Rozdział 11

5 5 0
                                    

W oczach stojącego obok mnie Bena pojawiły się łzy. Patrzył na scenkę przed nami i nie odezwał się więcej ani słowem. Ja i Melania również milczałyśmy, dobrze rozumiałyśmy, że to jest fatalny moment, jeśli chodzi o luźne pogawędki. Nagle Ben padł na kolana i zaniósł się szlochem. Chciałam go pocieszyć, lecz zanim to zrobiłam obrazek przed nami zmienił się. Nie było już płaczącego pod drzwiami chłopca, przed naszymi oczyma pojawiła się śpiąca dziewczynka. No oko możnaby stwierdzić, że miała ok. 10 lat. Obok niej stali dwaj mężczyźni w białych kitlach i rozmawiali.

- Co z nią zrobić?

- Nie wiem... przyda nam się, skoro nie mamy mikstury?

- Właśnie... nie mamy...

- Nie możemy jej wypuścić, lek usypiający jeszcze nie działa do końca, będzie wszytsko pamiętać! Jeśli ją wypuścimy, to rozpowie światu o naszych planach i czynach, a tym bardziej, że jeszcze ktokolwiek w tym szpitalu jest!

- Jeśli jej nie wypuścimy, oszaleje.

- Trudno, przecież i tak się obudzi za kilka lat. Nie będzie nic pamiętać, a to, że problemy z psychiką będą jej dokuczać załatwimy tym, że sprawimy, by myślała, że ma je wrodzone.

- A co z jej rodzicami?

- Powiemy, że nie żyje i musieliśmy spalić zwłoki.

- Przecież na terenie szpitala nie ma krematorium.

- Nie muszą o tym wiedzieć.

- A jeśli poproszą o jej prochy?

- Damy jakiejś przypadkowe prochy.

- A jeśli będą mieli wątpliwości, że to są prochy ich córki?

- Nie nasza wina.

- Przecież mogą mieć kłopoty, jeśli damy jakieś nielegalne.

- To już nie nasz problem.

- Haha, to rozumiem! - Uścisnęli sobie dłonie na zgodę.

Nie mogłam w to uwierzyć. Trzymali mnie tu i to przez nich jestem wariatką?! Jeszcze wmówili moim rodzicom, że nie żyję?! Nienawidziłam tych ludzi jeszcze bardziej. Zamiast rozpaczy, jak w przypadku Bena, mną zawładnęła wściekłość. Miałam ochotę rzucić się na nich i gołymi rękami oddzielić ich głowy od reszty ciał. Lecz jak zwykle nie zdążyłam, bo scenka przed nami znów uległa zmianie. Jak można było się domyśleć, teraz dotyczyła Melanii.

Przed nami pojawiła się dziewczynka wyglądająca dokładnie tak samo, jak Melania. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich scenek bardzo się nami zainteresowała. Zaczęła nas okrążać i oglądać z każdej strony. Melania, która stała obok mnie odezwała się cicho.

- Tym razem to ja. Wyglądałam tak, zanim zostałam zamordowana. Byłam normalną sześciolatką.

Moja siostra z przeszłości odeszła od nas i zaczęła gonić... nic? Biegała po łące i śmiała się co jakiś czas krzycząc wesoło:

- Stój! Dogonię cię, słyszysz?!

Oczy mojej teraźniejszej siostry (nie tak do końca teraźniejszej, ale nie potrafiłam znaleźć dobrego określenia, by znów nie powtarzać ,,stojącej obok mnie")zaszkliły się.

- Nawet teraz go nie widzę...

Dlaczego wszystkie te halucynacje się tutaj pojawiły? Może to był jakiś plan Melani, w końcu w jakimś stopniu kontroluje moje sny. Wątpię jednak, że stworzyła samą siebie bawiącą się z Owidiuszem. Nie zrobiłaby tego. Zbyt pogrążyłaby się, chociaż... kto wie, co może strzelić do głowy mojej walniętej siostrzyczce. Może to ci ludzie, którzy wbiegli do mojej celi po zabójstwie tego zboczeńca. Być może to był ich plan. Chcieli zniszczyć we mnie resztki radości? Aż tak mnie nienawidzą? Co ja im takiego zrobiłam? Spokojnie, nie można oceniać ich pochopnie, w końcu pełnej pewności nie mam.

Pogrążona w myślach nie zauważyłam, że Melania bawiąca się z Owidiuszem dawno zniknęła. Ben zdążył się opanować i stał  obok mnie jak gdyby nigdy nic. Moja siostra natomiast płakała dalej, nie chcieliśmy się wtrącać, ona musi sobie przemyśleć parę rzeczy. Zaczęliśmy więc rozmawiać między sobą. Ben zdawał się martwić bardziej o mnie, niż o siebie.

- Jak się czujesz?

- W porządku, a ty? W końcu przeżywałeś o to wiele bardziej ode mnie.

- Już jest dobrze, pogodziłem się z przeszłością i staram się do niej nie wracać, jednak co innego wspomnienia, a co innego, gdy to się dzieje przed oczyma.

- Rozumiem cię...

Kiedy szukasz prawdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz