Było późno w nocy, kiedy wyszedłem na korytarz ze swojej komnaty. Szybko sprawdziłem, czy nikogo nie ma, po czym po cichutku skierowałem się w prawo, a następnie krętymi schodami na sam dół. Hol, w którym się znajdowałem, przyprawiał mnie o dreszcze, a jedynym źródłem światła była świeca rzucająca wątły blask dookoła, ukazując ponurość i mroczność tego miejsca. Rozejrzałem się. ,,Nic dziwnego, że ojciec zabrania mi tutaj przychodzić, ale chyba odrobinę przesadza. Nie jest tutaj aż tak strasznie, ale za to mam kilka możliwości zwiedzenia podziemni" - pomyślałem z rozbawieniem. Przede mną znajdowało się pięcioro masywnych drzwi. Z wahaniem i duszą na ramieniu ruszyłem przed siebie, chwytając za klamkę i otwierając te naprzeciwko mnie. Z głuchym skrzypnięciem stanęły przede mną otworem, jakby pragnęły zaprosić mnie do środka. Powoli posunąłem się do przodu, podnosząc świecę do góry, aby lepiej móc zobaczyć wnętrze sali.
Jedno musiałem przyznać — była ona ogromna i upiorna, jakbym wkroczył wprost do horroru. Przez okna do pokoju wpadało księżycowe światło, nadając temu miejscu tajemniczoci. W północnej części znajdowały się wysokie regały przepełnione starymi księgami i różnymi papirusami, a przed nimi biurko, na którym w nieładzie leżała sterta kartek. Po bokach pomieszczenia ustawiono zbroje, miecze i inne przedmioty potrzebne do walki. Zastanawiało mnie co to za pomieszczenie i do czego służyło. Aby się o tym przekonać, przesunąłem się w stronę ksiąg, gdy nagle coś przykuło moją uwagę. Na ścianie, w równych odstępach wisiało mnóstwo obrazów przedstawiających głównie mężczyzn, lecz jedno wyraźnie odznaczało się od reszty. Przyjrzałem się mu z bliska. Malowidło przedstawiało bitwę, na wysokiej górze. Moją uwagę przekłuło to, że pomiędzy walczącymi wojskami majaczył... Ziejącym ogniem smok. Był to jeden z najpotężniejszych latających smoków na tej ziemi, w tej krainie, gdzie magia i smoki były codziennością.
Westchnąłem ciężko, przechodząc dalej. W pewnym momencie poczułem powiew zimnego powietrza tuż za ścianą. Zbliżyłem się, gdy coś... Zamrugałem oczami i przysunąłem świecę bliżej. Niczego tam nie było, choć dałbym sobie rękę uciąć, że coś widziałem. Skołowany wróciłem do poprzedniego miejsca. Obejrzałem resztę obrazów, o tej samej tematyce — bitwie, krwi i... śmierci, ale cały czas miałem wrażenie, że ktoś mnie bacznie obserwuje.
- Coś mi się wydaje Cyranie, że będę musiał zamknąć cię w jednym pomieszczeniu i nie wypuszczać. - odwróciłem się gwałtownie, usłyszawszy dobrze mi znany głos. Uśmiechnąłem się, szczerząc ząbki.
— Ups — Ojciec spojrzał na mnie gniewnie, nie okazując jednak przy tym zdenerwowania. Wręcz przeciwnie. Był opanowany, choć na jego twarzy i w sposobie poruszania się, było można dostrzec zmęczenie. Biedny staruszek.
- Koniec zwiedzania. Wracasz do swojego pokoju, teraz!
- Dobrze wasza wysokość - podszedłem do niego powoli i z uśmiechem spojrzałem mu w oczy. Z jego miny od razu zauważyłem, co się święci. Podniosłem głowę wysoko i... Zwinnie mu się wywinąłem, gdy próbował złapać mnie za nadgarstek. W geście protestu wystawiłem język, na co zareagował prychnięciem i czymś w stylu — Cyranie! Księciu nie przystoi takie zachowanie! - uśmiechnąłem się do niego, po czym pobiegłem na górę.- Na dziś już starczy zabawy — sapnąłem i nim się obejrzałem byłem już w swojej komnacie. Szybko wziąłem prysznic i wreszcie umyłem włosy. Myślałem, że zwariuję z tą brudną głową! Narzuciłem na siebie ubrania przyszykowane przez służącą. Następnie podszedłem do łóżka, nie mogąc oderwać wzroku od śpiącego Loxa. W pokoju nadal panował półmrok, gdyż blask księżyca wpadał do środka, pomimo zbawczych zasłon, a wpadało ono akurat na pysk mojego zwierzaka, który dosłownie rozwalił się na łóżku i nawet gdybym chciał, nie znalazłabym teraz dla siebie miejsca. Parsknąłem cicho śmiechem, by nie obudzić tego sierściucha, po czym spojrzałem w okno.
- Coś mi tu nie pasuje, tylko do końca nie wiem co — szepnąłem sam do siebie — Mam jakieś dziwne wrażenie, że będzie lepiej, gdy tego nie odkryję a po prostu zignoruję — westchnąłem, lustrując swoją komnatę, w poszukiwaniu miejsca do spania. To dziwne uczucie nie opuszczało mnie jednak na krok. Dudniło mi w uszach, serca zaczęło bić szybciej, a na czole pojawiły się kropelki potu.
Wyszedłem, a raczej wybiegłem z komnaty, kierując się do przeciwległego pokoju, gdzie miałem nadzieję znaleźć przyczynę mojego dziwnego zaniepokojenia. Zamknąwszy za sobą drzwi, zapaliłem świece. Podszedłem do jednej ze ścian i sięgnąłem po jedną z grubych ksiąg na regale. Długo nie opuszczała swojego miejsca, o czym świadczyła gruba warstwa kurzu. Usiadłem na bujanym, starym krześle za biurkiem i położyłem przed sobą ów przedmiot, który swoją drogą do lekkich nie należał. Przyjrzałem się dokładniej, w chwili, gdy promienie księżyca odbiło się od pozłacanego napisu „Legends - Advanced Guide", co oznaczało, że to właściwa księga. Otworzyłem ją i zacząłem szukać interesujący mnie rozdział.
,,Hmmm. Nic tu nie ma". Szukałem więc dalej. Znalazłem legendę o Smokach Zaginionego Księżyca i choć nie tego oczekiwałem, zacząłem ją studiować powoli. Nie śpiesznie, zaczynając od samego początku. Czując, jak po przeczytaniu fragmentu moje powieki stają się ciężkie, znudzony zamknąłem ją z głośnym trzaskiem. Nie dość, że nie znalazłem nic, co wyjaśniałoby mój stan fizyczny i psychiczny, zacząłem usypiać na siedząco.
,,Hmm i co by tu teraz zrobić?" - warknęłem zły, gdy coś wpadło mi do głowy - ,,A może...Hihi no Cyranie będziesz mieć kłopoty!"Tuż po północy wyszedłem na główny dziedziniec zamku i na moje szczęście, nie zostałem zauważony przez patrolujące czujki nocne. Podszedłem do balustrady i spojrzawszy w niebo, zatraciłem się w bezdennej ciszy. Nabrałem powietrza do płuc wciągając słodki zapach Laurystyny, która spokojnie rosła w ozdobnych wazonach jako ozdóbka. Delikatny wietrzyk targał moimi jasnymi włosami. Wsłuchałem się w niego. Dzięki dobremu słuchowi byłem w stanie usłyszeć szum poruszanych liści. Ten przyjemny dźwięk brzmiał w moich uszach jak melodia. Otworzyłem oczy i spojrzałem w dal, tam, gdzie las przybierał co noc barwę fioletu, a zorza iskrzyła się na całej jej długości. Uśmiechnąłem się do siebie i postanowiłem jak zwykle zrobić coś wbrew zakazowi ojca. Odwróciłem się od werandy, kierując się na niższe piętro i po raz kolejny nie natknąłem się na strażników, co tym razem nieco mnie zaniepokoiło. W końcu nasz ród znany jest z tego, że zawsze zachowuje ostrożność. Brak patrolu może źle się skończyć zarówno dla korony, jak i mieszkańców i choć powinienem to zgłosić, nie zrobiłem tego. Ojciec zabiłby mnie za wychodzenie z domu o tej porze bez jakiejkolwiek ochrony. Zamiast więc tego przeszedłem obok jego gabinetu na ,,paluszkach", po czym na wszelki wypadek gwałtownie przyśpieszyłem. Idąc korytarzem, przez przypadek wpadłem na... Náriel. Pewną elfkę, która doprowadzała mnie codziennie do szału, wytrącała z równowagi i wtrącała się w sprawy, które jej nie dotyczyły. Może i była niezwykle szczupłą osobą o długich, kruczoczarnych włosach i niebieskich oczach. Pomimo pięknego ciała i nieskazitelnego głosu ta kobieta była moim prawdziwym utrapieniem. Względem innych, czy nawet króla zachowywała się nienagannie, ale nikt nie zna jej tak dobrze, jak ja. Nikt nigdy nie dostrzegł u niej żadnej skazy, lecz ja swoje wiedziałem, dlatego nie zważając na jej obecność, przemknąłem obok, nie racząc nawet na nią spojrzeć. Po chwili jednak usłyszałem, że coś tam do siebie mówi pod nosem... Żałosne.