Castiel i Michał

314 44 8
                                    

 Po długim, zbyt długim jak na gust Sama wspominaniu przez Deana, co działo się poprzedniego wieczoru, długowłosy wyrwał Lucyfera z mieszkania. Spacerowali bez celu po osiedlowym parku przez kilkanaście minut; nadal ciążyło nad nimi widmo wspomnianego pocałunku (którego w sumie nie pamiętali), ale Sam w końcu się odezwał.

- Zamierzasz... no wiesz, wrócić do domu po swoje rzeczy? – zapytał, wbijając wzrok w zgarbionego blondyna. Niebieskooki potarł otwartą dłonią policzek.

- Nie wiem, czy chcę. Czy jestem gotowy – odparł cicho. – Musiałbym pogadać z braćmi, a tego zdecydowanie nie zamierzam robić. Przynajmniej nie w najbliższym czasie – dodał po chwili. Sam zmarszczył brwi z troską.

- Mógłbym przecież z tobą pojechać – zaproponował i uśmiechnął się lekko, gdy Lucyfer na niego zerknął. – Dean na pewno pożyczyłby mi swój samochód, więc mielibyśmy transport, a poza tym, no wiesz, zawsze byłbyś tam ze mną...

- Zrobiłbyś to dla mnie?

- Pewnie – wyszczerzył się, kiedy i Lucyfer się uśmiechnął.

Lubił ten uśmiech.

Lśniąca czarna Impala zatrzymała się przed jednym z wielu dużych zadbanych domów na przedmieściach. Budynek otoczony był białym płotem z drewna jak w typowym filmie obyczajowym, a ogród w większości zajmowały rabaty różnokolorowych kwiatów. Kiedy wysiedli, Sam dostrzegł też stojącego na podjeździe srebrnego Jeepa, który musiał niemało kosztować.

- Dean dostałby ataku epilepsji, gdyby to zobaczył – powiedział na widok brudnych błotników.

Lucyfer z wahaniem poprowadził go po kamiennej ścieżce do drzwi, po czym nacisnął wiszący obok nich dzwonek. Po kilku sekundach usłyszeli kroki, zamek przekręcił się, a drzwi otworzyły na oścież.

- Och, to ty – zauważył wyniośle wysoki brunet w bermudach i markowej koszulce i arogancko oparł się o framugę, przenosząc wzrok na Sama. – A ty to kto?

- Witaj, Michale. To Sam, a ja przyjechałem tylko po rzeczy, więc byłbyś tak łaskawy i się odsunął? – zapytał Lucyfer szorstko; Sam zauważyć, że nerwowo przebierał palcami lewej ręki.

Michał przewrócił oczami, ale bez słowa zrobił im miejsce w drzwiach.

- Napilibyście się czegoś? – zaproponował, gdy weszli do środka, a kiedy Sam spojrzał na niego, dostrzegł błąkający się po jego ustach złośliwy grymas. Lucyfer prychnął cicho.

- Podziękujemy, braciszku, wpadliśmy tylko na moment, już nas nie ma.

Gdy Sam schylał się, żeby rozwiązać buty, Lucyfer złapał go za nadgarstek i pociągnął za sobą ku schodom, potem na piętro i do pierwszego pokoju po lewej. Na ścianach przy schodach długowłosy doliczył się dziesięciu obrazów, w większości były to portrety.

Pokój Lucyfera był ogromny: prawdopodobnie mógłby pomieścić całe mieszkanie braci Winchester, ale był nieprzyjemnie pusty. Ściany pomalowano na szary, pod stopami czuli zimne panele, a wielkie, dwuosobowe łóżko pościelono chorobliwie perfekcyjnie i przykryto białą narzutą. W rogu stał pusty stojak na gitarę z przewieszoną przez niego czarną torbą.

- Daj mi pięć minut – mruknął Lucyfer i popchnął go na czerwony fotel, a sam podszedł do dębowej szafy i wyciągnął zza niej dużą walizkę.

Pakował się chaotycznie. Wyciągał ubrania z szafy, zwijał je w kulki i wciskał do walizki, więc po krótkiej chwili neseser zapełnił się, a Lucyfer pozbierał drobne rzeczy – figurki postaci z filmów, książki w kieszonkowym formacie i ładowarkę do telefonu – do torby zdjętej ze stojaka.

- Masz Hermionę? – zapytał nagle Sam.

Lucyfer wyprostował się i zmarszczył brwi. – Co?

- Figurkę, Hermionę – wyjaśnił, wskazując palcem na torbę. Blondyn pacnął się w czoło otwartą dłonią, po czym wsunął ją do torby i wyjął z niej malutką rudą dziewczynę w czarnej szacie, sięgającej jej do stóp i żółtym szaliku.

- Oczywiście, jest epicka – zaśmiał się, rzucając ją Samowi, a ten złapał ją zręcznie. Lucyfer mrugnął do niego. – Możesz ją sobie zatrzymać, mam dużo innych.

- Dzięki.

Mogło się zdawać, że czarujący uśmiech Sama jest najlepszym lekarstwem dla osowiałego blondyna, bo Milton uśmiechał się aż momentu, w którym wyszli z jego pokoju. Kiedy zamykał drzwi, rzucił nawet jakiś żart o Dumbledorze i Sam po prostu nie mógł się nie roześmiać.

Usłyszeli szybkie kroki i zza rogu korytarza wyłonił się szczupły brunet średniego wzrostu, w szarej koszulce i wąskich jeansach. Miał szeroko otwarte oczy, łudząco podobne do lucyferowych, a kiedy zobaczył blondyna, prawie rzucił mu się w na szyję.

- Hej, Cas, spokojnie – wymamrotał Milton w jego rozczochrane czarne kosmyki i poklepał go lekko po plecach. A więc to jest Castiel, przemknęło Samowi przez myśl.

- Gdzie byłeś? Gdzie jedziesz? Kto to jest? Lucyfer, Jezu-u – jęknął chłopak, kiedy odsunął się od swojego brata.

Lucyfer westchnął ciężko. – To jest Sam Winchester, mieszkam u niego. Poczekaj – ostrzegł go, gdy zobaczył, że Castiel otwiera usta – wszystko w porządku, mówiłem ci, że nie musisz się martwić. Nie wyjeżdżam na drugi koniec świata.

- Ale... - szepnął brunet, zerkając nieśmiało na Sama. – Nie zostawiaj mnie z nimi samego...

Lucyfer spojrzał na Sama smutno, po czym puścił rączkę walizki i rozłożył ręce; Castiel od razu skorzystał z okazji i przytulił się do niego. Brunet wyglądał w jego ramionach tak wątle i krucho, tak opierał się o niego, że Sam poczuł coś nieprzyjemnego w brzuchu – ci dwaj Miltonowie przypominali mu jego samego i Deana.

Nie umiał sobie wyobrazić, jak czułby się, gdyby znalazł się na miejscu Castiela.

W końcu bracia odsunęli się od siebie, a Lucyfer położył rękę na ramieniu Castiela i spojrzał mu w oczy. – Wrócę po ciebie, dobrze? Zarobię trochę, znajdę dla nas mieszkanie i zabiorę cię stąd. Niedługo masz osiemnastkę, więc nikt nie będzie się czepiał, że wyniesiesz się z domu rodzinnego i zamieszkasz ze swoim ulubionym braciszkiem, co?

Castiel uśmiechnął się słabo i skinął głową.

- Ale nie zapomnij o mnie.

- Nie ma takiej opcji, Cassie – poklepał go delikatnie po policzku i ponownie złapał za walizkę. Castiel znowu skinął, obdarzył Sama przyjaznym uśmiechem i zniknął za rogiem.

- Miły jest ten twój brat – zauważył Sam, kiedy stał obok Lucyfera, która pakował swoją walizkę, a właściwie walizę do bagażnika.

Blondyn spojrzał na niego z ironią. – Chodzi ci o tego małego, nie?

- A czy masz innego brata, do którego pasuje przymiotnik „miły"?

Lucyfer parsknął śmiechem i zatrzasnął bagażnik.

- Castiel to dobry chłopak. Najlepszy z nas wszystkich – zgodził się, wślizgując się na przednie siedzenie pasażera. – Chciałbym móc go stamtąd wyrwać.

- Mógłby zamieszkać z nami – oświadczył Sam.

- Chcesz założyć kapelę folkową „Milchester"? Poza tym, gdzie miałby spać?

- Przeniósłbym się do Deana albo moglibyśmy złożyć się na materac i położylibyśmy go w salonie. Albo... ty mógłbyś się przenieść do mojego pokoju, jest największy i można by rozłożyć łóżko, bo ma taką szufladę z materacem i byłoby miejsce... Ale oczywiście nie musisz – dodał błyskawicznie, widząc wzrok Lucyfera. Blondyn zaśmiał się beztrosko; Sam wreszcie poczuł, że ucieka z niego stres spowodowany wizytą w jego domu rodzinnym.

- Przemyślę to, Łosiu – oświadczył i zachichotał na widok zdziwionej miny długowłosego.


Chłopak z gitarą || SamiferOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz