23. Sahara

1.1K 136 11
                                    



– Następny! – krzyczy strażnik przy bramie, popychając do przodu starego mężczyznę stojącego tylko kilka kroków przede mną.

Kolejka rusza się, kiedy kolejna osoba podchodzi do punktu kontrolnego, a moje stopy w skórzanych butach dotykają ubitej ziemi – drogi prowadzącej na Szlak Królów, główny szlak handlowy łączący ze sobą wszystkie większe miasta na Pustyni.

Zaciskam palce na szorstkim materiale kamizu i poprawiam płaszcz narzucony na ramiona. Nie mogę zebrać myśli w otaczającym nas zgiełku – wokół słychać głośne rozmowy kupców, kołyszące się na wietrze dzwoneczki przyczepione do powozów i parskanie koni pomieszane z rykami wielbłądów.

Biorę głęboki oddech, próbując oczyścić umysł.

Razem z Vasinem i Salmakiem musimy dotrzeć do Tajimu Szlakiem Królów. Tam kapłan powinien znaleźć transport do Masr, gdzie mieszka jego siostra, która udzieli nam schronienia. Tak przynajmniej mówił Salmak.

Nie zastanawialiśmy się nawet nad wyborem drogi do Tajimu. Od razu pomyśleliśmy o Szlaku Królów, który jest o wiele bezpieczniejszy niż podróżowanie przez otwartą pustynię na własną rękę. Trwa to dłużej i musimy przechodzić kontrolę co jakiś czas – w każdym mieście i co najmniej dwa razy przy punktach strażniczych na drodze – ale przynajmniej nie grozi nam śmierć z wycieńczenia. Droga jest też w miarę bezpieczna. Oczywiście zdarzają się napady na podróżujących Szlakiem kupców, jednak były są rzadkie przez kontrole strażników i ochronę, którą bogatsi kupcy zaczęli zatrudniać kilka lat temu.

– Tylko kilka dinarów, tylko kilka! – Z zamyślenia wyrywa mnie wysoki krzyk dziecka.

Odwracam głowę w bok, gdzie stoi Salmak. Chude, drobne dziecko w łachmanach przed nim i wyciąga ręce, prosząc o pieniądze, podczas gdy drugie, mniejsze, ciągnie za torbę, którą ziarh przerzucił przez ramię.

– Nic nie mam! – odkrzykuje Salmak i gwałtownie się odsuwa, prawie przewracając mniejsze dziecko.

A wtedy chłopiec, który prosił o pieniądze, spluwa na buty kapłana.

Ten, zszokowany, zaczyna przeklinać dzieci, kiedy już dosyć żwawo dobiegają powozu jakiegoś kupca.

– Salmak! – syczy Vasin, marszcząc brwi.

– Napluł na mnie!

– Dorośnij.

Przyglądam się im z rozbawieniem. W pałacu, przed atakiem, mężczyźni nie przepadali za sobą i większość czasu się unikali. Teraz zmuszeni są współpracować ze sobą.

Mój uśmiech blednie, gdy strażnik zaczyna sprawdzać kolejną osobę. Następna będę ja. Później Salmak i Vasin. Po wszystkim będziemy mogli ruszyć do Tajimu.

Przesuwam się kilka kroków do przodu, kiedy ludzie za moimi plecami zaczynają na mnie napierać. Czuję, jakby mrówki chodziły pod moją skórą, a ziemia usuwa się spod moich nóg. Powietrze robi się lepkie i przestaje wystarczać, jeden oddech, drugi, trzeci...

– Wszystko w porządku, nabbio? – Głos Vasina i nacisk na moje ramię sprowadza mnie z powrotem do rzeczywistości.

Wstrzymuję oddech, czując moje szybko bijące serce. Przełykam gulę w gardle i powoli wypuszczam nosem powietrze, próbując przepędzić kręcenie się w głowie.

Wędrujące PiaskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz