♡Rozdział XII☆

12 4 0
                                    

Wczoraj siedziałam przy Yves do późna. Czekałam, aż zaśnie i dopiero poszłam do siebie. Dziś obudziła mnie Talia, przynosząc śniadanie. Tosty z dżemem śliwkowym i mleko.
-Przygotuj się. Niedługo przyjdzie twoja babcia. - puściła mi oczko.
-Jak to? - mówiłam trochę niekulturalnie, bo z pełną buzią.
-Wypisują cię dzisiaj. Będzie mi ciebie brakowało. -przełknęłam szybko to, co miałam w ustach.
-Mi ciebie też. Nie pamiętam, czy byłam wcześniej w szpitalu, ale jesteś najmilszą pielęgniarką jaką znam. Poza tym jesteś świetną przyjaciółką. -taka była prawda. Uśmiechnęła się wzruszona i mnie objęła.
-Dam ci mój numer. Odezwij się czasem. -wręczyła mi karteczkę z rządkiem cyfr.
-Dzięki. Dałabym ci mój, ale nie znam hasła do telefonu, żeby sprawdzić numer, którego też nie pamiętam. -zaśmiałyśmy się obie.
-Znam ten ból. Pojedź do salonu i poproś o odblokowanie.
-Dzięki. Może zrobię to nawet dzisiaj. -uściskałyśmy się. Oddałam jej książki i wyszła, do innych pacjentów.
Zaczęłam pakować mój skromny dobytek. Poszłam do łazienki i umyłam się pod prysznicem. Zamieniłam niebieską piżamę ze zdjęciem (chyba) pyska Shadow na czarne rurki, biały, koronkowy top bez rękawów, sięgający do pępka, grafitowy żakiet i czarne baleriny. Włosy spięłam w luźnego koka na czubku głowy. Spojrzałam na siebie w lustrze. Wyglądałam o niebo lepiej niż kilka dni temu. Jedyny element, który mi nie pasował to blizna nad lewą brwią. Dowiedziałam się od lekarza, że zostanie mi ona do końca życia. Tak jak blizny na plecach, których jeszcze nie widziałam. Nie wiem, czy kiedykolwiek chcę. Przyjrzałam się całej swojej postaci. Jedno musiałam starej mnie przyznać, miała gust do ciuchów. Wyszłam z łazienki i pościeliłam dokładnie swoje łóżko. Wrzuciłam piżamę wraz z innymi rzeczami do niedużej, błękitnej torby. Kartki z numerami telefonów Iris i Talii włożyłam do kieszeni spodni. Spojrzałam na pamiętnik. Nadal bardzo chciałam go wyrzucić i żyć dalej bez wspomnień o przeszłości. Westchnęłam i upchnęłam go w torbie między innymi drobiazgami.

Poszłam do Yves. Nie spał już. Na mój widok zerwał się z łóżka i uwiesił na szyi.
-Ceść. Pzyslaśdo mnie! Cekałem na ciebie! -był taki szczęśliwy, że aż rosło mi serce.
-Cześć bomblu. Ja też się cieszę, że cię widzę. Niestety nie mogę zostać długo. -minka mu nieco zrzedła.
-Cemu?
Przysiadłam na jego łóżku i wzięłam małego na kolana.
-Ponieważ wypisują mnie dziś ze szpitala i muszę jechać do domu. -chłopczyk wyglądał jakby zaraz miał się rozpłakać, a mnie na ten widok pękało serce. -Ale nie martw się. Będę cię odwiedzać tak często, jak chcesz. -potargałam mu włosy, a humor nieco mu się poprawił. Spojrzał na mnie poważnie.
-Obiecujes?
-Obiecuję. -przytuliłam go mocno.

Do sali weszła pielęgniarka. Nie znałam jej. Podeszłam do niej. Yves został na łóżku.
-Jaki jest jego stan? -nie wiedzialam, czy zgodzi się udzielić mi takich informacji. W końcu nie byłam z rodziny.
-Pilnie potrzebuje przeszczepu szpiku. -najwyraźniej jej to nie obchodziło.
-Macie już dawcę? -podążałam za poprzednim sukcesem.
-Cały czas szukamy. -wydawała się zmartwiona.
-A jego ojciec?
Spojrzała na mnie sceptycznie i pokręciła głową. A więc w tym rzecz.
-Może ja dałabym się przebadać na zgodność?
Jej oczy zaświeciły.
-Można spróbować. Szanse są małe, ale są. Przyjdź jutro, zapiszę cię.
Pokiwałam głową. Pomachałam do Yves i wyszłam. Weszłam do swojego pokoju. Czekały tam na mnie babcia i Talia.
-O, tutaj jesteś. Gdzie byłaś? -Talia patrzyła na mnie badawczo.
-U Yves. -w jednej chwili jej wyraz mimika zmieniła się na pełną zrozumienia. Pokiwała głową.
-No cóż, musimy jechać. -babcia klasnęła w dłonie. - Masz wszystko?
-Tak. -wzięłam torbę.
-Cudownie. Chodź ze mną.
Pomachałam Talii na pożegnanie, wlożyłam płaszczyk i karnie ruszyłam za starszą kobietą.

Przemierzałyśmy labirynty szpitalnych korytarzy, aż dotarłyśmy do wyjścia. Przeszłyśmy na parking do zaparkowanego czarnego audi. Przed nim stoi, ubrany w garnitur, wysoki szatyn. Ma nieco ponad dwadzieścia lat.
-Samanto, to jest Aime Thomas. Będzie twoim ochroniarzem oraz kierowcą.
Pan Thomas podchodzi do mnie i bierze moją torbę.
-Miło mi pana poznać. -wyciągam do niego rękę. Przekłada torbę w lewą dłoń i prawą ujmuje moją wyciągniętą.
-Mnie także miło panienkę poznać. -uśmiechnął się do mnie życzliwie. Przeszedł na tył auta i włożył bagaż do bagażnika. Następnie otworzył tylne drzwi dla babci, po czy przeszedł na drugą stronę i otworzył też dla mnie. Weszłam do samochodu, usiadłam i zapięłam pas. Aime usiadł za kierownicą i ruszył. Oparłam łokieć o tapicerkę drzwi. Wyglądałam przez przyciemnianą szybę. Mijaliśmy budynki, parki, domy, sklepy. Po kwadransie wyjechaliśmy z miasta. Jechaliśmy drogą na północ. Przejeżdżaliśmy przez las. Pan Thomas skręcił w prawo w boczną dróżkę. Utrzymana była w bardzo dobrym stanie. Gałęzie dębów były starannie przyjęte u dołu, u góry zaś tworzyły coś na kształt sklepienia. Przez korony nie przedostawało się zbyt wiele światła. Krzewy zostały wykarczowane. Było tu bardzo pięknie. Po pięciu minutach dotarliśmy do metalowej bramy zawieszonej między słupami z dużych kamieni rzecznych. Brama otworzyła się automatycznie i wjechaliśmy na żwirowy podjazd prowadzący do dużego piętrowego domu. Zbudowany z grubych, ciemnych, drewnianych bali. Kryty był szaro-zieloną kamienną dachówką. Obok stał mniejszy budynek, zapewne garaż połączony z domem korytarzem na piętrze. Przed domem znajdował się zadbany ogród, a za nim rosły drzewa i płynął strumyk. Całą rezydencję otaczał wysoki żywopłot. Pan Thomas otworzył przede mną drzwi auta i wysiadłam. Odwróciłam się, żeby wziąć swoje rzeczy, ale mój ochroniarz już się tym zajął. Machnął ręką, zachęcając mnie, abym szła dalej. Weszłam po trzech kamiennych stopniach na werandę i podeszłam do dużych, dwuskrzydłowych drzwi. Także były z drewna, ale nie wiedziałam jakiego. Zatrzymała się przed nimi niepewnie. Obróciłam się i spojrzałam na babcię.
-Wchodź śmiało. -uśmiechała się do mnie zachęcająco. Aime stał cierpliwie obok. Wzięłam oddech i otworzyłam drzwi.

Wewnątrz ściany nie wyglądały już na zrobione z bali. Zapewne dlatego, że dom został ocieplony. Podłoga holu wykonana z jasnego kamienia, chyba marmuru. Na niej leżał biały puchaty dywan. Ściany były w kolorze brzoskwiniowym na całym parterze. Duże okna w całym dopu sprawiały, że był jasny i przestronny. Kiedy przechodziło się dalej przez łukowate wejście, na wprost znajdowały się ciemne, drewniane schody otoczone bogato rzeźbioną, także drewnianą balustradą. Piętro było mniejsze od parteru. Zaczynało się u szczytu schodów. Spory fragment podłogi nad nami został usunięty, mniej więcej na kształt kwadratu.
-Twój pokój jest na górze. Jedyne drzwi na lewo. Po prawej stronie są pokoje personelu i korytarz prowadzący do garażu. Stąd na prawo znajduje się salon i moja sypialnia. Na lewo zaś jest kuchnia połączona z jadalnią oraz biblioteka.
Kiwnęłam głową i poszłam za Aimem na górę. Przystanął pod właściwymi drzwiami i wręczył mi torbę.
-Stąd panienka już chyba trafi do siebie? -kąciki jego ust unosiły się w lekkim uśmiechu.
-Samanta, proszę i tak, stąd już trafię. Dziękuję za troskę, panie Thomas.
Skinął mi głową.
-Gdybyś czegoś potrzebowała, zawołaj.
Przytaknęłam i mężczyzna odszedł w kierunku pokoi personelu. Odetchnęłam kilka razy i otworzyłam drzwi. Zrobiłam dwa kroki w przód. Nie dane mi było jednak obejrzeć sypialni, gdyż biało-czarny obiekt przemknął przez nią jak błyskawica i wylądował na mnie w takim impetem, że mój tyłek zaliczył spotkanie pierwszego stopnia z drewnianą podłogą. Stęknęłam z bólu, ponieważ obiekt ów przygniatał mój korpus w linii poziomej do podłoża, a był dosyć ciężki. Uniosłam nieco głowę i spojrzałam w duże, turkusowe oczy tygrusicy. Zaczęła mnie lizać po twarzy. Przez chwilę trwałam w bezruchu, ale nagle coś w moim umyśle zaskoczyło. Zaczęłam się bronić, choć siły były nierówne.
-Shadow! Ty wredny kocie! Miliard razy ci powtarzałam, nie skacz na mnie tak znienacka, bo zawału kiedyś przez ciebie dostanę! I przestań mnie lizać! To jest obleśne! No co się tak na mnie gapisz?! Słuchaj czasem, co do ciebie mówię! -zrobiła (o ile tygrysy tak potrafią) minę zabitego kociaka. -Ta mina przestała na mnie działać, kiedy skończyłaś sześć miesięcy. -przez chwilę zachwywałam powagę, po czym zaczęłam ją zawzięcie drapać za uszami. Zeszła ze mnie, a ja usiadłam. -No, ja też za tobą tęskniłam.
Przytuliłam się do jej szyi, a ona przycisnęła swój łeb do moich pleców. Przesówałam palcami po futrze na jej karku. Wydawała ciche pomruki, a jej pierś wibrowała. Pamiętałam ją. Pamiętałam moją Shadow.

Oszukać przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz