Pulchna blondynka uporczywie spogląda na mnie przez okno. Kto to, do cholery?
Okay, jestem w stanie zgadnąć. Jest zbyt podobna do Luke'a, abym mógł mieć wątpliwości. Powinienem wysiąść z samochodu, czy odsunąć szybę? Decyduję się na to pierwsze.
Odpinam pas i wychodzę, ostatecznie połykając batona.
- Dzień dobry? - pytam niepewnie, stając przed nią. Chyba włącza tryb oceniania. Czuję się naprawdę niezręcznie, gdy przejeżdża wzrokiem po mojej sylwetce i zatrzymuje się na włosach.
- Ty jesteś Michael?
Zaczyna się źle.
- Tak, to ja. A pani to...
- Liz Hemmings, matka Luke'a - odpowiada niemal natychmiastowo, aż mam ochotę zrobić krok w tył. - To przez ciebie mój syn został wczoraj prawie aresztowany, tak?
Lekko się uśmiecham, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę.
- Myślę, że trochę pani przesadza. Przecież nic się nie stało.
Dlaczego akurat ona musiała wyjść z domu? Pewnie blondyn powiedział jej, że wychodzi akurat ze mną. Zero rozsądku.
- Nic się nie stało, ale mogło się stać! Mój syn to odpowiedzialny młody człowiek i jeśli kiedykolwiek spróbujesz ponownie skłonić go do czegoś takiego, obiecuję, że rozmówię się z twoimi rodzicami!
Mógłbym jej powiedzieć, że Luke wcale się aż tak nie sprzeciwiał. Może i na początku patrzył na mnie jak na szaleńca, ale gdyby naprawdę nie chciał spróbować, nie wsiadłby za głupią kierownicę, nie odpaliłby auta i nie ruszyłby z miejsca. Mógłbym, ale tego nie zrobię. Ten chłopak chyba wystarczająco już przecierpiał.
- Tak, wiem, przepraszam. Obiecuję, że to więcej się nie powtórzy - wypowiadam dość znaną mi kwestię i przybieram minę zbitego pieska.
Liz przez chwilę się nie odzywa, ale znam matki i to na nią zadziała.
- Wydajesz się być miły, Michael. Jeśli zgorszysz mojego syna, ogolę ci głowę.
Okay, nie tego się spodziewałem, ale jej słowa wywołują uśmiech na mojej twarzy. Słyszałem różne rodzicielskie groźby, a ta jest najoryginalniejsza z nich wszystkich.
- Mike, ja nie żartuję.
Odrazu poważnieję. Teraz ona się uśmiecha i wraca do swojego domu. Na werandzie jeszcze krzyczy w moją stronę.
- Mam cię na oku.
Wiatr zaczyna demonstrować swoją obecność, gdy tak stoję jak słup soli przy samochodzie, wgapiony w drzwi wejściowe. To akurat nie było zachowanie podobne do matczynej postawy. Nie mówi się znajomym swojego syna, że zogoli się im głowy. Raczej puszcza się takie rzeczy płazem.
Kiedy obok pojawia się Luke, przypominam sobie, po co w ogóle tu przyjechałem.
- Nie powiedziała ci nic głupiego, prawda?
Mrugam powiekami i wskazuję auto. Siadam na miejscu kierowcy, nadal trochę zszokowany.
- Twoja matka to Terminator.
Luke, dzisiaj ubrany na czarno, z grzywką ułożoną na żelu, wciska się w fotel lekko zażenowany.
- Jest po prostu opiekuńcza - wzdycha, kładąc dłonie na kolanach. - Jak wspominałem, mam dwóch starszych braci, którzy dali jej popalić, gdy byli młodsi. Mnie uważa za tego najbardziej poukładanego.
- Dobrze, że moja matka nie może decydować, które dziecko jest rozsądniejsze, bo od początku tkwiłbym na końcu listy.
Ruszamy, dość szybko poruszając się po ulicach. Nie mam w nawyku spokojnej jazdy, chyba że jadę z ojcem.
- Zwolnisz?
- Żartujesz? - przenoszę spojrzenie na Luke'a, jakoś tak przejeżdżając na czerwonym świetle. - Wyciągnij gacie z tyłka i bądź mężczyzna, Lukey.
Hemmings spogląda na mnie urażony.
- Jestem odpowiedzialny!
Biorę głęboki wdech i wypuszczam powietrze, zmieniając bieg.
- Jesteś nudny. - Moim celem nie jest obrażanie go, po prostu stwierdzam fakty. - Jaką karę wymyśliła ci matka?
- Skąd niby wiesz, że dostałem karę.
Dobra, teraz muszę popatrzeć na niego jak na idiotę. Nie rozmawiałem z Liz wystarczająco długo, ale na odległość dało się wyczuć, że jej syn oberwał nie tylko jakąś śmieszną groźbą. Jestem zaskoczony zezwoleniem na wyjście ze mną. Przecież ani się sprzeciwiła, ani nie trzymała swojego blond słoneczka za bluzę, żeby nie odchodziło z takim kryminalistą jak ja.
- Okay, przed 19 muszę być w domu.
- Wiedziałem! - mówię, znowu ignorując czerwone światło. - Chłopie, masz osiemnaście lat, a dostajesz takie szlabany. Nie uważasz przypadkiem, że to dziwne?
Luke kręci przecząco głową.
- Uważam, że to poniekąd kształtuje charakter. Uczysz się, co możesz robić, a czego nie możesz.
Przygryzam wargę, starając się nie prychnąć.
Słyszę dźwięk przychodzącego esemesa. Sięgam po telefon i jedną ręką puszczam kierownicę.
Ludzie mogliby twierdzić, że skoro mój ojciec miał wypadek, teraz ja muszę bać się wcisnąć porządnie gaz. Stek bzdur. Ja uwielbiam jeździć tak, jak chcę. Rysa tu czy tam nie zrobi mojemu gratmobilowi różnicy.
Zostawiłem otwarte drzwi.
Ojć, chyba zapomniałem powiedzieć Calumowi, że dzisiaj nie będę sam. Trudno, dowie się na miejscu.
- Dobra, to co jeszcze, twoim zdaniem, pomaga kształtować charakter młodego człowieka?
Luke zastanawia się, przesuwając językiem kolczyk w wardze.
- Obowiązki, nie tylko te szkolne. Na przykład zajęcia sportowe.
- Czyli coś, co powinno być dla mnie pasją mam traktować jako przymus?
- Nie o to chodzi. Przykładowo treningi są kilka razy w tygodniu i na każdym masz się stawić. Uczysz się odpowiedzialności, a także pokazujesz innym, że mogą na tobie polegać.
- Czyli rozrywka w parze z rozsądkiem? Powiedzmy, że rozumiem. Inne przykłady?
- Zajmowanie się zwierzętami.
- Nigdy nie miałem zwierzaka, a popatrz, jaki wyrósł ze mnie porządny facet.
- Właśnie widzę - komentuje, gdy znów przejeżdżam na czerwonym. Lubię ten kolor. - Założę się, że nawet ryby nie umiałbyś utrzymać tydzień przy życiu.
Zerkam na niego z rozbawieniem. Jestem synem zawziętego wędkarza, zabijanie ryb mam opanowane do perfekcji.
- Mówisz, że byś się założył?
Luke potwierdza, a ja gwałtownie skręcam w prawo, szukając w głowie najszybszej drogi do zoologicznego.
CZYTASZ
Bąbelek
FanficMichael to chłopak zbliżający się do mety swojej nastoletniej egzystencji. Radosny, wyznający kult weekendowego odpoczynku syn, który spędza czas wraz z ojcem próbując nadrobić stracone dziecięce lata. Nie brak mu przygód, wpadek. Zielonowłosy nie p...