Rozdział II

5 1 0
                                    

- Wstawaj Charlotte! Jest połowa dnia! - Obudził mnie znajomy głos irytującego blondyna.
- O co chodzi? - Otworzyłam sklejone oczy i usiadłam.
- Za dziesięć minut obiad, mamy przyjść na stołówkę.
- Nie jestem głodna... - Spojrzałam na drzwi, za Korą stal jego znajomi.
- Kora, no chodź zaraz będzie kolejka -Pospieszali go, sądzić po ich zachowaniu, czyli wymachiwaniu rąk i podskakiwaniu, nie mogli się doczekać obiadu, ja wręcz przeciwnie. Nigdy nie lubiłam obiadów, zawsze wolałam jakieś rzeczy od razu ze sklepu.
- Idźcie, ja pójdę z Aparatką i Charlotte.
- Pa! Zobaczymy się przy obiedzie! - Wybiegli jakby ich kto gonił. Spojrzałam na Nancy, była już przebrana w mundurek i  we dwójkę czekali wpatrując się we mnie. Westchnęłam.
- Ehh... No już! Idę! Nie musicie tak na mnie patrzeć. - Wstałam, rozczochrana ruszyłam do drzwi.

Staliśmy w kolejce ostatni, nie było żadnych miejsc przy stolikach więc usiedliśmy przy ścianie w cieniu.
- co to jest? -spojrzałam na białą papke w mojej misce.
- chyba Lis nie przypilnował ryżu i zrobiła sie niejadalna owsianka.
- Lis?
- Kucharz, Jest rudy jak lis.
Delikatnie wychyliłam się, by zobaczyć kucharza. Mężczyzna średniego wzrostu, duże jabłko Adama, piegi na twarzy i chudy. Stał opierając się o ścianę ze słuchawkami na uszach. Rękoma podrygiwał jakby grał na perkusji. Zjadłam papkę i poszłam odnieść talerz.
- Kochani! Po obiedzie macie 15 minut na odpoczynek. Potem zbiórka i ćwiczenia! - krzyknęła drużynowa, po chwili wszyscy się rozeszli.

Ćwiczenia były... nie da się tego opisać jeszcze nigdy nie było tak źle! Najpierw ,,mała" rozgrzewka, marsz, a później truchtem biegalismy przez las. Nie jestem przyzwyczajona do biegów. Pare razy wyrżnęłam się o głupi korzeń. Wróciliśmy do obozu, spocona, brudna i poobijana weszłam do pokoju i przebrałam się w jakieś normalne ciuchy. Luźna czerwona bluzka i ciemne granatowe spodenki i poczułam sie jak w niebie. Nancy poszła do jakiejś koleżanki więc zostałam sama. Zamknęłam drzwi na klucz, zasłoniłam okna roletami i zajęłam się tym co lubię robić najbardziej, czyli wzięłam laptopa i grałam w gry. Mój spokój zakłóciło pukanie do drzwi i wołanie Kory.
- Charlotte! Otwórz!- zaczął szarpać za klamkę. Miałam ochotę krzyknąć i w coś uderzyć ale się opanowałam i szybko wszystko schowałam. Podeszłam do drzwi, przekręciłam miedziany kluczyk w zamku i moim oczom ukazał się Kora.
- Myślałem że sie zatrzasnęłaś. - rzekł i chciał mnie przytulić ale go odsunęłam od siebie -co w ogóle robiłaś w zamkniętym pokoju?
- chciałam odpocząć -odparłam idąc do okna i odsłaniając rolety, blask nagłego światła zachodzącego słońca, sprawił niemały ból przez co schyliłam sie przecierając oczy dłońmi. Kora podszedł i usiadł na łóżku.
- Czemu nie chcesz sie z nikim zaprzyjaźnić?
- Nie jest to potrzebne do życia. -powiedziałam prostując się i siadając obok blondyna.
- Jak będziesz robić taką minę to będziesz miała zmarszczki - złapał mnie za policzki i rozciągnął powodując karykaturalny uśmiech na mojej twarzy - Powinnaś tak się uśmiechać przez cały czas.
Kiedy mnie puścił policzki zaczęły mnie piec.
- A ty? Masz przyjaciół ? Jeśli tak to dlaczego nie jesteś teraz z nimi?
- jak to nie, jestem teraz z Tobą. Jesteś dla mnie przyjaciółką. - objął mnie ramieniem uśmiechając się.
-Yhym... - Z zażenowaną miną spojrzałam na ścianę. Puścił mnie i westchnął.
- Rany... czemu z Tobą tak trudno porozmawiać... - Położył się.
- Przyszedłeś tutaj w konkretnym celu czy żeby marudzić? - Podpierajac głowę rekoma Oparłam lokcie o kolana.
- Dotrzymać towarzystwa, ciągle siedzisz sama.
- Moje towarzystwo mi wystarcza, nie potrzebuje nikogo. - zamknęłam oczy i skrzyżowałam ręce na piersi.
On wstał i wyszedł. Resztę wieczoru spędziłam pod biurkiem grając w ,, Alice madness returns". Nancy nie wróciła na noc.
Rano obudziły mnie szepty nad moją głową.
- Ej, cicho budzi się! - powiedziała prawdopodobnie Nancy. Otworzyłam powoli oczy i rozejrzałam się po zebranych tu. Zauważyłam wokół mnie Korę, Nancy, i parę innycj osób.
- Czego? - Wstałam.
- Nie, nic - Powiedział Kora wyczułam w jego głosie rozbawienie.
Przeszłam przez nich rozpychając ich na boki i wyszłam do łazienki. Stałam przed lustrem jak wryta, patrząc w swoje odbicie miałam ochotę komuś przywalić. Te debile narysowały mi wąsy! Jak najszybciej zmyłam to arcydzieło i poszłam na górę. Ich już tam nie było. Przebrałam się i zadzwoniłam do znajomego taksówkarza.
- halo? Josh? Mógłbyś przyjechać? Dzięki.
Po jakimś czasie pod bramę podjechało jakieś czarne bmw. Okno powoli kierowało się w dół, a za nim siedział Josh w ochydnych, przeciwsłonecznych okularach ze złotymi oprawkami.
- Wsiadasz mała?
Wsiadłam i zapięłam pasy
- Wsiadam, wsiadam. - Ruszyliśmy.
- I jak się czujesz w nowym otoczeniu?
- Nie podoba mi się tu... wszyscy ciągle gdzieś biegają nie ma czasu odpocząć. Oparłam głowę o chłodną szybę samochodu.
- Nie lubisz być na dworze, co? - spojrzał na mnie z nad paskudnych okularów. Przeszedł mnie dreszcz.
- Nie, nie lubie. I nie patrz tak na mnie przez te paskudne okulary! - Włączyłam cicho radio, ale bie ba dlugo, ponieważ było słychać tylko szum.
- Myślałem że ci się spodobają moje okulary. - Westchnął.
- nie żartuj.... Obudziłam sie działaj rano z wąsami...
- No wiesz, jest taki okres w życiu, że twoje ciało się zmienia... i..
- Zamilcz! - Oderwałam czoło od szyby. - Same mi nie urosły, ktoś mi je namalował... - mruknęła pod nosem.
- Oj mała, tylko żartuję. Gdzie jedziemy?
- Jak najdalej stąd. W sumie, gdzie chcesz.
- To może na grzyby? - Powiedział, jadąc po mało ruchliwej drodze.
- Jak chcesz - myślałam że żartował...
- Więc jedziemy. -przyspieszył, i wjechał w leśną dróżkę.

Obóz tajemnic [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz