Tak właściwie, to sam nie wiem czyj to był pomysł.
W każdym razie cała operacja zaczęła się już na trzecim roku naszej nauki w Hogwarcie. Nie pozostawaliśmy bierni wobec ''Huncwotów'', czyli po prostu bandy matołów, która panoszyła się w tę i we w tę pozostawiając po sobie ślady spustoszenia.
My - czyli ja, Regulus, Krigge, Diana i oczywiście Snape. Z Reggy'm znamy się od dzieciństwa, rodziny są dość zżyte i były plany połączenia ich PRZEZE mnie (cudowny plan swatania mnie z Narcyśką - a fuj), ale nie wypaliły. Awantura była tak kąśliwa, że rodzice wycofali się już po paru wymianach zdań, a ja wciąż mogłem cieszyć się zachowaną cnotą. Do czasu.
Cała moja przygoda z Remusem Lupinem zaczęła się około rok później po powstaniu Opozycji. Nie, nie była to jakieś nagłe pchnięcie, ani długo budowane uczucie, żadne wspólne zainteresowania. Przypadek. Slughorn jest znany ze swoich mało pouczających szlabanów, podczas których opowiada jakieś nieśmieszne anegdoty przy których wąs trzęsie mu się ze śmiechu i pali cygaro tudzież fajkę. Właśnie na takie tortury zostaliśmy zesłani oboje - powodem była konfrontacja Opozycji z Huncwotami. Deptaliśmy po piętach tamtym, a oni robili nam odwety. Ten dzień był szczególny, bo i ja, i Lupin mieliśmy główne role w całej tej żałosnej sytuacji, którą można nakreślić tak:
- Diance udaje się podłapać superpomysł Huncwotów, jakim było podpieprzenie wspomnianemu wcześniej Ślimakowi zapasu Wywaru Żywej Śmierci, następnie przemycenie zacnego trunku do posiłków przygotowywanych przez skrzaty. Miał on starczyć na ''pierwszą turę''; pierwsza tura żarełka była wydawana nauczycielom, a dopiero potem pozwalano łaskawie posilić się wygłodniałej młodzieży drugą turą wydawaną kilkanaście sekund później na stoły. Czyli w skrócie - uśpić nauczycieli, a młodzież - hulaj dusza, piekła nie ma!
Czyli plan był tak żałosny jak całe to śmieciowe zgrupowanie czwórki Gryfonów.
Naszym zadaniem jest nie tyle, żeby ich plan nie doszedł do skutku, ale przejęcie zapasów eliksiru, który przydaje się w wielu przypadkach. Dla nas była to prawdziwa czarrrna magia, bo uczymy się przygotowywać wywar dopiero na szóstym roku, nam, czwartakom, nie wolno, a gdzie tam, za młodzi. Zdobycie Wywaru Żywej Śmierci było dla nas priorytetem najwyższej wagi.
- Krigge bardzo podekscytował się pomysłem zasypiania w każdej chwili i brak możliwości wybudzenia się - osoby, które spożyły wspomniany eliksir były eskortowane na Skrzydło Szpitalne, gdzie do woli mogły się wylegiwać na łóżeczku kilka dni po wybudzeniu z wywołanej wywarem śpiączki. Czyli idealna sytuacja dla takich obiboków, jakim właśnie jest Krigge.
- Zadaniem Regulusa było dowiedzieć się gdzie, co i jak. Typ zna zamek jak własną kieszeń, więc nie było to problemem. Punktem zebrań naszych Nemesis był stary, opuszczony gabinet w lochach - czyli na naszym terenie, co samo w sobie zaogniło napięcie. Co prawda Snape chodził tam na zwiady, ale po wywarku ni widu, ni słychu co świadczyło o tym, że albo plan nie wypalił, albo napotykają pewne trudności na swojej drodze. Nic bardziej mylnego.
Wiedzieli, że mamy ich na oku, więc ustalili sobie dzień, w którym napadną na tą cholerną kanciapę Slughorna. Pozyskanie tej informacji nie było trudne, Peter Pettigrew kłapał swoją jadaczką na prawo i lewo, że ''OHOHO, BĘDZIE SIĘ DZIAŁO'', a jego koledzy tylko kiwali głowami z zażenowaniem. Czternastego dnia miesiąca kwietnia rozpoczyna się akcja '' WYWAR'' w wykonaniu Huncwotów.
Obserwowaliśmy ich od samiutkiego rana. Wiedzieliśmy, że trzech będzie stało na czatach, a jeden będzie okradał magazyn. Nie trudno było się domyśleć kto - Remus był mały, niepozorny, a przy okazji całkiem szybki.
Naprzeciw Lupinowi miałem wkroczyć ja - najbardziej sprawny fizycznie z całej Opozycji i przy okazji lizodup większości nauczycieli, więc konsekwencje w razie przyłapania były raczej mało groźne.
Siedzieliśmy nieopodal magazynu za kolumną przez cały dzień, co było nie lada wyzwaniem. Mówienie trzeci raz ''dzień dobry'' Flitwickowi, któremu jakoś naszła ochota na przechadzki po lochach nie dość, że było podejrzane, to jeszcze mogło nas zdekonspirować. Myśleliśmy, że Huncwoci również ukrywają się i czekają na dogodny moment, ale nie. Oni i dopracowany plan to jakaś fikcja. Po prostu przyszli w czwórkę, poszeptali sobie i trójka z nich gdzieś odeszła, zostawiając Lupina na pastwę losu. Moim kumplom również kazałem się oddalić - byli bezużyteczni, co dosadnie przekazałem im w paru zdaniach.
Lupin bezceremonialnie po prostu wbił do magazynu. Wyglądało to tak żałośnie, że aż zaśmiałem się pod nosem. Chłopak miał szczęście, że nie było nikogo oprócz mnie w promieniu kilkudziesięciu metrów, bo jego włamanie było tak głośne, że aż sam zdziwiłem się, jak można być aż tak nieostrożnym. Wlazł do magazynu i TRZASNĄŁ za sobą drzwiami.
Nie czekając wiele więcej, postanowiłem zabawić się kosztem kolegi i zrobić mu niespodziankę wchodząc do magazynu tuż za nim. W teorii plan opozycji był taki, że po prostu napadnę na niższego i słabszego Lupina gdzieś w korytarzu i zabiorę mu te cholerne eliksiry, ale jak się bawić, to na całego.
- Hej, Luuuupiiiin... - wszedłem cichutko do średniej wielkością kanciapy i zamknąłem za sobą drzwi z cichym skrzypnięciem. Chłopak wzdrygnął się na mój głos i odwrócił się szybko na piętach.
- Malfoy. - burknął mało inteligentnie, ale widziałem w jego oczach niepokój. - Skąd wiedziałeś, że...
- Skąd wiedziałem... Och, może gdybyście w końcu uwiązali tego swojego szczura, to nie paplałby wszem i wobec, że Czterech Jeźdźców Apokalipsy dnia czternastego kwietnia idzie okraść magazyn Slughorna. Chociaż śmiem twierdzić, że koledzy cię wystawili... - uniosłem brwi.
- Nie wystawili. - powiedział niemal szeptem i spuścił wzrok, chociaż brwi miał zmarszczone. - I co, co teraz? Zamierzasz mnie wpieprzyć w bagno i nakablować?!
- Nie, Remus. Mam zamiar po prostu unieskutecznić wasz plan... - zacząłem krążyć wokół niego z rękami założonymi na piersiach - Udowodnić wam, że jesteście najżałośniejszym zgrupowaniem, jakie widział Hogwart... - zbliżyłem swoją twarz do jego twarzy, co wywołało u niego rumieniec strachu i źrenice się rozszerzyły - I ostatecznie skrzywdzić cię w mało humanitarny sposób, chociaż co do tego, możesz się ze mną targować. - nasze twarze dzieliło niemal kilka centymetrów. Flaszki z eliksirami w rękach Lupina zaczęły drgać. - Hmm, pomyślmy, czym by cię tu poczęstować... - Spojrzałem na najbliższy regał z miksturami, rozglądając się za czymś, co mógłby wlać typkowi do pyska i wysłać prosto do Skrzydła Szpitalnego.
Najciekawsze miksturki stały za Remusem, który stał tyłem do regału. Chłopak nie drgnął, kiedy podszedłem do niego na bardzo bliską odległość, by sięgnąć po miksturę za nim. Cała sytuacja wyglądała ogólnie dosyć dwuznacznie.
I jak to w dobrych serialach bywa...
- Ile razy mam tłumaczyć uczniom, że magazyn z eliksirami to nie kącik dla zakochanych?! Pan Malfoy i pan Lupin! Jest tyle zacisznych miejsc w zamku, a państwo umawiają się na randki w tak śmierdzącym miejscu?! A fuj! - Slughorn wbił ze zdwojoną siłą. Drzwi odbiły się od ściany, po czym ponownie odbiły się od wielkiego brzuchola nauczyciela. - A co pan Lupin trzyma w rękach? - podszedł z zainteresowaniem do przerażonego Remusa i wyjął mu jedną flaszkę z Wywarem Żywej Śmierci. A przynajmniej wtedy chyba oboje myśleliśmy, że to Wywar Żywej Śmierci...
Nauczyciel otworzył fiolkę i powąchał jej zawartość.
- Amortencja! No, chłopcy, spóźniliście się z walentynkami o trzy miesiące! - zarechotał rubasznie. - Szlaban u mnie, zaczynacie od jutra! - powiedział z przerażająco radosnym uśmiechem, a ja schowałem twarz w dłoniach.
Moje drogie dzieci,
Tak właśnie poznałem waszą matkę...
czy coś.
CZYTASZ
Opozycja
FanfictionUczucia są bezwzględne. Niechęć zamienia się w ciekawość, a nienawiść... we współczucie. Czy Remus znajdzie w Lucjuszu kogoś, na kim może polegać? Lucjusz Malfoy x Remus Lupin Czasy Huncwotów. //wiek postaci dostosowałam do fanfica, jestem świadoma...