Pov. Sam
Po tym jak ogłuszyłem doktora i chowając go do pierwszego lepszego pokoju musiałem udać się do Emmy, a następnie wyprosić jej ojczyma z domu na jak najdłuższy czas.
Chwyciłem za klamkę, po czym wszedłem do pomieszczenia.
- Przepraszam proszę pana, ale nie może Pan tutaj zostać. Musi Pan jak najszybciej wyjść z domu i udać się na przykład do miasta. Proszę nie zadawać pytań. I proszę wziąść resztę dzieci i wrócić wieczorem. Jesteście w niebezpieczeństwie.
- A moja żona?- spytał się trochę zszokowany.
- Wszystko z nią w porządku. Proszę dać mi dziecko i jechać. Błagam.
- Dobrze.- odpowiedział. Podał mi zawiniątko i ostatni raz spojrzał na Emmę.
Usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi wejściowych, a po krótkiej chwili silnik auta zaczął pracować. Odjechał.
Przyłożyłem śpiące dziecko do twarzy jego matki tak, aby mogła poczuć tą słodką woń. Po wykonanej czynności przeniosłem chłopca do bezpieczniejszego miejsca, na które wskazałem piwnicę. Owe miejsce było czyste, ciepłe i już przygotowane dla małego gościa. Upewniwszy się że wszystko jest w porządku, wróciłem do dziewczyny. Leżała z otwartymi oczami, którymi wpatrywała się w sufit.
- Dzięki Bogu, wróciłaś do nas.
- Gdzie Archie?- spytała melancholijnie.
- W domu, w bezpiecznym miejscu. Nie musisz się martwić.
- A Dante? Gdzie jest Dante? Dlaczego go nie ma przy mnie?- spytała nadal tym samym tonem, lecz tym razem można było wyczuć żal? Smutek?
- Poszedł zakończyć pewne sprawy przyszła królowo.Pov. Emma
Poczułam zapach, który był słodki. Zapach który pozwolił wyrwać mi się z tego obłędu. Miałam pełną świadomość wszystkiego co działo się wokół mnie. Dostrzegałam o wiele więcej rzeczy niż bym chciała. Słyszałam o wiele więcej niż bym chciała. Wszystkie kłótnie matki i Dantego, wszystkie opowieści ukochanego, wszystkie obelgi ze strony kobiety która mnie urodziła, a także osoby która jest moim wujem oraz ten obłąkany monolog Andy'ego. Słowa, które były jak miód na uszy, a także słowa, które były jak nóż w plecy. Czy to wszystko było prawdą, a może najzwyklejszą karą za moje przekleństwo? Dziecko nocy i dziecko księżyca. Owoc miłości dwóch wrogich ras. A może kara za to dziecko noszone przeze mnie pod sercem. Sercem będącym pompą dla krwi. Cieczy płynącej bez toczenia przez serce. Martwe serce.
Moje dziecko. Moja radość. Gdzie ono się podziewa? Czy matka spełniła swoje groźby? Czy ono nadal żyje?
Ktoś wszedł do pokoju. Czy powinnam spojrzeć na niego czy pozostać w tym obłędzie?
- Dzięki Bogu, wróciłaś do nas.- powiedział.
- Gdzie Archie?- spytałam się. Być może zabrzmiało to zbyt melancholijnie, ale nie mogę, nie potrafię wykrzesać z siebie tej przesadnej radości. Nie mogę dopóki to wszystko jest jedną wielką niewiadomą.
- W domu, w bezpiecznym miejscu. Nie musisz się martwić.
- A Dante? Gdzie jest Dante? Dlaczego go nie ma przy mnie?- spytałam się tym samym tonem, lecz tym razem ze smutkiem bo być może przerosła go myśl o ustatkowaniu się. Z żalem, z żalem bo nie widzę go. Nie ma go przy mnie. Nie ma go przy swoim dziecku.
- Poszedł zakończyć pewne sprawy przyszła królowo.
Przyszła królowo. Przyszła królowo. Poszedł zakończyć sprawę. Poszedł zabić tych potworów zwanych rodziną. Poszedł skazać się na śmierć.
- NIE!- krzyknęłam nadal leżąc. Zwykłe słowo, słowo przepełnione złością i rozpaczą. Poderwałam się z łóżka, a następnie spojrzałam na mężczyznę. Ludzkim wiekiem był starszy od Dantego.
Spojrzał się na mnie. Był zdziwiony, wręcz zszokowany.
- Twoje oczy. Jedno czerwone, a drugie czekoladowe.
- Gdzie oni są! Gdzie się to dzieje! Mów!
- Na drodze, mniej więcej w połowie drogi.
- Sprowadź tam jak najwięcej wampirów! Ma się tam zjawić każdy!
- Ale dlaczego? Co się stało?
- Dante jest w niebezpieczeństwie.