Rozdział jedenasty

256 21 1
                                    

Usiadła, słysząc głos Dumbledore'a i zobaczyła jego twarz, wyglądającą z płomieni. Gdzie była? I jak długo śliniła się na ramieniu Snape'a?
-Dzień dobry, Severusie, Hermiono- powiedział surowo.- Severusie, sugerowałbym, żebyś natychmiast wysłał Hermionę do pokoju. Skrzaty domowe zastanawiają się gdzie przynieść jej prezenty świąteczne.
Święta? Och, dobry Boże. Spała tu całą noc?
Snape mrugnął i powiedział spokojnie:
-Oczywiście Albusie. To wszystko?
-Tak- odparł dyrektor.- To wszystko. I wesołych świąt.- później zniknął.
-Przepraszam profesorze Snape, nie zamierzałam...
Machnął ręką lekceważąco.
-Co? Być jedyną osobą w tym zamku, która pokazała odrobinę zainteresowania moim stanem? Nie myśl o tym. Wybaczam ci.
Wstała w ciszy, nie mając pomysłu na odpowiedź. To był Snape jakiego nigdy wcześniej nie widziała i czuła że powinna uciekać zanim zacznie miotać klątwami. Złożyła koc, kładąc go na kanapie i wzięła do ręki torbę.
-O której powinnam wrócić?- zapytała.
-Wrócić?
-Na moją lekcję?
Snape potrząsnął głową.
-Jest Boże Narodzenie.
Kiwnęła głową, czując się dziwnie odrzucona.
Idąc w stronę kominka zatrzymała się i odwróciła.
-Wesołych świąt profesorze.
-I tobie również- jego twarz pozostała pusta, ale w jego głosie nie było jadu.
Weszła w płomienie.
***
Pojawiła się w wielkiej Sali na śniadaniu, ale nie rozglądała się za nim, zamiast tego kiwając lekko głową w stronę dyrektora, kiedy siadała przy stole Gryfonów. Jadła sama, jak stało się zwyczajem w czasie ferii, chociaż tym razem nie sprawiło mu to takiej przyjemności jak wcześniej. Chociaż stół został znacznie pomniejszony, wyglądała na bardzo małą, kiedy tam siedziała.
Poza pobieżnym ?dzień dobry", Dumbledore nie odzywał się do niego w czasie śniadania. Snape wymienił grzecznościowe powitania z resztą nauczycieli i zjadł posiłek w ciszy. Nie cieszyły go te świąteczne poczęstunki i przymus biesiadowania. Wolałby zjeść w swoich komnatach, ale pomyślał, że lepiej będzie nie irytować dyrektora jeszcze bardziej.
Kiedy skończył jedzenie, życzył kolegom wesołych świąt i szybko opuścił pomieszczenie. Pokonując liczne schody doszedł do wieży astronomicznej. Cienka warstwa śniegu pokryła w nocy błonia i chciał popatrzeć na nie, kiedy były puste, bez uczniów i ich śmieci. Cieszył się ciszą szkoły przykrytej śniegiem. To, jak niewiele rzeczy, powodowało że czuł się bezpiecznie.
Owijając pelerynę ciasno dookoła siebie, wszedł na wieżę. Powietrze było przejmująco zimne, ale zdawało się oczyszczać. Bez względu na nastrój, zawsze czuł się odświeżony przez ostry, zimowy wiatr.
Zakazany las błyszczał szronem, a on pomyślał, że zupełnie inaczej wygląda to w nocy. Wszystko wydawało się zmieniać. To co zwykle było rozpadającą się chatką Hagrida, teraz przypominało po prostu wzgórze, a jezioro zostało zaklęte przez lód i śnieg. Oparł się o mur zamku i oddychał głęboko, czując chłodny wiatr w swoim gardle i płucach. Chociaż tym co kochał w czystym, świeżym poranku, był fakt że był samotną duszą, przeżywającą to piękno, pomyślał niejasno o pannie Granger i jej nieznośnej paplaninie, które uczyniłyby dzień prawdziwie świątecznym.
Jakby wezwał ją myślami, zobaczył jak idzie przez błonia, ciemna plamka na bezkresnym, śnieżnym polu. Na szaty zarzuciła ciężką pelerynę, szyję owinęła szalikiem w barwach domu, a jej włosy powiewały na wietrze niczym orzechowa chmura. Uśmiechnął się złośliwie. Trochę przypominały wierzbę bijącą. Żałował że nie zgodził się z jej sugestią przeprowadzenia lekcji. Nie miał ochoty poprawiać wypracowań, albo ważyć eliksirów dla skrzydła szpitalnego. Nie miał rodziny z którą mógłby świętować, żadnych prezentów do rozdania, żadnych świątecznych posiłków, poza szkolnymi, a jednak czuł dziwną potrzebę spędzenia tego dnia z dala od wszystkich. Uczenie jej mogłoby być niemal świętowaniem.
Odwróciła się i stopiła śnieg w jednym miejscu. Powoli, w miejscu gdzie dotąd było jedynie trochę zimowej bieli, pojawiła się ławka. Obserwował jak siada, najwyraźniej zamierzając patrzeć jak wiatr rozwiewa śnieg po zamarzniętej tafli jeziora. Nie zastanawiał się dłużej, po prostu podjął decyzję. Szybkim krokiem podążył w kierunku swoich komnat.
***
Kiedy wszedł do salonu, podszedł do regałów z książkami. Czuł, że powinien się pośpieszyć, na wypadek, gdyby odeszła, nie korzystając z tej doskonałej okazji do nauczenia się rozpoznawania jadalnych roślin i grzybów. Nikt inny nie wyjdzie na błonia w taką pogodę, więc mógł dać jej lekcję praktyczną bez ryzyka, że kogoś to zainteresuje. Chwycił znaleziony tom i poszedł w kierunku błoni.
Światło niemal oślepiało, odbijając się od śniegu. Zatrzymał się i zmrużył oczy szukając znajomego koloru. Tam. Wciąż siedziała na ławce, nie zważając na wiatr i mróz. Ponownie uderzyło go, jak mała się wydaje; mała, jasna plamka na ogromnym i raczej bezlitosnym żywym obrazie. Podszedł do niej, z trudem brnąc przez śnieg.
-Panno Granger- powiedział, wyrywając ją z rozmyślań.
Odwróciła głowę i uśmiechnęła się.
-Profesor Snape. Właśnie podziwiałam pogodę.
Prychnął.
-Będziesz miała szczęście jeśli jeszcze nie przymarzłaś do ławki. Ubrałaś się odpowiednio?
-Słucham?
-Nie jest ci zimno?
-Nie, proszę pana. Rzuciłam zaklęcie ogrzewające. Ja? Lubię patrzeć na śnieg. Świat wydaje się być czysty. Nowy.
Krótko kiwnął głową.
-Zastanawiałem się, czy nie chciałabyś lekcji o jadalnych dzikich roślinach. Kiedy skończysz podziwiać zamarznięte kropelki wody, oczywiście.
Przez chwilę patrzyła na niego z pewnym rozbawieniem. W końcu podniosła się z ławki.
-Oczywiście proszę pana.
-Dobrze. Chodź.- poprowadził ją w kierunku zakazanego lasu. Kiedy dotarli do drzew, gdzie warstwa śniegu była cieńsza, użył różdżki, żeby oczyścić ścieżkę.
-Co widzisz?
-Buki. Zeschnięte liście. Błoto. Grzyby.
Popatrzył na nią pogardliwie.
-A co z tego wszystkiego może być użyteczne?
-Cóż, drewno buka jest czasami używane do produkcji różdżek, chociaż niezbyt często. I grzyby, jak sądzę? Chociaż nie wiedziałabym które można bezpiecznie zjeść.
-Przy pniu buka często można znaleźć mnóstwo jadalnych grzybów, które mogą się przydać gdy ktoś szuka pożywienia. Ten- powiedział, wskazując na pomarańczowego grzyba z cienkim kapeluszem pod którym widać było drobne, niebieskawe żyłki- to pieprznik jadalny(1). Jest jadalny i stosunkowo smaczny. Widzisz inne?
-Tutaj- powiedziała.
-Jeśli to pani zje, panno Granger, będzie pani bardzo chora, zanim minie godzina. Szturchnął grzyb stopą.- To jest Jack o' Latern (2). Zauważ, że zamiast żyłek ma blaszki.
Schyliła się i przyjrzała.
-Rozumiem.
-Zapamiętaj- powiedział. Potaknęła, wyglądając jakby żałowała że nie ma pergaminu.
-Jeśli będzie pani potrzebowała takiego pożywienia, panno Granger, bardzo prawdopodobne, że nie będzie miała pani pod ręką notatek. Musi pani to po prostu zapamiętać- oczyścił kolejny kawałek ziemi ze śniegu.- tutaj- rzucił, pokazując na stożkowatego grzyba, z nieregularnymi wnękami pokrywającymi owocnię.- To smardz, którego też znajdziesz w lesie bukowym. Można go spokojnie jeść, ale trzeba uważać, żeby nie pomylić go z fałszywym smardzem"(3) -przeciął grzyb wzdłuż trzonka, pokazując że jest pusty w środku.- Fałszywy smardz będzie pełny włochatej substancji. Zjedzenie powoduje śmierć.
-Profesorze? Zapytała, a jej twarz była poważna i skupiona, tak jakby wyjaśniał jej sposób uwarzenia eliksiru żywej śmierci.
-Tak?
-Czy to.. chodzi o to, że... Czy Dumbledore chciał żeby mnie pan tego nauczył?
-Pyta mnie pani, czy wybrałbym spędzenie moich ferii świątecznych na szukaniu grzybów w śniegu?
Popatrzyła na niego ze złością, ale jej głos wciąż był spokojny i poważny.
-Pytam pana, czy sądzi pan, że będę zmuszona szukać jedzenia w runie leśnym w najbliższym czasie.
-Doskonale pani wie, że nie mam pojęcia co dla pani planuje dyrektor.
-Nie pytam co pan wie. Pytam co pan myśli.
-Prosił mnie, żebym o tym nie myślał. Podwójna ślepota, panno Granger.
Patrzyła na niego przez chwilę, tak długą, że miał ochotę odwrócić wzrok, ale nie zrobił tego.
-Nie chcę narażać siebie ani pana, ale wydaje mi się, że to obraża nas oboje, wyobrażenie, że nie zobaczymy co to musi oznaczać.
-Co tylko podkreśla znaczenie tej lekcji- odpowiedział krótko. Nienawidził siebie w tej chwili. To było oczywiste: maskowanie, oklumencja, zaklęcia tarczy, lekcje o jedzeniu i lecznictwie. Będzie musiała uciekać. A jednak, nie tego powie, nie może powiedzieć jej o tym, nie może jej upewnić. Może jedynie ją uczyć.
Potaknęła i oczyściła większą przestrzeń ze śniegu, tak żeby mogli usiąść. Pochylił się powoli, obawiając momentu w którym zimno przesączy się do jego stawów, ale z ulgą odkrył, że rzuciła na zamarzniętą glebę zaklęcia amortyzujące i ogrzewające, co dało im komfortowe warunki do pracy. Skrzyżował nogi i otworzył książkę.
-Tu jest lista grzybów występujących w Wielkiej Brytanii- powiedział.- Wybrałem lasek bukowy nie tylko dlatego, że jest niedaleko, ale ponieważ jest popularny i ponieważ nie sądzę, żeby była pani w stanie przyswoić sobie cały ten tekst. Chyba lepiej będzie jeśli skupi się pani na jednym siedlisku.
Panna Granger położyła książkę na kolanach i pochyliła się nad nią. Jej oczy przesuwały się szybko po tekście.
-Accio grzyby!- powiedział i prawie się roześmiał, kiedy zostali obsypani latającymi grzybami. Ona się zaśmiała i zabrzmiało to jak dzwonki w zimowym wietrze. Patrzył jak podnosi jeden z jasnych, pomarańczowych kapeluszy i przygląda mu się dokładnie.
-Jack O'Latern- powiedziała, odkładając go na bok.
-Proszę go oznaczyć, panno Granger. Nie chciałaby pani żeby któryś z pani durnych towarzyszy zjadł go przez przypadek.
Popatrzyła na niego ostro, po czym uśmiechnęła się złośliwie i usunęła go za pomocą różdżki. Pokiwał głową, a ona wybrała fioletowego grzyba o lekko wypukłym kapeluszu i przewróciła strony książki, szukając jego nazwy.
-Gąsówka naga? (4)- zapytała.
-W rzeczy samej. Trzeba go gotować, ale jest jadalny. Niektórzy ludzie uważają że całkiem smaczny.
Położyła go w fałdach szaty leżącej jej na kolanach. Poszukała wszystkich, które go przypominały i po dokładnym przyjrzeniu się dodała je do stosu.
Pracowała bezustannie, poznając gatunek po gatunku; sprawdzając je w książce, a następnie usuwając bądź dodając do sterty. Przyglądał się jak pracuje, czasami potwierdzając jej opinię lub dodając komentarz o przygotowaniu lub smaku. Jej czoło marszczyło się, a włosy opadały bezładnie na twarz. Kilka razy przerwała żeby zwinąć je w węzeł na karku, ale nie dawało to większego efektu i pukle wciąż były targane przez wiatr i unosiły się nad jej głową. Jej nos i policzki zaczerwieniły się od kontaktu z płatkami śniegu. To właśnie najbardziej w niej lubił. Nigdy nie narzekała na bzdury, albo pytała jak długo będą to robić. Po prostu zajęła się segregacją z zainteresowaniem, zdeterminowana, żeby zakończyć lekcję.
Kiedy masa grzybów dookoła nich została zredukowana niemal w całości, a stosik na jej kolanach urósł do ilości która mogłaby pożywić troje zdesperowanych nastolatków, zatrzymał ją.
-Świetnie- powiedział, przytrzymując jej rękę, którą wyciągnęła po kolejnego grzyba.- Ten, oczywiście to muchomor czerwony, grzyb z opowieści. Całkiem prosty do rozpoznania i całkiem trujący. Usuń go.- Wykonała polecenie i odwróciła się w jego stronę. Kosmyk jej włosów musnął jego usta.
-Następnym etapem lekcji, oczywiście, po dobrej identyfikacji, jest?
-Zjeść jednego.
-Mniej więcej.
Wybrała ze sterty smardza. Przecięła różdżką nóżkę i sprawdziła, czy wnętrze jest puste.
-Nie ma włóknistej substancji- powiedziała.- A blaszki są jednoznaczne. Powinien być zjadliwy.
Odcięła kawałek grzyba i uniosła do ust. Nagle spanikował.
-Nie!- krzyknął a ona prawie upuściła kawałek.
-Co? Zgodziłeś się ze mną! To smardz.
-Daj mi- sięgnął po grzyba, ale ona potrząsnęła gwałtownie głową.
-Nie. Pańskie życie jest ważniejsze niż moje, profesorze. Ja go zjem.
-Nikt go nie zje- powiedział twardo.
-Zwariował pan? Sam pan powiedział, że to część lekcji! Jaki jest cel uczenia mnie jak znaleźć jedzenie, jeśli nie mogę tego wykorzystać? Wierzę w swój osąd, profesorze. Zjem to.
-Jeśli wierzy pani w swój osąd, nie powinna się pani obawiać o moje zdrowie.
-Nie Proszę Pana- patrzyła na niego ostrożnie, jakby zastanawiała się jak może zinterpretować jej słowa.- Już i tak za bardzo pan ryzykuje przeze mnie.
Poczuł chłód. Pamiętał sposób w jaki na niego patrzyła poprzedniej nocy. Jej oczy przeszukiwały go tak dokładnie i systematycznie. Przyglądała się nie tylko szukając krwi, ale bólu, był pewien, przypominając sobie jak utkwiła wzrok w jego twarzy, oceniając jej wyraz. A później, jak bezwładnie opadła na kanapę, z tak wyraźną ulgą.
-Oboje zjemy- powiedział. Oczami wyobraźni zobaczył dziwny obrazek- jak z mugolskiego Szekspira, oni oboje kończą martwi w śniegu, niczym jacyś perwersyjni Romeo i Julia. To wydało mu się dziwnie pociągające.
Potaknęła i ponownie przecięła grzyba, podając mu kawałek. Przeżuł i połknął, nie spuszczając wzroku z jej twarzy gdy robiła to samo.
-Teraz co?
-Teraz czekamy.
Usiedli w ciszy obserwując śnieg opadający z drzew. Kilka zimowych szpaków przeleciało nad ich głowami. Odchyliła się do tyłu, opierając na łokciach.
-Jak pan zwykle spędza ferie?- zapytała.
-Słucham?
-Jak pan spędza ferie? Kiedy nie uczy pan nieznośnych Gryfonów jak przeżyć w lesie?
Jego oczy utkwiły w jego twarzy i zobaczył, że się z nim drażni. Nieznośna, mała impertynentka. Uśmiechnął się i potrząsnął głową w jej stronę.
-Zwykle zajmuję się dużo bardziej radosnym sprawdzaniem esejów.- powiedział, a ona uśmiechnęła się szeroko.
-Zawsze pan tu zostaje?
-Nie lubię gotować- odparł po prostu.
Cisza od czasu do czasu była przerywana szelestem zwierząt albo skrzypieniem lodu. Słońce było wysoko nad ich głowami, ale w lesie, gdzie siedzieli, robiło się już ciemno.
-A ty?- zapytał w końcu.
-Dorastałam niedaleko Londynu- powiedziała.- Rodzice są dentystami. To rodzaj mugolskiego lekarza od zębów.
-Mój ojciec był mugolem- rzucił cicho Snape.- Wiem kim jest dentysta.
-Och! Nie wiedziałam. Cóż, moi rodzice zamykają gabinet na kilka dni w święta. Robimy tradycyjne rzeczy. Dużo jedzenia, prezentów i tak dalej.
Przez chwilę było mu jej żal, spędzała Boże Narodzenie z dala od rodziny, jedząc grzyby w śniegu, zamiast ciepłego, pysznego posiłku przygotowanego przez matkę.
-Myślałam, że będę tęsknić za domem- powiedziała nagle.- Ale cieszę się, że nie pojechałam. Dziwnie jest wrócić do świata bez magii.
-Faktycznie. Wielu mugolaków ma z tym problem.
-Naprawdę? Chyba nie wiem czego oczekiwać po odejściu z Hogwartu.
-Większość woli jeden bądź drugi świat i wybiera konsekwentnie. Jak powiedziałaś, ciężko jest żyć pomiędzy.
Nie zaznaczył, że jest wojna, że raczej nie będzie miała dużego wyboru jeśli zatriumfują śmierciożercy: porzucić magię i ukrywać się, albo walczyć i ukrywać się. Nie powiedział również, że jej wybór został właściwie podjęty kiedy zgodziła się go poślubić.
-Ale pan dorastał pomiędzy- rzuciła, nieświadoma jego myśli.
-Tak- powiedział krótko.- Ale wolę magię.
-Ja chyba też.
Nie był zaskoczony jej oświadczeniem. Rzadko spotykał mugolaka tak bardzo zajętego magią jak ona. To nie był tylko talent, ale sposób w jaki wybrała Pottera za przyjaciela, zajmując widoczne miejsce w wojnie, która toczyła się na długo zanim ona poznała magię, na długo zanim się urodziła.
-Myślę, że możemy spokojnie założyć, że nie umrzemy w męczarniach za sprawą zatrucia grzybami- mruknął, podnosząc się z ziemi, jakby nie mógł znieść swoich rozmyślań ani chwili dłużej.
Podał jej rękę, żeby pomóc jej wstać, a ona złapała ją. Kiedy wstała, stos grzybów spadł z jej kolan. Gdy zgięła się, żeby otrzepać szaty, podmuch wiatru rozburzył jej włosy. Zmrużyła oczy kiedy latały dookoła niej, całkowicie ją oślepiając. Puściła jego dłoń unosząc ręce do twarzy, żeby ogarnąć rozwiane włosy, a on wpatrywał się w nią z rozbawieniem, kiedy walczyła z nimi. Poczuł jakiś napływ uczuć do tej głupiej, niemożliwej dziewczyny, tej uroczej, nieznośniej dziewczyny, jego dzielnej Gryfonki, która uniosła obie ręce starając się przytrzymać włosy z dala od oczu. Wtedy, łapiąc jej twarz w obie dłonie, pochylił się i pocałował ją.
Jej wargi były lodowato zimne i językiem szukał ciepłej głębi jej ust. Jej ręce zacisnęły się na jego płaszczu; podeszła bliżej, otaczając go ramionami, przyciągając bliżej, mocniej w jego objęciach, kiedy pogłębiał pocałunek. Słyszał gwałtowny dźwięk wiatru, albo może dudnienie krwi w swoich skroniach, bo każda część jego ciała wydawała się nagle przebudzić.
Co on do cholery wyprawiał?
Odsunął się od niej gwałtownie.
-Przepraszam panno Granger. To było bardzo niestosowne.
-Niestosowne?- wymamrotała.
-Ja... Proszę mi wybaczyć.- wcisnął książkę w jej ręce.- Proszę to wziąć.
Wzięła, wciąż patrząc na niego ze zdumieniem. Odwrócił się i szybko poszedł w stronę zamku.
-Profesorze Snape!
Słyszał jej głos w wietrze, ale szedł nie oglądając się za siebie. Co on sobie myślał? Całować uczennicę? Nie... nie uczennicę... Żonę! Jego umysł bełkotał i słusznie. Pomyślał ponownie jak malutka była na tle ośnieżonego lasu.
Ta dziewczyna będzie jego zgubą.
*

(1) Pieprznik jadalny to swojska kurka, ale możliwe że chodziło o Cantharellus amethysteus, czyli pieprznik ametystowy. I to, i to jest potocznie nazywane chantarelle.

(2)Jack o'Latern: kielichowiec pomarańczowy, czyli Omphalotus olearius. Nie występuje w Polsce, bo potrzebuje cieplejszego klimatu, tym bardziej więc nie występuje w Szkocji, gdzie klimat jest bardziej stabilny ale chłodniejszy. Prędzej spotka się go na południu Europy. Ale niech Autorce będzie, szczególnie że podoba mi się etymologia nazwy potocznej, czyli Jack o'Latern- tak nazywane są hallowenowe lampy zrobione z wydrążonej dyni, oraz z czego wywodzi się tradycja tych lamp błędne ogniki, które miały być duszami zmarłych Irlandia Co ma do tego kielichowiec pomarańczowy? Jego owocnik świeci w ciemności.

(3) Piestrzenica kasztanowata , Gyromitra esculenta

(4) Gąska naga, Wood blewit

Drugie życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz