2

1.7K 116 35
                                    

To był naprawdę kiep­ski pomysł. Powinna pozo­stać tam, gdzie od zawsze było jej miej­sce, czyli w klu­bie cie­nia. Nie­wi­dzialna dla więk­szo­ści, szara, bez wyrazu i cie­ka­wej oso­bo­wo­ści. Bez licznej grupy przy­ja­ciół, w swoim cichym świe­cie marzeń. Jed­nak kolejna szkoła wydała jej się zna­kiem do tego, by jed­no­cze­śnie roz­po­cząć w życiu coś nowego. No i teraz ma – swój „nowy" start.

Szła nie­pew­nie tym kosz­mar­nie brzyd­kim i odra­pa­nym kory­ta­rzem, gdzie co druga z jarzeniówek nie­przy­jem­nie migała. Co chwilę mijała też kogoś pod­pie­ra­ją­cego ścianę. Czuła na sobie czyjś wzrok i wła­śnie teraz wola­łaby być nie­wi­doczna. W końcu ujrzała przej­ście do sali klubu i podą­żyła szyb­ciej w jego stronę. Ude­rzyła w nią fala gorą­cego powie­trza oraz jazgot głośnej muzyki. Słabe oświe­tle­nie nie uła­twiało jej odna­le­zie­nia kole­ża­nek.

W trójkę wymknęły się z inter­natu tuż po dzie­sią­tej. Mie­siąc temu, jako trze­cia, dołą­czyła do ich pokoju i gdy zapro­po­no­wały jej wspólną wyprawę, zgo­dziła się. Zgo­dziła się! Po raz pierw­szy w życiu wyła­mała się ze swo­ich ram i zła­mała jakieś prawo. A dokład­niej prawo w szkole. Gdyby jej rodzice się o tym dowie­dzieli, wpa­dliby w szał. Zaw­sze ją to dzi­wiło. Prak­tycz­nie w ogóle się nią nie inte­re­so­wali, nie pytali o zda­nie przy czę­stych prze­pro­wadz­kach, a jak już coś się stało, to prze­ży­wali to, jakby wszyst­kie dzie­sięć plag spa­dło na ich dom.

To już była jej piąta szkoła, odkąd zaczęła się uczyć – oczy­wi­ście z inter­na­tem, by przy­pad­kiem nie miesz­kała z nimi pod jed­nym dachem, jak to bywało w nor­mal­nych rodzi­nach. Prze­cież znajdowali się w tym samym mie­ście, a ona czuła się tak, jakby dzie­liły ich kon­ty­nenty. Raz w mie­siącu zapra­szana była na nie­dzielny obiad i zaraz po nim też odpra­wiona. Ojciec z matką odwie­dzali ją tylko po wywia­dówce w szkole. Wtedy też wyra­żali swoje roz­cza­ro­wa­nie odno­śnie jej ocen, zacho­wa­nia, stroju czy też spo­sobu zaście­le­nia łóżka. Nie ważne co, byleby skrytykować. Może dla­tego dla więk­szo­ści kole­ża­nek była jak duch – istniała, lecz nikt jej nie dostrze­gał. Żyła jedy­nie dla samej sie­bie i na złość rodzi­com. Jeśli liczyli na to, że zała­mana swoją egzystencją, popełni samo­bój­stwo, to nie­do­cze­ka­nie. Skoro tak bar­dzo nie chcieli dzieci, to trzeba było samemu się jej pozbyć, gdy był jesz­cze na to czas. O nie, ona na pewno ich w tym nie wyrę­czy. Będzie żyła na przekór im. Zaw­sze to jakiś powód i cel.

W końcu ujrzała swoje współ­lo­ka­torki, które na­dal roz­ma­wiały z tymi samymi ludźmi, co przed jej wyj­ściem. Było to dwóch rosłych męż­czyzn, moż­liwe że nawet o dekadę star­szych od nich. Ale zarówno im, jak i jej kole­żan­kom naj­wy­raź­niej to nie prze­szka­dzało. Bez dwóch zdań czuła się zbędna w tym towa­rzy­stwie. Dziew­czyny pro­wa­dziły z nimi dziwną roz­mowę, któ­rej ona nie mogła zro­zu­mieć ni w ząb, nie mówiąc już o włą­cze­niu do niej. Dla­tego wyszła do ubi­ka­cji.

Pytanie tylko co teraz?

Musiały wrócić razem, gdyż nie stać jej było na samotną podróż tak­sówką, a w nowym mie­ście nie znała drogi do swo­jej szkoły. Prze­ci­snęła się przez tłum w kie­runku dłu­giego baru, ale nie było przy nim wol­nego miej­sca. Po prze­kąt­nej sali znaj­do­wał się drugi, mniej­szy i bar­dziej kameralny. Obsłu­gi­wany był przez tylko jed­nego bar­mana i nie kłę­biły się koło niego dzi­kie tłumy. Zau­wa­żyła nawet wolne miej­sce. Od razu też przy­spie­szyła kroku i już po chwili wdra­pała się na wysoki sto­łek, sie­dząc tyłem do lady, a przo­dem do sali. Wzro­kiem odszu­kała kole­żanki i bacz­nie je obser­wo­wała. W pew­nym momen­cie odwró­ciła się za sie­bie, napo­ty­ka­jąc nie­za­do­wo­lony wzrok bar­mana. No tak, zaj­mo­wała miej­sce, więc wypa­da­łoby coś zamó­wić.

Opowiadanie szóste - kończące (LLI 1.6)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz