Wędkarstwo ssie

47 12 11
                                    

- Tato, ja nie chcę nigdzie jechać. - mówię, biorąc kolejny łyk kawy. - Poza tym spędzenie całego dnia nad nudnym jeziorem w nadziei, że złowisz jakąś rybę nie brzmi ekscytująco.

Jak co sobotę, gdy ojciec tylko wypatrzy lukę w swoim grafiku, wyciąga zestaw profesjonalnego wędkarza z piwnicy, ubiera spodnie moro, by zabrać mnie na połów życia. Chciałbym dodać, że przez ostatni miesiąc niczego nie złowił, a i tak nie traci nadziei.

Nie śmiem twierdzić, że powinien przestać wędkować. Mógłby przestać nalegać, abym z nim pojechał.

- Mikey, nie marudź i idź się przebrać!

Jedynie wzdycham i wchodzę po schodach na piętro, wyciągam z szafy pierwsze lepsze dresy i zakładam je na bokserki z kotkami. Nadal nie pamiętam, skąd je mam, ale to moja ulubiona para bokserek.

Wchodzę do łazienki i szybko myję zęby, bo Daryl już panikuje. Jakby nie mógł przeboleć faktu, iż nie zawsze zdąży na czas zająć najlepsze miejsce na brzegu. Niech matka się cieszy z sobotnich zmian, przynajmniej nie musi słuchać wywodów o spławikach.

Oczywiście to nie tak, że nie lubię spędzać czasu z własnym ojcem. To mój najlepszy kompan do grania w Fifę w niedzielne wieczory. Gdyby tylko nie kazał mi wstawać o tej cholernej szóstej. Nie po to Bóg stworzył weekendy. Sobota jest przeznaczona na zupełne lenistwo, a niedziela... Ah, niedziela polega na całodobowym martwieniu się poniedziałkiem, byleby tylko nie odrabiać lekcji.

- Gotowy - mruczę, zakładając na ramię plecak z prowiantem. Oby tata spakował mój termos z kawą, bo inaczej nie przeżyję.

- Świetnie! Zaczekaj w samochodzie, a ja napiszę karteczkę mamie, żeby się nie martwiła.

- Przecież doskonale wie gdzie jedziemy.

Wysoki mężczyzna macha na mnie ręką i zaczyna coś bazgrać na białej kartce samoprzylepnej, uśmiechając się przy tym niezmiernie.

Wzdycham po raz kolejny i wychodzę z domu. Jest zimno. Zmuszam się do wyciągnięcia bluzy z plecaka. Ziewam z trzy razy, przecieram oczy i siadam za kierownicą. Wkładam klucz do stacyjki, przekręcam go, włączając radio. Żadne konkretne, po prostu nie lubię ciszy. Stukam palcami w rytm piosenki, bodajże Clean Bandit.

Gdy z głośników zaczyna lecieć We don't talk anymore, staruszek opada na fotel pasażera.

- Ruszaj, nie ma chwili do stracenia.

- No tak, bo ryby ci uciekną z jeziora!

Uruchamiam nasz gratmobil, podgłaszam muzykę i ruszam, jak ojciec nakazał.

Nad jezioro jedzie się jakieś pół godziny, chociaż zależy to od tego, czy drogę pochłonie mgła. Akurat dzisiaj mamy idealną pogodę do jazdy. Słońce jest za chmurami, nie razi po oczach.

Daryl wesoło nuci piosenkę Eda Sheerana, sprawdzając coś w telefonie. Szczerze wolę, by miał świra na punkcie ryb niż alkoholu. Teraz przynajmniej jest potulny jak baranek, zdolny do żartów i poświęca mi każdą wolną chwilę.

