Rozdział 15: Bolesne zmartwychwstanie

2.1K 199 16
                                    

Clarke obudziła się około południa. Już po ociężałym otworzeniu powiek, wiedziała, że nie czuje się najlepiej. Mimo wszystko jednak postanowiła się podnieść z łóżka... i to był jej błąd.
Kiedy tylko znalazła się w pozycji siedzącej poczuła naraz rozrywający ból w czaszce i nieprzyjemny posmak w ustach. Zadziwiające, że zaledwie w ułamku sekundy zawartość jej żołądka znalazła się nagle w jej gardle. Młoda Griffin mogła jedynie błogosławić tego, kto odpowiedzialny był za rozmieszczenie pomieszczeń w domu. Wystarczyło, że stoczyła się z łóżka i po dotarciu do drzwi swojego pokoju musiała wyłącznie pokonać wąski korytarzyk, by dostać się do łazienki i dopaść na klęczkach muszli klozetowej. Właściwie uczepiła się jej jakby od tego miało zależeć jej życie. Jedyna jej ostoja na tym szalejącym morzu mdłości. W jej umyśle niemal przez cały czas odbijało się echem zdanie pod tytułem "NIGDY WIĘCEJ". Wypisane wielkimi, czerwonymi literami. Wiedziała, że przynajmniej do następnego meczu będzie przestrzegać tego postanowienia. Znaczy... tknie alkohol, ale nie doprowadzi się na pewno do takiego stanu. W zasadzie dopiero po wyrzuceniu z siebie zbędnego balastu obiążającego trzewia zadała sobie proste pytanie, na które powinna jak najszybciej znaleźć odpowiedź. Jak właściwie znalazła się w swoim własnym pokoju? W dodatku przebrana w piżamkę. Pociągnęła jwszcze nosem, do którego dotarła niezbyt przyjemna woń. Chyba przed rozwiązywaniem podobnych zagadek powinna najpierw wziąć prysznic.
Strumień zimnej wody pomógł jej nieco rozjaśnić umysł. A przynajmniej nieco uśmierzył ten przeklęty ból głowy. Zaraz po odświeżeniu się Clarke postanowiła zawitać w kuchni, by znaleźć coś co pomogłoby zniwelować skutki dręczącego ją kaca mordercy. Przynajmniej nie towarzyszyły jej teraz mdłości. Niestety zapomniała całkowicie o obecności pewnej osoby, która miała pełne prawo do tego, by przebywać w mieszkaniu.
- O, Clarke. Kiedy wróciłaś? - spytała ją Abby, która jak zwykle zajmowała miejsce przy kuchennym blacie.
Uwielbiała stać oparta o niego biodrem i sącząc kawę, obserwować widok za oknem. Taki jej mały poranny rytuał.
- Jakoś nad ranem. Spałaś i nie chciałam cię budzić - skłamała gładko, bi szczerze mówiąc to nie miała pojęcia. Wiedziała jedynie, że musiało to być późno.
- Nie wyglądasz za dobrze. Wszystko w porządku?
Clarke uśmiechnęła się słabo. Jasne, że nic nie było w porządku. Jednak nie może tego powiedzieć na głos.
- Tak. Jestem tylko nieco zmęczona - odparła, sięgając po butelkę wody.
Z chęcią wypiłaby i cały wodospad Niagara gdyby tylko mogła. Jednak z pewnością nie byłby to najlepszy pomysł.
- Czyli dobrze się bawiłaś? - dopytała ją jeszcze matka.
Blondynka mruknęła coś, co miało być potwierdzeniem i wypiła powoli szklankę H2O w najczystszej postaci.
- A jak ta nowa? Lexa? Dogadujesz się z nią?
Licealistka zachłysnęła się właśnie pitą cieczą. Odkaszlnęła szybko, by pozbyć się nieprzyjemnego uczucia w przełyku, wypluwając przy tym nieco wody. Czemu do cholery matka pytała ją właśnie teraz o Lexę? Nie ma bata, żeby wiedziała, że... Raven. Imię przyjaciółki niemal natychmiast pojawiło się w jej umyśle jako odpowiedź na wszystkie pytania. Musiała zobaczyć się z Latynoską i porozmawiać z nią na temat minionej nocy.
- Powoli chyba zaczynam. Miałyśmy swoje spięcia, ale nie mogą one wiecznie trwać...
- To dobrze. Zwłaszcza, że jest w twojej drużynie.
Clarke przytaknęła i przez chwilę zapadła między nimi niezręczna cisza. Abby dopiła swoją kawę i włożyła kubek do zmywarki.
- Mamo, chciałam iść dziś do Raven... - zaczęła, ale pani Griffin wyraźnie spięła się na dźwięk imienia Latynoski. - Wszystko okej? Masz coś przeciwko?
Zachowanie pani doktor zdecydowanie odbiegało od normy, a jej córka zastanawiała się o cóż też może chodzić. Z pewnością nie odgadnęłaby co miało miejsce w jej domu, gdy znajdowała się nieprzytomna w ramionach Octavii.
- Nie. Idź do niej. W razie czego w lodówce będziesz mieć obiad do podgrzania - odpowiedziała.
Clarke mruknęła coś jeszcze w podziękowaniu i wróciła jeszcze na chwilę do swojego pokoju, by w kilka kolejnych minut przygotować się do wyjścia. Przynajmniej zostawiła swoją matkę na pastwę jej przemyśleń dotyczących pewnej Latynoski i jej ostatniego zachowania.
Młoda Griffin skierowała swoje kroki w kierunku domu Reyesów. Co prawda nie otrzymała odpowiedzi na esemesa, którego wysłała swojej koleżance, ale nie zraziła się tym. W końcu gdzie o tej godzinie mogłaby się podziewać Raven jak nie w domu? Chociaż może bardziej chodziło o fakt, że obie były po pamiętnej (lub też dla niektórych nie) imprezie urządzonej u Blake'ów.
Clarke z każdym krokiem przeklinała słońce, które jak na złość nie chciało schować się za chmurami i raniło jej biedne oczy. Blondynka zniżyła najniżej jak mogła daszek czapki, którą włożyła przed wyjściem z domu. Może w ogóle nie powinna się stamtąd ruszać? Co prawda kac nie był chorobą, która przykuwa do łóżka, ale był całkiem dokuczliwy. Miała tylko nadzieję na to, że chociaż Rav połączy się z nią w bólu.
Niestety ku jej rozpaczy było zupełnie inaczej. Latynoska jednak nie cierpiała z powodu przedawkowania alkoholu. Griffin już z daleka usłyszała dudniącą muzykę dobiegającą z garażu państwa Reyes, gdzie najwyraźniej jej przyjaciółka miło spędzała czas. Ignorując potęgujący jej ból głowy hałas, Clarke od razu skierowała się w stronę małego warsztatu, gdzie urzędowała szatynka. Zapewne, gdyby nie stan w którym się znajdowała to roześmiałaby się na widok, który zastała. Raven ubrana w jakąś starą obcisłą koszulkę ubrudzoną smarem i jeansowe shorty, z których tylnej kieszeni wystawał śrubokręt i klucz nastawowy. Wesoło poruszała biodrami, nie przejmując się wiertarką trzymaną w dłoni i na całe gardło śpiewała piosenkę Fifth Harmony, która sączyła się z jej przenośnego zestawu głośników.
- You can dance like Beyoncé, you can shake like Shakira...!
O nie. Te kocie ruchy zdecydowanie w niczym nie przypominały Clarke ani Beyoncé ani Shakiry. Tym bardziej nie przypuszczała, by Madonna kiedykolwiek przybierała dumną pozę niczym Statua Wolności. Tylko że z wkrętarką zamiast pochodni.
Blondynka obserwowała ją przez jakiś czas, aż w końcu Raven przerwała swój pokaz, dostrzegając kątem oka obecność przyjaciółki.
- Hejka Clarke! - przywitała się śpiewnie, ściszając muzykę, gdy tylko zobaczyła jej cierpiętniczą minę.
- Cześć Rav. Humorek dopisuje? - spytała, wchodząc do garażu i opierając się o maskę stojącego tam samochodu.
- Powiedzmy. A u ciebie w porządku, hermana? Wyglądasz podle...
Griffin prychnęła pogardliwie. Właśnie tak się czuła. Jakby ktoś ją dokładnie przeżuł i wypluł. Pewnie był to jakiś z tych legendarnych olbrzymów, które podobno wyginęły tak dawno.
- Czuję się nie lepiej.
- Nic dziwnego. Ostro wczoraj zabalowałaś. Pamiętasz w ogóle imprezę?
Clarke posłała jej gniewne spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Oczywiście, że pamiętała! Przynajmniej tak jej się wydawało... Trudno jej było określić kiedy urwał jej się film.
- Jasne... Powiem ci, że takich zwłok nigdy nie widziałam. Spytaj O - powiedziała Latynoska, odkładając swoje narzędzia na odpowiednie dla nich miejsce. - Brałaś jakieś magiczne środki, by poradzić sobie z mordercą?
- Nie. Mama kręciła się w kuchni i chciałam się zmyć stamtąd jak najszybciej.
Tym razem Raven z nieznanych jej powodów wzdrygnęła się na wzmiance o pani Griffin. O co do cholery chodziło?
- Ach, Abby... Dobra, chodź do środka - zaproponowała i chociaż zdecydowanie był to dobry pomysł to blondynka wyczuła w nim desperacką zmianę tematu.
Mimo wszystko jednak podążyła do mieszkania za przyjaciółką, która uprzednio zamknęła garaż. Nieco ją niepokoiło, że była ona w nieco podejrzanym stanie. Zbyt dobrym stanie.
- W ogóle gratki za wyjście z domu - odezwała się po chwili Reyes, przygotowując dla swojego gościa szklankę wody i środki mające ulżyć jej w cierpieniu. - Nie sądziłam, że w ogóle uda ci się dzisiaj wytoczyć spod kołderki. Na pewno nie dalej niż do kibla...
Oto prawdziwie przyjacielska troska i wsparcie. Griffin przyjęła litościwe dary od gospodyni. Chociaż szczerze mówiąc czuła się już trochę lepiej. Może dzięki spacerze po świeżym powietrzu? Kac od zawsze był dla niej jedną wielką zagadką.
- Bardzo oznaczyłaś szlak do mojego domu? - spytała, spoglądając na niedawną denatkę z powagą.
Clarke przeszedł istny dreszcz, gdy przypomniała sobie o niedawnych torsjach targających jej ciało nawet jeśli durny żołądek nie miał już nic do zwrócenia.
- Troszeczkę - mruknęła, wypijając zawartość szklanki.
- Zrobię ci jakąś herbatkę na twój biedny brzuszek - stwierdziła Latynoska, szukając w szafkach jakiegoś suszu, z którego mogłaby zrobić napar.
- Dobrze mamo - burknęła jeszcze niebieskooka, a Raven natychmiast spięła mięśnie słysząc ostatni wyraz. To wszystko było naprawdę podejrzane. Może i pani kapitan była skacowana, ale zdecydowanie nie osłabiło to jej spostrzegawczości.
- O co chodzi? Jak wspomniałam o tobie przy mojej matce to zareagowała jakoś dziwnie. Ty robisz teraz to samo - powiedziała wprost, czekając na wyjaśnienia ze strony Reyes.
- Nie wiem o co ci chodzi... W ogóle pamiętasz coś z tej imprezy? - zagadnęła, zmieniając nagle temat.
Sytuacja wydała jej się nagle o wiele bardziej skomplikowana. Jednak jeśli była piłkarka nie chciała jej o niczym powiedzieć to nie będzie na nią naciskać. Przynajmniej nie tak od razu. Może najpierw wypyta Octavię. Może ona byłaby bardziej poinformowana.
- Doskonale pamiętam - odpowiedziała, bawiąc się czapką, którą jakiś czas temu zdjęła z głowy.
- To mam nadzieję, że miałaś przy matce nieco lepszy kamuflaż.
Przez chwilę zastanawiała się o co może chodzić, ale Rav wskazała sugestywnie na własną szyję. Clarke wyciągnęła swój telefon i w odbiciu na ciemnym ekranie dostrzegła pozostawione przez Lexę wyraźne ślady po składanych tam pocałunkach. Bardzo wyraźne.
- Kurwa - warknęła, chowając twarz w dłoniach i wzdychając ciężko.
- Z tego co widziałam było między wami dosyć gorąco - skomentowała Reyes, zalewając kubki wrzątkiem. - Jak to w końcu jest z wami?
- Nic między nami nie ma. Byłam najebana i tyle - odparła zirytowana, nie chcąc podnosić wzroku z kuchennego blatu, o który się opierała.
- Jesteś pewna?
- Jestem pewna, Raven.
- Wiesz. Nie mam nic przeciwko. To nic złego jakby Lexa ci się podobała... -   powiedziała nieśmiało Latynoska, stawiając przed przyjaciółką zaparzoną herbatę.
- Możemy serio przestać o niej mówić? Nie podoba mi się. Wypiłyśmy za dużo. Poniosło nas. Koniec historii - odpowiedziała ostrym tonem.
- Jasne. Jak chcesz.
Przez chwilę zapadła między nimi niezręczna cisza, zakłócana jedynie siorbaniem napoju przez pannę Reyes. Clarke zdążyła w tym czasie nieco ochłonąć.
- Jak w ogóle wróciłam do domu?
Przynajmniej teraz udało jej się zadać jakieś sensowne pytanie, na które miała nadzieję uzyskać satysfakcjonującą odpowiedź.
- Zaliczyłaś pięknego zgona. Jako że ładnie spałaś to Lincoln zaniósł cię do domu, O przebrała w piżamkę, a ja robiłam za dywersję...
Griffin wpatrywała się w nią dalej przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu, wyczekując dalszych wyjaśnień.
- Zagadywałam twoją matkę, by nas nie zauważyła z twoimi zwłokami. Powiedziałam jej parę gorzkich słów - mruknęła w odpowiedzi, ale blondynka była święcie przekonana, że przyjaciółka ukrywa przed nią coś jeszcze.
- W ogóle czemu jesteś w takim dobrym stanie? Wiesz po tobie spodziewałabym się, że będziesz mieć chociaż lekkiego kaca - zauważyła po chwili.
Właściwie jak chyba większość ich rówieśników Raven powinna tego dnia leżeć w łóżeczku lub robić coś innego niż przykręcanie półek w garażu przy dźwiękach głośnej muzyki. Była zbyt radosna i pełna życia.
- Mam po prostu mocną głowę - skomentowała, ale pani kapitan chyba jej nie uwierzyła. W związku z tym Latynoska przewróciła oczami i postanowiła się przyznać. - Po trawce nie ma się kaca.
- Serio Rav? Znowu? Ile tego było?
Naprawdę nie lubiła słuchać o tym, co właściwie brała szatynka poza kilkoma drinkami. Zawsze uważała, że może ją to zgubić. W przeciwieństwie do Octavii, która uważała, że to sprawa Raven i z przyjemnością słuchała z nią piosenek Snoop Dogga.
- Trochu się nazbierało... Płuca mam zdrowe i sprawne - uśmiechnęła się głupkowato, biorąc łyk herbaty. - Zresztą zluzuj majtki i się nie spinaj. Jak sama tego nie możesz zrobić to poproś Lexę. Wiem co robię. Wypalam znajomą maryśkę z pewnego źródła. Żaden syf. Plus spójrz na siebie... Bez urazy, ale stanowisz idealny przykład na to, że alkohol ma na ludzi o wiele gorszy wpływ.
- Pieprz się Raven - warknęła Griffin, pokazując jej środkowy palec i mocząc usta w ziołowym naparze.
- Na pewno nie sama - odparła z tajemniczym uśmieszkiem Reyes, samej pijąc swój napój.

ENDGAMEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz