Właściwie do teraz, nie mogę uwierzyć, że się na to zdobyłam. Zignorowałam wszystkie szkolne przepisy, by pobiec za Mitsuyo do jej nowych znajomych z zupełnie innego świata. Szybkim krokiem minęłam bibliotekę, toaletę Klubu Pokojowego Gazela, cztery sale lekcyjne,dziedziniec, schody i dotarłam do szatni. Mit siedziała na ławce zakładając wysokie zamszowe kozaki, sięgające jej ponad kolana i długi, brązowy płaszczyk, który sprawił wrażenie drogiego.
-Jeśli myślisz, że mnie zatrzymasz to okropnie się mylisz!-rzuciła mi gniewne spojrzenie, walcząc z trudnym do zapięcia zamkiem w jednym z butów.
-Wiem, to twoja sprawa i nie będę cię zatrzymywać-westchnęłam-Ja tylko chcę pomóc.
-W czym?-mruknęła, niezadowolona, myśląc, że przeszkodzę jej w tej nielegalnej ucieczce ze szkoły. Bardzo bym chciała, ale jak widać się nie da. Niektórzy ludzie to są jednak uparci.
-Chcę zobaczyć beret.
-Bretta?-wyraźnie się rozchmurzyła-napewno się polubicie!
W milczeniu zapięłam swoją czarną kurtkę, zawiązałam czarne, pokryte futerkiem botki i sięgnęłam po rękawiczki w tym samym kolorze. Szaleję za czarnym i nic nie poradzę.
-Idziemy?-zapytała radośnie, ciągnąc mnie za sobą za rękę. Była cała w skowronkach, a ja miałam ochotę zepsuć jej ten strasznie dobry humor. To frustrujące, że ucieczka ze szkoły może kogoś tak cieszyć. Nigdy nie należałam do ludzi, których reszta populacji zwykła nazywać "kujoni", moje oceny były średnie, a ambicje nieustannie walczyły z lenistwem. Ale za nic w świecie-nigdy nie oszukiwałam. A tym bardziej nie wymykałam się cichcem ze szkoły.
-Woźny już sobie poszedł, biegniemy-zleciła mi Mitsuyo, po czym puściła się sprintem w kierunku bocznych drzwi wyjściowych wschodniego skrzydła. Chcąc, nie chcąc podążyłam za nią, w myślach powtarzając jak mantrę: "żeby tylko nikt nas nie zobaczył, żeby tylko nikt nas nie zobaczył, żeby tylko nikt nas nie zobaczył".
Jakimś cudem przeszłyśmy niedostrzeżone przez całe ogrody szkolne, park, minęłyśmy kilka budynków gospodarczych na terenie należącym do internatu, a potem natrafiłyśmy na mury.
-I co teraz?-westchnęłam-tak sobie po prostu przejdziesz?
-No pewnie-uśmiechnęła się słodko Azjatka wymachując mi przed nosem sporym pękiem kluczy.
-Skąd to masz, Mistsuyo Misaki, do diaska?-krzyknęłam zdenerwowana-Jeśli powiesz mi, że zwinęłaś klucze do furtki dla personelu to chyba cię zamorduję!
-To w takim razie tego nie powiem-stwierdziła i zabierając się za otwieranie wąskiej, skrytej za żywopłotem bramki.
-Mitsuyo, to nie jest film przygodowy, a tym bardziej książka o Harrym Potterze-upomniałam ją, wychodząc przez małą furtkę-przyłapią nas i wywalą ze szkoły, albo co bardziej prawdopodobne każą zapłacić rodzicom kilka tysięcy i rozdzielą nas pokojami. Chcesz mieszkać z takim Ralphem albo z członkiem Klubu Pokojowego Rubin, blisko północnej stołówki?
-Nie wiem, co ty bredzisz-westchnęła Mit-ale wydaje mi się, że ..O Brett!!!
Przy ulicy oparty nonszalancko plecami o kamienny mur szkolny stał chłopak w czarnej, skórzanej, lekko zdartej kurtce, ciemnych jeansach i błękitnym lekko spranym podkoszulku z nadrukiem "American surfer-holidays".
Mitsuyo Misaki rzuciła mu się na szyję. Łapcie mnie, będę wymiotować. Nie mogło być gorzej. To surfer. Jakiś przygłupi surfer, do tego z motorem i kapelą w garażu. Chłopak przycisnął ją do piersi i złożył czułego buziaka na czole.
-Fuj-mruknęłam, a on zerknął na mnie lekko zaskoczony.
-Brett, Brett Rovers-powiedział, wyciągając do mnie jedną, brudną od smaru rękę. Nie mówcie mi, że jeszcze w mechanika się bawi-jestem...przyjacielem Mity! A ty musisz być, Alma, co nie? Mity wiele o tobie wspominała.
Wolałam nie wnikać i jakoś przestało mnie nawet interesować, skąd te ptaszki się znają.
-Taa-postarałam się o popisowe wywrócenie oczyma-o tobie "Mity" też miała okazję napomknąć.
-Mam nadzieje, że mówiła same dobre rzeczy-wyszczerzył się chłopak, ukazując rząd idealnych, białych zębów, a jego słodziutka "Mity" tylko ochoczo mu przytaknęła.
Co ona do licha zobaczyła w tym dziwacznym facecie? Beret miał czuprynę czarnych, jak smoła włosów, muśniętą słońcem skórę, trochę jaśniejszą od mojej, wielkie psie oczy, w żywozielonym odcieniu i dosyć ładnie wyrzeźbione mięśnie brzucha, które wyraźnie przebijały się pod tą paskudną koszulką. Brzydki to nie był...po prostu nie mogłam wyobrazić sobie mojej przyjaciółki i tego...tego bereta jako pary, czy coś.
-Jedziemy?-wyszczerzyła się Mitsuyo, wskazując ręką na stojący przy poboczu duży, czarny motor.
-Chciałbym-westchnął Brett, bawiąc się włosami japonki- Johann miał mały problem z motorem i powinien przyjechać za chwilę.
Pozwoliłam im się do siebie czulić, a sama usiadłam na krawężniku i czekałam. Moje myśli mimowolnie pobiegły w kierunku anioła. Tego, którego nie było. Jakby wyglądał? Jaki w ogóle jest mój ideał człowieka?
Moje rozważania przerwał głośny pomruk obcego motora. Pojazdem kierował dość wysoki blondyn, z włosami spiętymi w kitkę z tyłu głowy. Piwne oczy iskrzyły się adrenaliną i ciągotą do przygód. Dłonie drżały lekko na kierownicy, silnik mruczał przyjemnie. Chłopak podobnie do mnie ubrany był cały na czarno.
Nie wiem co mną kierowało w tamtej chwili, ale potrzebowałam jego i Bretta. Potrzebowałam motorów, "Mity" i odskoczni od rzeczywistości. Wyrwałam się ze szkoły, mogłam oddychać. Chłodnym, rzeźkim marcowym powietrzem. Było już ciemno, ale widziałam doskonale w świetle ulicznych latarni. Potrzebowałam ryzyka.
-Hej, Alma-wyciągnęłam rękę, na powitanie, a potem bez słowa wskoczyłam na motor.
-Sztywniaczek nie wożę-oznajmił niemiło, ale pozwolił objąć mi się w pasie.
-Będziemy jechać przed wami-oznajmiła Mitsuyo i wraz z Brettem odjechali z hałasem.
-Jestem Johann Crew-oznajmił chłopak, ruszając tak gwałtownie, że niemal spadłam z pojazdu-Przygotuj się, będzie ostra jazda.
Mruknęłam z aprobatą. Tak chciałabym być kimś innym. Kimś kto jeździ na motorze godzinami. Kimś kto lubi adrenalinę, ceni sobie dobrą zabawę. Nienawidziłam sceptycznej, apodyktycznej i sarkastycznej Almy Marie Shannor. Nienawidziłam osoby, którą stawałam się w tej szkole...chciałam być beztroska, uwolnić się..ale nazwisko ciążyło mi jak kula u nogi.
-A ja...jestem Alma Breska Loton-uśmiechnęłam się i przytuliłam Johanna. Był moim pierwszym doświadczeniem. Zapach męskich perfum zmieszał się ze świeżością zimnego powietrza. To orzeźwiało.
W uszach szumiało mi od szybkiej jazdy. Ale było tak dobrze. Było tak przyjemnie. Wreszcie w jakiś sposób mogłam się oderwać.
Wtedy wiedziałam jaki jest mój ideał człowieka. Inny ode mnie. Całkowicie. Niemal widziałam, że skórę mojego anioła zdobią tatuaże. Nie, on w żadnym razie nie był dobry i wrażliwy. Moim ideałem było zło, niebezpieczne, szaleńcze, odważne. Gdyby istniał taki by był. Mój anioł. Bardzo zły anioł.
Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że właśnie zrobiłam to, co radziła Goria. Zapragnęłam Go i tym Go zwabiłam.
CZYTASZ
Stróżu Mój~ historia upadłego Anioła
RomantikBył aniołem zniszczenia. Abbadonem. Tym, który zasiadał na samym dnie piekieł, który wciągał do otchłani. Ale był też szczupłym chłopcem, z zadziornym uśmieszkiem i delikatnie zarysowaną szczęką. Chłopcem o dużych, pełnych bólu oczach i niec...