W dzieciństwie nie miałem tak kolorowo. Ojciec potrafił wyżywać się na mnie za najmniejszą pierdołę, obracając przy tym życie wszystkich domowników o sto osiemdziesiąt stopni. Nigdy nie był na żadnym z moich przedstawień, nie interesował się stopniami jakie zdobywałem. Chodził do pracy, potem do sklepu, opijał się jak świnia, szedł spać. I tak dzień w dzień, dopóki nie wsiadł do auta po kilku piwach i nie wjechał w drzewo. Było to rok temu. Miałem urodziny. Karen kazała mu wynosić się z  naszego domu. Chyba przestraszyła się na myśl o utracie swej nastoletniej miłości, bo postawiła mu warunek. Albo przestaje pić i wraca do nas, albo może zniknąć na zawsze.

Parkuję na poboczu, niechętnie wysiadając z samochodu. Zakładam plecak, otwieram bagażnik i wyciągam wędkarskie graty.

- Mówiłem, że trzeba się pospieszyć! Patrz, ktoś przyjechał przed nami.

Rzeczywiście, kilka metrów dalej stoi czarny sedan, aż poczułem ukłucie zazdrości.

Przechodzę jakieś pięćset metrów i przede mną pojawia się aż nazbyt dobrze znany widok. Wielkie jezioro ze znakiem zakazu kąpieli. Jakby jacyś idioci mieli miejsce na pływanie między żyłkami, a haczykami.

Na naszym... Na ulubionym miejscu Daryla rozbiła się zupełnie obca dwójka. Nie żebym narzekał, ale znam już wszystkich wędkarskich znajomych ojca. Wszyscy się tu rozpoznawali, szanowali, wykradali ulubione skrawki ziemi.

Daryl rusza w ich kierunku, a z jego ust całkowicie schodzi uśmiech.

- Przepraszam bardzo, ale to miejsce jest zajęte - mówi, kładąc na trawie skrzynkę z zanętą.

Spoglądam przez jego ramię. Zauważam mężczyznę, na oko w wieku mojego ojca, z okularami założonymi na głowę. Zerka na Daryla nieco zmieszany.

Obok niego siedzi blondyn z kolczykiem w wardze, ze znudzony wzrokiem utkwionym Bóg wie gdzie.

Starszy gość podnosi się i podaje rękę w stronę Daryla.

- Witam, jestem Andrew.

Tata ściska jego dłoń nadal lekko wkurzony.

- Daryl. Wybacz, że się powtarzam, ale to miejsce jest zajęte.

Zdezorientowany Andrew postanawia ciągnąć grupowe zapoznawanie. Wskazuje na młodszego chłopaka.

- To mój syn, Luke. Nie chcieliśmy zabrać wam miejsca, to nasz pierwszy wypad na ryby w tej okolicy. Niedawno się tu przeprowadzaliśmy.

Przygryzam wargę, starając się nie wzdychnąć po raz kolejny tego poranka. Cóż za przypadek. Jezioro jest ogromne, a oni rozstawili się właśnie tutaj. Mam ochotę pociągnąć ojca za koszulkę i zmusić do ustąpienia, ale Daryl Clifford tak nie funkcjonuje.

Po bardzo, bardzo długim dialogu mężczyźni stwierdzają, że wzajemne towarzystwo wcale nie musi być takie złe, więc rozłozkładam krzesełko obok blondyna i wyciągam termos z kawą, nie odzywiając się ani słowem.

Luke chyba ma dobry węch, bo zaczyna interesować się moim napojem.

Eh, raz się żyje.

- Jestem Mike. Może kawy?

- Jasne - odpowiada a jego oczy zaczynają błyszczeć. Ciekawe, o której on wstał, żeby być tu przed nami. To dopiero wyczyn. 

Oglądamy, jak nasi ojcowie rozkładają swój sprzęt, chwalą się kołowrotkami, ostatnimi zdobyczami. Wyglądają jak dzieci, które mają świra na punkcie tej samej bajki.

- Wędkarstwo ssie - bąka chłopak obok mnie, ziewając.

- Wędkarstwo ssie - odpowiadam, dopijając kawę.

BąbelekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz