Dzisiaj był ten dzień, który Severus lubił najbardziej, tak jak chyba każde dziecko. Dzisiaj albowiem są jego 10 urodziny. W ten dzień zawsze coś dostawał, coś co nie wyglądało jak szmata, nie próbowało go zabić i bardzo się z tego cieszył. Rok temu dostał od rodziców nowe buty.
Leżąc jeszcze w łóżku rozmyślał co dostanie. O tym ostatnim marzył najbardziej. Wstał wyjrzał przez okno i jego oczom ukazało się ciemne, śniegowe niebo. Ubrał grubą bluzę i spodnie z mała dziurką na kolanach i zbiegł na dół po schodach, spodziewał się uszykowanego śniadania i jego mamy śpiewającej ''sto lat'' z wielkim uśmiechem na chudej twarzy.
Severus jednak wszedł do kuchni z rezerwą, nutką niepewności i cieniem strachu, ponieważ było tam bardzo cicho i ciemno. Otworzył leciutko drzwi, a jego oczom ukazał się Tobiasz siedzący na krześle z grubym, skórzanym pasem od spodni. Teraz byli naprzeciwko siebie i patrzyli sobie w oczy. Łzy zaczęły napływać mu do oczu niepostrzeżenie. Domyślał się co to oznacza, lanie.
Dlaczego dzisiaj?! Dzisiaj, kiedy ja mogę poczuć się kimś ważnym? Kochanym. Gdzie jest w ogóle mama?!
Zanim zdążył uciec Tobiasz chwycił go i... Posadził na swoim kolanie. Severusa opłynęła fala strachu. Odważył się jednak zapytać:
-Tato, gdzie jest m-mama?
-Wyszła kupić ci prezent, magiczny prezent..-ostatnie słowa powiedział zaciskając zęby.
Malec zobaczył złość w oczach ojca i już schodził z jego kolan mając nadzieję, że Tobiasz odpłynął w swoich nienawistnych myślach, gdy..
-A ty gdzie szczeniaku?! Nie chcesz prezentu ode mnie?!
Pas w jego dłoni poruszył się, a Severus ruszył przez kuchnię ile sił w nogach i niewiele myśląc wbiegł do swojego pokoju barykadując drzwi szafą. Usiadł w kącie i w myślach błagał, aby mama wróciła w tej chwili. Usłyszał walącego w drzwi Tobiasza, który przeklinał pod nosem cały świat.
- Wyłaź szczeniaku! Dam ci prezent na jaki zasługujesz! CHODŹ TU KURWA!
Łzy leciały Severusowi strumieniami. Nagle usłyszał trzask drzwi frontowych.
O nie, mama. Przecież on może jej coś zrobić!
-Wróciłam! Severusku chodź kochanie! O Tobiaszku witaj, ale po co ci ten pas.. AAAAAA
W Severusie coś pękło. Nikt nie będzie bił jego i mamy! NIGDY! Tego było za dużo. Odsunął szafkę, ale nie za pomocą rąk, ale magii... Spojrzał na swoje ręce, ale nie pora teraz na zachwyt. Czuł jak się w nim gotuje, nie tylko emocje, chęć zemsty, ale też magia, bardzo silna magia.
Wszedł do kuchni i zobaczył Eileen, która kuliła się znowu pod ścianą i stojącego nad nią ''kochającego'' męża. Tobiasz już szykował się, aby zadać kolejny cios, ale Severus w mgnieniu oka znalazł się przy nim.
-Oo synek też chce lanie? Czekaj już kończę z tą suką i biorę się za ciebie...
-Niee, zostaw S-severusa, proszę
-Zamknij mordę! -i kopnął ją w żebra
Severus już nie mógł na to patrzeć, krzyknął:
-ZOSTAW JĄ!
I nagle z jego rąk wypalił czerwony płonień, który miotnął Tobiaszem przez ścianę, tak daleko, że prawie go stracili z pola widzenia. Eileen była pod podziwem siły swojego jedynego syna i było jej wstyd, że jej mały synek musiał to zrobić. To ona powinna już dawno to zrobić.
-Severusie nie powinieneś..Wiesz co teraz będzie..Auuu, zostaw, zostaw sama wstanę.
-Mamo jak ja to zrobiłem?! Dlaczego wcześniej nie mogłem tego zrobić...Dawno bym się go pozbył!