Ale wracając do czasów teraźniejszych, a dokładnie do dnia dzisiejszego, czyli dwa lata później... Rozpoczęcie nowego roku w Hogwarcie. Dla Opozycji jest to już rok szósty. Rozpoczęcia w tej szkole wyglądają zawsze podobnie:
- Zdenerwowane dzieciaki są wprowadzane przez McGonagall środkiem Wielkiej Sali, potem stoją przed prezydium nauczycielskim przez kilkanaście minut zanim w ogóle sortowanie się zacznie, bo zawsze jakiś pierwszak musi zgubić się w akcji i edt akcja poszukiwawcza.
- Starsze roczniki często mają wywalone na całą tą ucztę, ale jednak wypada się pokazać. Więc przychodzimy, nażeramy się i wychodzimy. Teoretycznie powinnismy zostać zatrzymani przez kogoś z grona nauczycielskiego, ale oni już dawno nie reagują na naszą dezercję, bo więcej z tego strat niż pożytku.
Tak było i tego dnia, czyli nażeramy się i spadamy.
- Hej, Lu, może w tym roku przedstawisz nam w końcu swoje "blond szczęście", do którego zwykłeś pisywać takie piękne listy w tamtym roku? - Regulus uwielbiał mnie zaczepiać, co zazwyczaj kończyło się pyskówką i bójką, ale tym razem zaczynam rok z białą kartą.
Nikt nie wiedział o mojej więzi z Remusem Lupinem. Nikt nie wiedział nawet, że któryś z nas woli chłopców. Chociaż właściwie to drugie wcale nie było takie istotne. Sam fakt, że spotykam się z tym uroczym blondynkiem mógł przyprawić moich ślizgońskich zabójców o ból głowy.
- Nie ma opcji. Dopóki nie przestaniesz zachowywać się jak jakiś buszmen nikogo nie będę ci przedstawiał. - rozgromiłem go wzrokiem.
- A mnie? Jestem o wiele bardziej reprezentatywny niż Reggy. - Krigge wtrącił się do rozmowy. Miał rację, jest o wiele bardziej reprezentatywny niż Regulus.
Ciemnorude włosy do ramion związane w koka na karku, ostre rysy i prostokątne okulary sprawiały, że wyglądał zjawiskowo. Niemniej jednak żaden z moich kumpli nie nadawał się do wzięcia na spotkanie z Lupinem. O Severusie już nie wspominając.
- Wiesz, Krigge... nie miejcie mi za złe, ale to nie jest wasz interes. Poza tym... ona nawet nie chodzi do tej szkoły. - skłamałem i machnąłem ręką.
- Jaka ona? Wiedziałam, że podoba ci się nowa stażystka w miodowym królestwie... widziałam, jak się na nią patrzyłeś. - Diana była bezlitosna, ale na szczęście i ona nie miała o niczym pojęcia, więc po prostu ją olałem, co doprowadzało dziewczynę do szewskiej pasji.
- Nie chcesz mówić, to nie mów. Ja i tak wszystko wiem. - powiedziała i odeszła do swoich przygłupich koleżanek. Były o wiele mniej atrakcyjne od Diany i głupsze, ale były jak pionki od szachów, czasem nawet przydatne.
Szliśmy przez korytarz kierując się do lochów. Po drodze gdzieś zgubiliśmy Snape'a, ale żaden z nas nie przejął się zniknięciem kolesia, który zazwyczaj udawał ścianę. Sam właściwie chciałem się urwać, bo niedługo miałem mieć spotkanie z Remusem na osobności w miejscu, w którym zazwyczaj nikt nie przebywał, czyli wieża astronomiczna.
- Gdzie się tak spieszysz, Blondas? - Krigge zainteresował się moim przyspieszeniem kroku. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w dormitorium, skąd wreszcie mógłbym wyjść w samotności.
- Muszę siku? - powiedziałem ironicznie, co zaskutkowało rechotem u Regulusa.
- Ach, ci arystokraci i ich małe pęcherze... - Westchnął teatralnie.
- Ach, ci Blackowie i ich syndrom małego kutasa... - zadrwiłem w odpowiedzi.
- A co, chcesz zobaczyć? - Regulus uniósł brwi.
- No jasne. - odpowiedziałem obojętnie.
- To patrz. - usłyszałem szelest zsuwanego materiału i dziki śmiech należący do Krigge. Oboje szli kawałek za mną, z racji tego że przyspieszyłem, a ja nawet nie próbowałem się odwracać, bo wiedziałem, że Black nie żartował i właśnie szedł z obnażonym przyrodzeniem.
Dokazywaniom nie było końca, chociaż moja mina wyrażała raczej zażenowanie tym, co działo się kilka kroków za mną z moimi znajomymi. Nie mogło to jednak trwać wiecznie, bo po kilku chwilach usłyszeliśmy ciche, nieśmiałe kroki za nami. Z dźwięku wywnioskowałem, że Reg postanowił naciągnąć spodnie na dupsko i razem z Krigge odwrócili się. Na raz gruchnęli śmiechem.
- Ouuu, ktoś chyba zerwał się ze smyczy... Jak myślisz, Reg, do kogo może należeć ten piesek? - usłyszałem kpiący głos Krigge i sam się odwróciłem i podszedłem do kolegów. Przed nimi, face to face stał... Remus. Cholera.
- Nie wiem, Krigge, może powinniśmy mu pomóc znaleźć drogę do budy? - spytał ironicznie Reg i wyjął różdżkę. Lupin oczywiście nie ruszył się na krok, wiedziałem, że strach paraliżuje chłopaka za każdym razem. A dziś wyglądał jeszcze bardziej mizernie, niż zwykle.
Biały, gruby, za duży sweter, szare, jasne dżinsy i niedbale zarzucona na to wszystko peleryna z odznaką Gryffindoru. Tuż obok niej pyszniła się plakietka prefekta.
Regulus wycelował w Lupina.
- Levicorpus. Co jest, pchlarzu... przecież lubisz latać, Lupin. - uśmiechnął się złośliwie. - odprowadzimy cię tylko do wieży Gryffindoru. - W to nawet ja nie wierzyłem. Celem Regulusa było po prostu zostawienie Remusa w jakimś miejscu, z którego nie wszyscy znają drogę powrotną.
Patrzyłem na to wszystko w jakimś amoku, nie mogąc się otrząsnąć. Ale widząc błagalny wzrok mojego blondynka, który patrzył wprost na mnie, schowałem swoją opinię zimnego skurwysyna do kieszeni.
- Regulus, idioto, zostaw go... - warknąłem głośno i groźnie, a koleś spojrzał na mnie zdziwiony.
- Niby dlaczego? Nie ma taryfy ulgowej dla Pchlarza, nawet jeśli jest najbardziej normalny z całej tej upośledzonej grupy Huncwotów... - zaoponował. Niestety, był to błąd.
- Expelliarmus! - wybiłem mu różdżkę z ręki, a Remus poleciał na podłogę.
- Halo, Lucjusz, co ty robisz, co? Żal ci tego chucherka? - Krigge spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ręką wskazując na leżącego Lupina.
- Nie, wcale nie. Po prostu chciałbym zachować dobrą opinię o nas przynajmniej przez pierwszy tydzień. - udawałem spokojnego.
- Łżesz. W normalnej sytuacji nikomu byś nie odpuścił, a tu co? Może to to jest twoja blondyneczka, co? - zakpił, a we mnie się zagotowało.
- Nie! Błagam cię, Krigge, ja i Lupin? Nie jestem pedałem! - to, co mówiłem oczywiście było nieprawdą, ale byłem szargany emocjami i patrzyłem prosto w jego oczy. - Nigdy w życiu nie chciałbym mieć nic wspólnego z tym pchlarzem. Tylko spójrz na niego... - zaśmiałem się i już wiedziałem, że przesadziłem. Sam rzuciłem okiem na Remusa, który w międzyczasie zdążył wstać i teraz patrzył na mnie zeszklonymi oczami. Widziałem w nich ogromny zawód. Po kilku sekundach takiej wymiany spojrzeń chłopak rzucił się do ucieczki, a ja pobiegłem za nim ku zdziwieniu Regulusa i Krigge.
- Remus... Remus! - wrzeszczałem za nim. W sumie nie miało to sensu, bo byłem od niego znacznie szybszy i odpadłbym go prędzej czy później. Przez całe półtora roku jakoś udawało nam się tak synchronizować, że Remus nie wchodził nam w drogę, żeby nie skonfrontować się z moimi kumplami. Zazwyczaj chodził w gangu z James'em i resztą, co już nie stanowiło takiego ryzyka. Sam nie wiedziałem, co strzeliło mu do głowy żeby iść za mną, Regiem i Krigge w samotności.
- Remus... - wreszcie położyłem mu rękę na ramieniu, a chłopak zrezygnowany stanął i odwrócił się. - Wiesz dobrze, że wcale tak nie myśle! Chyba nie uważasz, że powinienem się przyznać przed chłopakami, że jesteś mój, wtedy oboje leżelibyśmy trupem. - wyszeptałem, wciąż obawiając się tego, że ktoś akurat mógł tędy iść. - Zaufaj mi, przecież wiesz, że cię kocham. - Remus odsunął się ode mnie, i spojrzał na mnie z byka. Taki wzrok u niego widziałem pierwszy raz.
- Nie ufam ci. - Warknął dosadnie, dokładnie akcentując każde słowo. Mimo to, wyraził się stoicko spokojnie, co doprowadzało mnie do szału za każdym razem. Oberwałem jeszcze jednym ostrym spojrzeniem po twarzy i i chłopak po prostu odwrócił się i pobiegł przed siebie. Usłyszałem tylko szum oversize'owego swetra, który nosił. Powiewało nim, niczym peleryną, ale zanim zdążyłem to zarejestrować, sam rzuciłem się w pogoń.
Byłem naprawdę zdeterminowany. Nie zwróciłem nawet uwagi na to, że podmuch powietrza, który wywołaliśmy zrzucił palącą się pochodnię, która prawdopodobnie była zawieszona tam od wieków i za cholerę nie powinna spaść. Zawsze wydawało mi się, że są przytwierdzone magicznie, by zminimalizować ryzyko pożaru do minimum.
Jestem pechowcem.
Ale nie kretynem, więc przyspieszyłem w biegu. Wywołać pożar w rozpoczęcie roku szkolnego. Rodzice będą zachwyceni.
Zgubiłem Remusa, duszony dymem pożaru, który rozprzestrzeniał się błyskawicznie i aktualnie był nie do ugaszenia przez ucznia z szóstego roku, którym jestem ja. Jakoś udało mi się dotrzeć do ludzi, czyli Wielkiej Sali, gdzie kłębił się tłum zdezorientowanej młodzieży.
- Proszę o spokój! - Dumbledore wydarł się na całą sale i nagle zapanowała cisza. Oparłem się ciężko o ścianę koło ogromnych drzwi, więc dokładnie wszystko słyszałem.
- Mam nadzieję... że dwójka uczniów, która wywołała pożar przyzna się do tego, w przeciwnym wypadku i tak znajdziemy sprawców i zostaną oni relegowani ze szkoły. - Cholera. Pułapka.
Jeśli się nie przyznam, zostanę wyrzucony ze szkoły tak czy siak. NAPEWNO ktoś nas widział.
Jeśli się przyznam, że byłem tam z Lupinem, oznacza to kompletne wyłączenie z życia szkolnego. Wszyscy już napewno wiedzą dzięki Krigge i Regulusowi, że wcale nie pobiegłem za Remusem żeby spuścić mu wpierdol, co dla ludzi jest jednoznaczne.
Wychyliłem się, by spojrzeć do środka sali. Wzrokiem szukałem Remusa.
Siedział przy stole Gryffindoru cały zgrzany i patrzył z przerażeniem na Dumbledore'a, wystraszony wizją wyrzucenia ze szkoły.
To nie ja jestem pechowcem.
To on nim jest.
CZYTASZ
Opozycja
FanfictionUczucia są bezwzględne. Niechęć zamienia się w ciekawość, a nienawiść... we współczucie. Czy Remus znajdzie w Lucjuszu kogoś, na kim może polegać? Lucjusz Malfoy x Remus Lupin Czasy Huncwotów. //wiek postaci dostosowałam do fanfica, jestem świadoma...