******
Shailene
Kiedy rano wstaję, Theo nie ma obok mnie. Marszczę brwi ze zdziwieniem, bo zawsze budzimy się w swoich ramionach, całując się na dzień dobry. Wtedy leżymy wtuleni w siebie, dopóki nie usłyszymy płaczu Joyce. Mała przeważnie budzi się koło ósmej rano, po tym jak kilka razy płacze w nocy i nie daje nam spać.
Kieruję się do łazienki i biorę szybki prysznic. Wychodzę z kabiny, wycieram się ręcznikiem i rozczesuję mokre włosy. Ze szczoteczką do zębów w buzi, idę do garderoby i biorę jakieś ciuchy, żeby się ubrać. Powoli zaczynam wracać do dawnej wagi - pomaga mi w tym karmienie piersią, bo przez to nie mogę jeść wielu rzeczy, mam ścisłą dietę. Podczas ciąży przytyłam tylko dziesięć kilogramów, po porodzie od razu zgubiłam pięć, a na tę chwilę zostały mi tylko dwa nadprogramowe.
Gdy jestem już gotowa, wychodzę z sypialni. Z pokoju Joyce słyszę przytłumiony męski głos, więc pewnie to tam jest Theo. Często wyręcza mnie z codziennych obowiązków i widzę, że pokochał Joyce. Mimo, że nie jest jego prawdziwą córką... Ale czułam się tak samo względem Chrisa, nie przeszkadzało mi to, że jest synem Ruth. Ważne było dla mnie, że Theo jest jego ojcem. Myślę, że Theo czuje się podobnie względem Joyce.
Robię nam na śniadanie kanapki i zaczynam gotować wodę na herbatę. Żeby wyjąć pudełko z herbatą, najpierw muszę przekopać się przez kilkanaście paczek Cheetosów. Theo był wczoraj na zakupach i napełnił swoje zapasy... Nie mógłby bez nich żyć.
Kładę kanapki na dużym talerzu, po czym zanoszę go na stół w jadalni, a następnie to samo robię z kubkami z herbatą.
- Theooo! - Wołam. - Chodź na śniadanie!
Nie uzyskuję odpowiedzi, więc kieruję się do pokoju Joyce, bo może mnie nie usłyszał. Otwieram drzwi.
- Kochanie, zrobiłam śniadanie... - zaczynam, ale gdy widzę kto znajduje się w pokoju, o mało co nie dostaję ataku serca.
Na fotelu siedzi Liam z Joyce na rękach. Ogarnia mnie paraliżujący strach. Jak on się tutaj dostał?!
- Liam, co ty tu robisz? - Pytam roztrzęsionym głosem. - Kto cię wpuścił?!
- Mam swoje sposoby - uśmiecha się szyderczo i wstaje. - Nie poinformowałaś mnie, że zostałem tatą. Nieładnie, Shailene - odkłada Joyce do łóżeczka.
- Zostaw nas - udaje mi się powiedzieć, ale Liam podchodzi bliżej, więc autonatycznie się cofam. W końcu moje plecy spotykają ścianę.
- Zostawić? Nie wydaje mi się - wyciąga z kieszeni kartkę. - Znalazłem akt urodzenia. Joyce Anne Woodley Taptiklis. Czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego do cholery, Theo widnieje w tym dokumencie jako ojciec?!
Jestem zbyt przerażona, żeby odpowiedzieć.
- Co, języka w gębie zapomniałaś? - Warczy i ściska mnie mocno za ramię. - Odpowiadaj! - Jego wyprostowana dłoń ląduje na moim policzku. - Znowu jesteś niegrzeczna. Wiesz, że tego nie lubię...
- Liam, zostaw nas - patrzę ze strachem na córkę. Nie chcę, żeby zrobił jej krzywdę.
- Albo wyjdę stąd z wami albo w ogóle. Zbieraj się, zmywamy się stąd.
- Nigdzie nie pójdę - buntuję się. - Gdzie jest Theo?!
- Nie będzie nam już przeszkadzał - śmieje się Liam.
Ogarnia mnie przerażenie.
- CO MU ZROBIŁEŚ?! GDZIE JEST THEO?! - Krzyczę.
- Chcesz zobaczyć? - Liam nadal się śmieje. Chwyta mnie mocno za łokieć i prowadzi do głównej łazienki. Otwiera drzwi i zapala światło. Na podłodze leży Theo z zakrwawionym brzuchem, w który wbity jest duży, kuchenny nóż.
- THEO! THEO! - Krzyczę, padając na kolana.
CDN.
Co by nie było za słodko 😏😘
CZYTASZ
WHEN YOU ARE HERE (SHEO STORY) [3]
Fiksi PenggemarTrzecia część opowiadania „Wish you were here".