Obudziła mnie wchodząca pielęgniarka. Na dworze było jeszcze ciemno, oni serca nie mają?
- Pani Solo, po południu proszę przyjść po wypis. - oznajmiła i poszła. Co tu się właśnie stało?
Przepraszam, ja już zdrowa jestem? A właściwie, ja w ogóle chora byłam? Ten szpital to jedno wielkie nieporozumienie, a gdy jeszcze dodać to, że Han zniknął, to ten cały wyjazd okazał się porażką. Mm, ciekawe, co porabia Chewie...
Odliczałam godziny do otrzymania wypisu, a z racji tego, że zostałam brutalnie obudzona przed świtem, trochę tego czekania było. W końcu, wybiła godzina dwunasta, bez oglądania się za siebie poszłam do szanownej pani pielęgniarki. Przy stole siedziała młoda kobieta, wyraźnie czymś zajęta.
- Miałam przy... - chciałam powiedzieć, ale w słowo weszła mi dziewczyna.
- Imię, nazwisko. - spytała.
- Leia Org, Solo. Leia Solo. - prawie się wydałam.
- Tak, proszę, miłego dnia. - westchnęła, podała mi jakąś kartkę z napisem "przebieg leczenia" i wróciła do komputera.
Czułam się jak obłożnie chora, dostając ten papierek. Ale nie ważne, pora szukać Hana. Na pierwszy ogień poszedł hotel w którym nocowaliśmy. Droga do niego nie była skomplikowana, a dodatkowo znajdował się dość blisko, postanowiłam więc pójść pieszo i przy okazji rozejrzeć się po okolicznych knajpach. Po jakiś piętnastu minutach marszu, odczułam lekki ból w nodze, jednak starałam się nie kuleć. Musiałam iść wolniej, także droga która miała trwać maksymalnie pół godziny, przedłuży się o kolejną godzinę. Super.
W końcu dokuśtykałam do hotelu, recepcjonista poznał mnie od razu.
- O, witam panią, pani... - zająknął się.
- Pani Solo. Dzień dobry. - dokończyłam za niego.
- Chciałaby pani ponownie skorzystać z naszego hotelu? - spytał uprzejmie. Zaraz, co?
- Jak to, Han już tu nie śpi? - zapytałam lekko zdezorientowana. Spodziewałam się tego co prawda, ale nie dopuszczałam takiego przebiegu zdarzeń do siebie.
- Oczywiście, wczoraj rano zapłacił i wyszedł. - odparł mężczyzna.
- Tak, faktycznie, mówił mi to. Przepraszam za kłopot, do widzenia. - pożegnałam się i udałam się w stronę wyjścia. Jednak przypomniało mi się coś jeszcze...
- A, przepraszam, nie widział pan może jakiegoś wookieego? - krzyknęłam w jego stronę, bo byłam już dość daleko.
- Właściwie to tak. A o co chodzi? - słysząc jego słowa momentalnie popędziłam z powrotem do niego.
- Czy miał na imię Chewbacca? - wykrztusiłam.
- A po co pani takie informacje? Nie mogę ich podawać. - parsknął.
- Lepiej je podaj, inaczej odstrzelę ci ten łysy łeb. - wnet koło mojego ramienia pojawił się blaster, wymierzony w recepcjonistę. A te słowa wypowiedział...
- Han! - objęłam go w pasie. To nie był czas ani miejsce na uczucia.
Mężczyzna siedzący za biurkiem wstał.
- Dlaczego celujesz we mnie tym czymś? - powiedział z naciskiem na ostatnie słowo.
- W celu wyzyskania informacji. - odparł Han uprzejmie.
- Wszystko da się załatwić bez przemocy. - powiedział facet ironicznie.
- Powiadasz? - w ułamku sekundy Solo wyciągnął drugi blaster, ogłuszający i strzelił. Nasz odważny inaczej opadł bezwiednie na podłogę.
- Szybko, mamy mało czasu. - powiedział Han i wskoczył za biurko. Podążyłam za nim. Szukaliśmy może z pięć minut, aż wreszcie znalazłam odpowiedzi papierek.
- Pokój 427. Chodźmy. - zakomunikowałam i bez słowa udałam się do windy.
Piętro czwarte, wysoko ten nasz Chewie mierzy. Przez chwilę jechaliśmy w ciszy, którą przerwałam ja.
- Han... gdzie ty byłeś ten cały czas? - spytałam.
- Cały czas w pobliżu, miałem na ciebie oko. - przytulił mnie i szepnął.
- Więc dlaczego nie odwiedziłeś mnie, gdy leżałam w szpitalu? Nic tam nie było do roboty. - odpowiedziałam, uśmiechając się.
- Zdobyłem istotne... informacje. Na temat tego gościa, który cię zaatakował. - powiedział poważnie.
- Serio? Kim był? - od razu odżyłam, jednak winda się zatrzymała.
- To nie jest rozmowa na teraz. - odparł sucho.
W ciszy więc udaliśmy się do odpowiedniego pokoju, po czym zapukaliśmy. Faktycznie, otworzył Chewie. Coś mi tu nie pasowało... poszło za łatwo. Jednak to nie przeszkodziło nam cieszyć się ze spotkania. Han oczywiście od razu objął przyjaciela.
- Stary, gdzie ty byłeś?! - zaśmiał się Han. Wookiee w odpowiedzi oczywiście ryknął.
- Jacy: oni? - spytał. Kolejny ryk, tym razem dłuższy.
- O cholera... - Solo usiadł z emocji.
- Co się dzieje? - nieśmiało zapytałam.
- Leia, chyba nie dane nam jest spokojne życie. - odparł i popatrzył mi w oczy. Nie odpowiedziałam nic.
- Nie bój się, kochanie. Będzie dobrze... - szepnął.
- Ale co się dzieje?! - warknęłam zdenerwowana.
- Ok, więc po pierwsze, Imperium jest większe niż się spodziewaliśmy. Nie umarło. Po drugie, mamy prawdopodobnie nowego sojusznika.
- Kogo? - westchnęłam. Odpowiedział mi Chewbacca.
- Leia, to ci się może nie spodobać. - odparł Han.
- Kim on jest? - powtórzyłam pytanie.
- Raczej oni. Chewie mówi, że mieli czarne szaty i wielkie kaptury. - przetłumaczył słowa wookieego.
- Gdzie mają bazę? - wstałam. Chewbacca ryknął.
- Wszędzie. - powtórzył Han.
Popatrzyłam się na niego. Ta iskierka w oku, jak na początku naszej znajomości, chęć do przygody u boku kompana, którym jest Chewie. To była walka bez końca, widzę to. No, i jest o co walczyć. Jest tym pokój w galaktyce, prawa dla niższości, a przede wszystkim - wolność. Bo w końcu nie dane nam było żyć spokojnie.
CZYTASZ
Only Hope
Fanfiction❝Okazało się, że jest gorzej niż ktokolwiek przypuszczał. Oni są naszą jedyną nadzieją.❝