Z coraz większą niechęcią wspinam się po następnych betonowych stopniach. Prawą rękę mam przewieszoną przez ramie Sharon - przy okazji pocierając je energicznie, aby ją rozgrzać - a ona trzyma swoją dłoń w tylnej kieszeni moich jeansów, podśpiewując pod nosem nieznaną mi piosenkę. Na gołych ramionach ma gęsią skórkę. Niestety, nowojorskie wieczory potrafią zaskakiwać, szczególnie kobiety w zwiewnych, czerwonych sukienkach. Wracamy z kolacji we włoskiej knajpce niedaleko, gdzie przegadaliśmy tyle, że żuchwa boli mnie na samą myśl o jej poruszeniu, a nie wyczerpaliśmy jeszcze wszystkich tematów. Ale potrzebujemy też po prostu chwili czasu w ciszy, żeby przytulić się do siebie czy po prostu iść ze splecionymi dłońmi. Gdy Nick kazał mi wybrać mieszkanie, to do którego właśnie się zbliżam wydało mi się idealne. I ten widok roztaczający się za oknem.. Ale w tym momencie wolałbym, aby było na parterze. Albo żeby kamienica miała windę. Widocznie serum sprawdza się na każdym polu bitwy wyłączając klatkę schodową. No i jeszcze jeden minus. Nie dodaje cierpliwości. Zwłaszcza jeśli chodzi o kobiety. O tą jedną kobietę.
Przekręcam klucz w zamku i przepuszczam dziewczynę w drzwiach. Wchodzi do mieszkania i od razu zsuwa ze stop szpilki w tym samym kolorze co sukienka. Wiem, że ich nie lubi, ale jak sama powiedziała, postanowiła się tym razem poświecić. Rzuca je w kąt przedpokoju razem z torebką.
- Obiecuję, że.. - zaczyna.
- Że posprzątam je rano - kończymy razem.
- Jak dobrze mnie znasz - śmiejąc się podchodzi do mnie. Widać po niej, źe jest bardzo zmęczona. Na szczęście od jutra ma tygodniowy urlop w pracy.
- Mam przyjemność mieszkać z Tobą od roku młoda damo i znam twe nawyki - sile się na udawanie bardzo uroczystego tonu i całuje Sharon w wierzch dłoni. - No i mimo wszystko jesteś leniem - dopowiadam z przekąsem.
- Uważaj, bo się zarumienię - teatralnie przewraca oczami, wypłakuje swoją rękę z mojego uścisku i kieruje się w stronę sypialni. Podążam za nią.
- O to się akurat nie muszę specjalnie starać. - podchodzę do niej, obracam w swoją stronę i delikatnie całuję. Czuję się jakbym za każdym razem to robił po raz pierwszy. Kładę rękę na jej policzku i nie pozwalam się odsunąć.
- Od kiedy ty taki znawca? - słyszymy niski głos dobiegający w pokoju obok. Od razu go poznałem. Odsuwamy się szybko od siebie, jakby oparzeni, a kobieta odskakując do tylu przewraca się o moją tarczę opartą o ścianę. Pomagam Sharon wstać - patrząc jeszcze raz na ślady pazur T'Challi - a ta zmienia diametralnie swój nastrój i szepcze:
- Idź Steve, pewnie Cię teraz potrzebuje. Jak zawsze... - jej oczy tracą blask. Nie mam ochoty wychodzić z tego pokoju, jednak muszę porozmawiać z naszym gościem.
- Przepraszam - mówię tylko, całuję ją w czubek głowy. Sharon uśmiecha się smutno. Zwracam się w stronę salonu.
- Cóż to za niespodziewany gość - kieruje słowa do tajemniczego przybysza siedzącego na małej kanapie przechodząc przez framugę drzwi.
- Cóż to za super żołnierz, który nie zorientował się, że ktoś jest w jego mieszkaniu - odpowiada Bucky z półuśmiechem na ustach. Zauważam jednak, że jego oczy są pełne smutku.
- Co znowu przeskrobałeś, że Nat wyrzuciła Cię z domu? - pytam przystawiając sobie krzesło bliżej sofy i wskazując skinieniem głowy na torbę z ubraniami. Jest dość pokaźnych rozmiarów.
- Tym razem sam odszedłem - przeciera twarz i rozciera skronie.
- Co nie zmienia faktu, że musi być wyraźny powód - naciskam, aby w końcu powiedział o co tak naprawdę chodzi. Siadam okrakiem na swoim siedzisku i obserwuje przyjaciela.
- Sprawy się pokomplikowały..
- Więc można je wyprostować.
- Ale to długa historia..
- Więc mogę jej wysłuchać.
- Ale to długo potrwa..
- Mogę tak cały dzień.
- Skończ już! - wybucha w końcu - Ona jest w ciąży!
- Bucky, no to gratulacje strasznie się cieszę! Jakie to niby komplikacje?! Od kiedy wiesz? - pytam z entuzjazmem w głosie. Tasha zawsze chciała mieć dziecko, więc pewnie jest wniebowzięta.
- Czy ty nic nie rozumiesz? - denerwuje się i wstaje z kanapy.
- A co tu jest do zrozumienia? Bucky, ciąża i dziecko to naturalne następstwa stałego związku, nawet w XXI wieku. Do tego wy raczej nie należycie do abstynentów - patrzę w jego kierunku z uniesioną lewą brwią.
- Tylko my myśleliśmy, że Nat nie może mieć dzieci. Wiesz dobrze jakie były metody KGB.
Tutaj ma rację. Niedawno wszystko powychodziło na wierzch. Nat po prostu powiedziała nam jak wyglądała "ceremonia przejścia"
- Z resztą o sobie myślałem podobnie - ciągnie. - Te zamrażania i odmrażania, eksperymenty.. A tu taka niespodzianka.. Dziś przychodzi i mówi, że była u lekarza, że jest w trzecim miesiącu ciąży, że to będzie dziewczynka.. Nie chciałbym jej kazać jej usunąć.. Ale chociaż oddać do adopcji..
- Może to i niespodziewane, ale to jednak WASZE dziecko - akcentuję.- WY powinniście się nim zająć. Chyba, że problem tkwi w czym innym.. Nie to że nie chcesz dzieci. Ty się po prostu boisz - stwierdzam.
- Nie! Tak.. Nie wiem.. No i widzisz, przez ciebie gadam jak te niezdecydowane cioty.. Chyba boję się, że zrobię jemu krzywdę. Albo że Tashy zrobię krzywdę. A może dziecko przestraszy się mojej ręki.. - mówi przyglądając się metalowej dłoni, tym razem bez rękawiczki. - Nic tu się nie trzyma kupy. My się nie nadajemy na rodziców.
- Siedzicie w tym razem. I macie przyjaciół. Przecież zawsze możemy wam pomóc. A ty zachowujesz się jak skończony tchórz i uciekasz z domu. Teraz właśnie cię najbardziej potrzebuje - coraz bardziej zaczyna mnie to denerwować. On chyba nie słyszy własnych słów.
- Nie musisz mi tego mówić.. Wiem, jak to wygląda.. Ale mnie to przerosło.. To nie dla mnie.. - chodzi w tą i z powrotem po pokoju. - Jeszcze nie dawno byłem zabójcą, a teraz mam być ojcem?
- Do każdej roli można się przystosować, Bucky. Chyba nie planujesz niczego głupiego?
- Słuchaj, Steve.. Ja właśnie w tej sprawie.. Mogę przenocować u Was jedną noc? Jutro się wynosię..
- Nie - przerywam ze stanowczością w głosie.
- ... i wyjadę na trochę. Chwila! Co? - pyta zdziwiony.
- To co słyszałeś. Zbyt długo walczyliście o to wszystko, żeby teraz to niszczyć.. Jeszcze dzisiaj tam wrócisz. Nie możesz jej zostawić teraz. Jeszcze ze 3 miesiące i Nat będzie potrzebowała stałej pomocy. A ty sobie masz zamiar gdzieś zniknąć, niedoczekanie - krzyczę.
- Jesteś moim przyjacielem?
- Jestem. Głupie pytanie..
- To dlaczego mi to wszystko utrudniasz? - prawie pluje do mnie jadem.
- Ja ci utrudniam? To odpowiedz mi na pytanie. Jedno pytanie. Kiedy byś wrócił? - nie reaguje na moje słowa, tylko spuszcza głowę i chowa ręce do kieszeni. - Widzisz, nie wrócił byś. Więc robię to nie tylko dla nich, ale i dla siebie.
- Prawdziwa twarz wielkiego altruisty - prycha.
- Ratuje ci tyłek. Znowu. Wtedy przed żołnierzami. Teraz przed dziewczyną. Niech to wystarczy.
- Słuchaj, to ja w takim razie idę.. nic tu po mnie - chwyta torbę i kieruje się w stronę drzwi wejściowych. Otwiera drzwi, przechodzi, ale w ostatniej chwili go zatrzymuję. Emocje już trochę opadły i mówię spokojnie.
- Nie mogę Cię do niczego zmusić, ale przemysł to jeszcze raz. Za pół godziny zadzwonię do Nat i zapytam co u niej. Jeśli tam będziesz to po prostu odezwij sie do słuchawki. Chce wiedzieć na czym stoimy - puszczam go wolno, a on odchodzi powoli w stronę schodów.
- Co tym razem? - pyta Sharon gdy kładę się obok niej na łóżku.
- Zapewne słyszałaś.. Jest moim przyjacielem, ale tym razem się wygłupił.. - przytulam się do niej, uspokajając się przy okazji.
- Ale jeśli nie zostanie z Nat to jak zaprosisz go na ślub? - przewraca na palcu pierścionek zaręczynowy który wręczyłem jej dziś wieczorem. Śmieję się cicho.
- Teraz jeszcze nie czas na takie rozmyślania - na chwilę poważnieję - No i jeśli ją tak perfidnie zostawi to jest to automatyczna odmowa.
CZYTASZ
Ucieczka || Capitan America one shoot
Science Fiction"Jeśli ją tak perfidnie zostawi, to jest to automatyczna odmowa" Zapraszam