Nie wiem co wtedy zrobiłem nie tak. To było silniejsze ode mnie. To zdanie wyrwało się z moich ust, uderzając w Ciebie oraz we mnie jak karabin maszynowy. Rozerwało moje serce, zostawiło tylko dziury, które czas miał uleczyć i rany, których blizny powinny dawno zniknąć. Jednak dziury nadal pozostają na swoim miejscu, a blizny są bardziej widoczne niż moja obecna twarz. Twarz Gerarda Waya jako niezależnego artysty. Twarz dorosłego mężczyzny, który podniósł się na wyżyny i osiągnął w życiu co chciał. Jak daleka jest ta opinia tłumu od prawdy.
Jak wielki szum stworzył się wokół mojej osoby, kiedy ten "idealny" Gerard został sam, a jego była żona nie chciała powiedzieć dlaczego go zostawia. I jak dziwne było zachowanie tego przykładnego Waya, kiedy nie tęsknił i nie rozpaczał za wybranką swojego życia. Zawsze łączyła nas silna więź, ale wiedzieliśmy, że to będzie tylko przyjaźń. Jej oczy nie były tak miodowe jak Twoje, jej uśmiech nie był tak szeroki, jej usta nie były tak pełne, a jej włosy nie były tak miękkie, ich czerń była zbyt jagodowa, jej ręce były za małe i zbyt delikatne, jej ciało zawsze było zbyt chłodne i kruche, a ona sama zbyt wysoka na urocze pocałunki. Lindsey doskonale to wiedziała, a kiedy miała dosyć udawania zakochanej pary, po prostu odeszła, zostawiając mi cenną przyjaźń, którą zapewne i tak zniszczę, jak wszystko czego dotknę.
Po Tobie pozostał mi tylko smak Twoich ust, który słabnie z każdym papierosem wypalonym w blasku księżyca, który jako jedyny zna moją prawdziwą twarz i wspomnienia, które omamił mój umysł i sprawiają, że staję się chory. Jestem chory od miłości, którą Cie darzę.
I mimo, ze wciąż czuję Twój dotyk na moich biodrach, na moim brzuchu czy gorące usta na szyi, to noce zawsze są zimne i samotne. Ogrzewa mnie tylko nadzieja i stare uczucia do Ciebie, które przez lata tylko urosły i uderzają w mój brzuch z siła większą niż fala tsunami, przyprawiając mnie o mdłości. Wciąż wpatruje się co noc w Twoje zdjęcie, które noszę w starym, skórzanym portfelu, który pamięta jeszcze nasze pijackie wybryki w klubie, a nawet pierwszy pocałunek. Twoja perfekcja przyćmiewa wszystkie ideały wykreowane przez media i magazyny, jesteś arcydziełem największego mistrza, które przyprawia mnie o dreszcze, które sprawia, ze moje dłonie drżą, a oddech niekontrolowanie przyśpiesza. Moja harmonia chciałaby znów złączyć się z Twoim chaosem i stworzyć cudowną mieszankę, która kończyła się nieładem na ciele, w sercach i głowie. Uzupełniałeś mnie, byłeś chef-d'œuvre, które straciłem w pożarze palących, nieszczerych słów.
Pamiętam wszystko, dokładnie każde słowo. I miałeś wtedy racje, miałeś racje, że to wszystko zrujnuje nas obu. Wybacz mi, że Cię wtedy nie posłuchałem. Wiem, że się rozwiodłeś, wiem, że Jamia zabrała dzieci, że zerwała kontakt. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale wiem, że to przeze mnie, inaczej nie dzwoniłaby z wyrzutami i nie krzyczała, że zniszczyłem jej życie. Przepraszam, że zniszczyłem je też Tobie. Przez mój egoizm i zachowanie straciłeś rodzinę, którą kochałeś. Zapewne kochałeś. Już na początku naszej znajomości ostrzegałem Cię przede mną, mówiłem, że wcale nie jestem osobą, z którą przyjaźń wyjdzie Ci na dobre. Ale nie posłuchałeś mnie, a co gorsza, połączyło nas coś więcej niż miłość braterska.
Może wypowiedzenie tych słów złamało Ci serce, ale chcę, żebyś wiedział, że ja mam je złamane do dzisiaj. Wciąż myślę o Franku Iero - chłopaku o najpiękniejszych oczach na świcie i ustach, które smakowały jak słodka kawa i papieros, które uzależniały bardziej niż alkohol i narkotyki, który były miękkie niczym puch. O chłopaku, który mimo swojego małego wzrostu był w stanie rozwalić ścianę w furii, który gitarą mógłby Ci rozwalić głowę bez mrugnięcia okiem. Byłeś takim niepozornym chłopcem, kiedy się poznaliśmy, jednak jedno zdanie wystarczyło, by stwierdzić, że pod przykrywką słodkiego chłopca z katolickiej szkoły kryje się ktoś z niesamowitą energią i... czymś, czego określić nie jestem w stanie określić. To była Twoja cecha... "Frankowa" cecha, której nikt inny nie posiada, a której ja potrzebuję bardziej niż nowej butelki whiskey.
Nie wiem ile ust pocałowałem przez lata, ale wiem, że nie było to tylko usta "kobiety mojego życia". Starałem się nie zwracać na to uwagi, starałem się żyć, jakbym nigdy Cię nie znał, jakbyś nie istniał. Ale o Tobie nie da się zapomnieć, jesteś zbyt wyjątkową osobą i zbyt bardzo zawładnąłeś moim umysłem, żebym mógł o Tobie całkowicie zapomnieć. Żałuję. Żałuję. Żałuję. Żałuję. Te słowa chcę wypowiadać Ci każdego dnia, przepraszać za wszystko, błagać na kolanach o wybaczenie.
Jesteś moim narkotykiem, bez którego zdecydowanie nie jestem w stanie poprawnie funkcjonować, który napędzał mnie każdego dnia i który odbierał ból codziennego życia. Jesteś gorszy niż każda używka, Iero. Umieram bez Ciebie. Nie jesteś powietrzem, ale jesteś moją wodą. Usycham bez Ciebie, potrzebuję ponownie poczuć Twoją miłość. Potrzebuję Cię tak cholernie, że nie wiem co mam zrobić.
I nawet teraz, kiedy siedzisz w tej samej kawiarni co ja nie mam odwagi do Ciebie podejść sam na sam i piszę ten idiotyczny liścik na chusteczkach. Przychodzisz tu co środę, zamawiasz to co zawsze, nic się nie zmieniłeś od tylu lat. Tylko Twoje cudowne oczy straciły nieco blasku, a wieczny uśmiech na twarzy jakby zniknął. Mimo tego, że szczęście opuściło twarz Franka Iero, nadal jesteś najpiękniejszym dziełem jakie w życiu widziałem.
Kiedyś miałem wszystko czego w życiu potrzebowałem. A teraz w głowie mam tylko jedno zdanie, które wypowiedziałem w pośpiechu, nie wiedząc jak wielkim kłamstwem i błędem się okaże.
Nie kocham Cię tak jak wczoraj... kocham Cię bardziej.
Wychodząc z kawiarni, rzucił chusteczki na stolik zamyślonego Iero. Frank nie miał okazji przyjrzeć się tajemniczemu mężczyźnie w okularach i kapturze na głowie. Jednak jego chód, sylwetka i dłonie wydawały się znajome. Bardzo znajome. Nie mógłby ich zapomnieć nawet po stu latach. Zbyt wiele styczności z nimi miał. Naprędce przeczytał ostatnie zdanie, na co jego oczy momentalnie się rozszerzyły. Wsadził chusteczki do kieszeni swoich podartych spodni i ruszył za tajemniczą postacią. Rozejrzał się, żeby namierzyć swój cel, po czym przebiegł przez środek ulicy, prawie zderzając się z jadącym Cadilaciem z '59. Frank podbiegł do Gerarda i pociągnął starszego za rękę. Bez słowa zarzucił mu ręce na szyję, przytulając swojego dawnego przyjaciela za którym tęsknił tak bardzo. Przez wszystkie te lata uświadomił sobie, że nigdy nikogo tak mocno nie pokocha i widać miłość nie była mu pisana. Ale wystarczyło przeczytanie jednego głupiego zdania, żeby uczucie znów dało o sobie znać z wielokrotną siłą. Skarcił się w głowie za to jak żałosny był - przez cały czas błagał Waya w myślach o powrót, o pocałunek, o zwykłe spotkanie, kiedy ten się pojawia, rzuca mu się na szyję jak zakochana nastolatka. Jednak widząc Gerarda, nie myślał racjonalnie i robił to, co kazało uczucie. Frank miał wrażenie, że jego serce pęka, ale w tym pozytywnym sensie, kiedy stał na środku chodnika, trzymając w swoich drobnych ramionach miłość swojego życia. Tęsknił jak nikt za jego zapachem, za jego włosami, za dłońmi, za całym nim.
- Tęskniłem. - wyłkał Frank, który prawie dusił Gerarda swoimi ramionami.
- Ja też. - objął go jeszcze mocniej, jakby upewniając się, że nie wyrwie się i nie ucieknie.Oboje nie kochali się tak jak wczoraj, oboje kochali się bardziej.
CZYTASZ
I Don't Love You... || Frerard One Shot ✔️
Fanfiction"A teraz w głowie mam tylko jedno zdanie, które wypowiedziałem w pośpiechu, nie wiedząc jak wielkim kłamstwem i błędem się okaże." Czasami nawet piękna żona i cudowne dziecko nie są w stanie wynagrodzić Ci złamanego w młodości serca.