Daj mi ten telefon bym mógł zadzwonić po naszych ludzi!
- Sam sobie go weź! Z samochodu, który leży roztrzaskany kilka kilometrów stąd ! - powiedziałam nieco głośniej niż zwykle.
Zakryłam twarz w dłoniach by równocześnie ukryć moją irytacje. Mike odczuwał to samo, lecz nie starał się tego zamaskować.
Mieliśmy okazję podziwiać chyba najpiękniejszy poranek, jaki dane nam było ujrzeć w życiu.
Obok drewnianej posiadłości, która o świcie prezentowała się niezwykle przytulnie i gustownie rozciągał się las liściasto-iglasty. Jakrawozielone trawy oplatały moje gołe stopy, a dźwięk strumienia znad jeziorka pozwolił ukoić moje zmysły. Byłam niezwykle zmęczona i gdyby nie siła mojej woli, opadłabym na ramię Mike'a siedzącego tuż obok mnie i zasnęła jak dziecko.
Ta noc była czymś nie do opisania.

Po słowach, w których tajemniczy mężczyzna o białych włosach proponował mi zabójstwo Mike'a, czułam jakby gość wyrwał się z kosmosu lub conajmniej jednej z opowieści o Vincencie. Zresztą jeśli ta osoba chciała upodobnić się do kogoś jego pokroju, to wychodziło mu to genialnie póki co.
Lekkość z jaką mówił o czymś brutalnym, nieobecność duszą i martwy stan ciała sprawiały, że mimo tak krótkiego czasu, w którym go widziałam, bałam się go bardzo.
Mówiąc delikatnie miałam w głębokim poważaniu rzekome głosy animatroników, które podpowiadały bym pozbyła się Mike'a, więc podany mi nóż jednym, szybkim ruchem wbiłam w podłogę tuż obok stóp kolekcjonera. Uznając go za wariata, wraz z Mike'm opuściłam budynek.
Resztę nocy spędziliśmy na zewnątrz, to do świtu, gdzie ważnym było podjęcie w końcu jakiejś decyzji odnośnie dalszych działań.

Dwudziestopięciolatek patrzył się uważnie na kilka narzędzi, które przywlukł ze sobą z domu białowłosego. Był to śrubokręt, kawałek drutu i gwoździe wielkości noża.
Podnosił je kolejno i uważnie lustrował.
- Pamiętasz zabite dziecko w pierwszej pizzerii, którą odwiedziliśmy?
Kiwnęłam głową.
Po tym geście Mike przystawił mi gwóźdź tuż przed oczy.
- Miał rany kłute oraz wydziobane oczy.
Zamknęłam oczy na te słowa i przyłożyłam dłonie do ust w odruchu wymiotnym.
- Przestań.. - westchnęłam - właściwie powiedz mi dlaczego od kilku godzin znajdujemy się na jednym podwórku wraz z mordercą i nie zrobiliśmy z tym absolutnie nic?
- A co chcesz z nim zrobić? - zapytał modulując głos nieco dwuznacznie.
- Nie wiem kim on właściwie jest... - westchnęłam obserwując okna magazynu drewnianej posiadłości.
- Może to Vincent? - zaśmiał się ironicznie i ułożył dłonie wygodnie za głowę.
Mimo, iż mówił od rzeczy to jego słowa wprawiły mnie w osłupienie, a po ciele przeszedł zimny dreszcz.
- Vincent nie żyje - odparłam.
Mężczyzna spojrzał na mnie pobłażliwie.
- Skoro animatroniki żyją to czy coś jeszcze zdoła mnie zaskoczyć?
Chyba miał nadzieję, że jego słowa odbiją się ode mnie jak grochem o ścianie... mylił się. Co gorsza zaczęłam rozmyślać nad wiarygodnością tego, co powiedział.
W świecie, w którym żyłam wiele rzeczy odbiegało od normalności. Wiele zdarzeń ciągnęło za sobą zjawiska niemożliwe, można powiedzieć nawet, że paranormalne.
Więc czy Vincent miał szansę żyć aż po dziś dzień?
A jeśli nawet, to czy wyglądałby tak młodo i ukrywał się w opuszczonym domu pośród kalifornijskiego lasu?
Na słowa: Vincent, Slayer, morderca, miejscowa legenda mieliśmy przed oczami mężczyznę w średnim wieku, odzianego od stóp do głów w fioletowy mundur.
Zaś ten...
Wygląda martwo, tak, jakby sypiał pod płachtą w kostnicy.
Może jedynie nauczył się perfekcyjnie go powtarzać.
Próbując odgonić od mojej głowy bezpodstawne domysły, ostatecznie stwierdziłam, że to nie Vincent.
- Ale zabił - westchnęłam tym razem mówiąc głośno moje myśli.
Mike spojrzał na mnie ukradkiem, przytakując pojedynczym ruchem głowy.
Jego brodę zaczynały pokrywać delikatne włoski, a brudne ręce zaciskał mocno na oparciu schodów, na których siedzieliśmy.
- Wiesz co? - wyrwał się nagle.
Wlepiłam w niego gałki oczne, starając się nie przesadzić i nie wprawić go w zdziwienie.
Mike, w końcu nie widziałam cię prawie rok.
- Czy ja mam coś na twarzy? - spytał przecierając dłonią oczy i usta - Patrzysz się jakbym miał na czole conajmniej piętno mordercy.
Zaśmiałam się lekko, lecz on nie zrobił tego wraz ze mną. Opuścił dłoń i również począł lustrować moją twarz. Zauważyłam, że miał ładny kształ brwi oraz nieskazitelną cerę, nie licząc tej małej, podłużnej blizny na czole. Właśnie ona sprawiała, że był to Mike.
- Masz zielone oczy - powiedział nagle, nieco pytającym tonem.
- Obawiam się, że zawsze takie miałam.
- Nieźle.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 19, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Tomorrow is another trapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz