17. Pojawiają się demony

75 0 0
                                    

 Znów obudziło mnie pukanie. Przewróciłam się na drugi bok, chcąc je zignorować. Przerodziło się w głośnie walenie. Westchnęłam i podniosłam się z łóżka. Ziewając jeszcze, podeszłam do drzwi. Otworzyłam je, mrucząc:

— Kto tam?

Przede mną stała zirytowana Vex i Suma, która delikatnie się uśmiechała. Elfka spytała się, głośniejszym niż poprzedniego dnia głosem, jednak wciąż cichszym niż zazwyczaj:

— Już myślałam, że cię nie obudzimy. Nie żyjesz, czy co?
— Żyję, ale jestem trochę zmęczona — odparłam, ale musiałam powstrzymać się przed kolejnym ziewnięciem. — Jaka jest godzina...?
— Za godzinę powinno wzejść słońce — odparła czarnowłosa. — Dokładnie to już nie pamiętam.
— Trzecia dwadzieścia pięć— stwierdziła pewnie Vex. — Tam na ścianie wisi przecież zegarek.
Rzeczywiście pomiędzy dwoma parami drzwi dumnie prezentował się niewielki pstrokato różowy zegar. Ewidentnie wskazywał na to, że jest już po trzeciej. 
— Chodźmy na śniadanie. — Suma zerknęła na moją nocną koszulę. — Tylko najpierw się przebierz.
— Racja. Poczekajcie moment. — podbiegłam do szafki, skąd wyjęłam bluzkę i spodnie. — Zaraz... Śniadanie? Tak wcześnie?

Nie miałam żadnych oporów, by przebierać się przy dziewczynach. Zresztą te odwróciły się w inną stronę. 

— Księżniczka tak z zupełnego rana chciała je urządzić dla nas, by nim wyjedziemy, mogłybyśmy coś zjeść wspólnie — wyjaśniła mi. — Nie chciała też, żebyśmy odeszły bez pożegnania, prawda?— Racja. — poprawiłam jeszcze ułożenie bluzki z nadrukiem głoszącym „Wyglądam, jak zwykle niezwykle", po czym sięgnęłam po granatowe spodenki. — Mam nadzieję, że Vex wyściska mnie na do widzenia.

— Możesz marzyć sobie dalej — burknęła. — Ładne ciuszki, księżniczko.

Specjalnie zaakcentowała ostatnie słowo. Zapięłam pasek od spodni. Sprawdziłam prawą kieszeń, by ocenić czy zmieści się w niej pistolet. Jej głębokość wydawała się w porządku. Odruchowo zerknęłam do drugiej. Poczułam, że znajduje się w niej jakiś papierek. Wyjęłam go. Małą złożoną karteczkę pośpiesznie rozwinęłam. Dziewczyny przyglądały się temu z zaciekawieniem. Pisało na niej „Nie ufaj blondynce". Nie wiedziałam, co to takiego, miało niby oznaczać, gdy wtem przed oczami pojawił mi się obraz Justine. To mogło... Nie. Było niemal pewne, że chodziło o nią. Vex spytała o treść kartki. Przeczytałam ją na głos, podzielając się ze swoim spostrzeżeniem, że to właśnie z jasnymi włosami urodziła się „Lodowa księżniczka". Suma odparła, że jeszcze wiele jest na świecie kobiet o tym kolorze włosów, ale ja wierzyłam w swoją teorię. Odpuściłam sobie dalsze myślenie o papierku. Nie było na to czasu. Skoro już skończyłam się przebierać, a do kieszeni wsunęłam broń, to mogłyśmy iść. Obie dziewczyny miały ze sobą plecaki. Różowowłosa przerzuciła go sobie przez ramię, w przeciwieństwie do Matematyczki. Z pewnością w ich środku znajdowały się skrzydła mechaniczne. Może zmieścił się też tam jakiś prowiant i ciuchy na zmianę. Nie miałam pewność, czy elfka była na pewno przygotowana, ale nie miałam żadnych wątpliwości, jeśli chodziło o Matematyczkę. W końcu konikiem dziewczyny pozostawała wszelaka organizacja i próbowanie przewidywania nieprzewidywalnego. Słowem zajmowała się sztuką spodziewania się wszystkiego. Korytarz rankiem wydawał mi się przyjemniejszy niż poprzedniego wieczora. To pewnie przez to, że nie był już taki mroczny. Inni rebelianci smacznie spali. Jedynie nasze kroki przerywały ciszę, panującą dookoła. Vex zawsze stawiała pewne i stanowcze kroki, a za to czarnowłosa przywykła do poruszania się trochę tanecznym krokiem, pełnym gracji. Było w tym coś pociągającego i finezyjnego. Zaś jeżeli chodziło o mnie... Skupiałam się na tym, by nie wywalić się, jak długa. Lwica wyglądała dziwnie w jej fioletowej bluzeczce na ramiączkach i szortach wpadających z czarnego w brąz. Jednak to z pewnością było według niej lepsze niż noszenie uniformu pokojówki. Jeszcze przeszkadzał fakt, że tamten ubiór miał związaną ze sobą wzbudzającą dreszcze historię... Matematyczka dostała, zapewne od pani Borej, niepraktyczną, choć śliczną czerwoną sukienkę do kolan. Prezentowała się w niej naprawdę dobrze. Zresztą jak zwykle. Dziś była dość cicha. Nie zamieniłyśmy ze sobą ani jednego słowa do czasu przejścia przez rotundę. Wtedy Suma spytała się uprzejmie:

Czerwień i biel wojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz