Część 2

25 1 0
                                    

Następnego dnia, skoro świt babcia weszła do mojego pokoju z ogromnym uśmiechem na ustach i oznajmiła, że idziemy w pole. Zjadłam w pośpiechu śniadanie, umyłam się i ruszyłam za nimi przez cały ogród na pole. Moim zadaniem było wyplewić wszystkie chwasty z rzodkiewek, marchewek, sałaty, cebuli, truskawek i całej reszty tego typu ziela oraz nazbierać ich trochę do jedzenia. Praca nie była ciężka, z mamą często to robiliśmy na jej "ogrodzie" balkonowym. Co prawda ten ogródek był o wiele, wiele większy, ale reguła ta sama. Trzeba było się pośpieszyć zanim słońce nie parzyło jeszcze tak mocno i nie doskwierało. Dziadkowie zajęli się w tym czasie wykopywaniem ziemniaków. Jeszcze wczoraj wydawało mi się, że ta okolica nie zawiera w sobie żywego ducha, a dziś na polach było masa ludzi. Pracowali ci najstarsi oraz ci najmłodsi. Widziałam nawet sześcioletnią dziewczynę. Duża część pracowała ręcznie, inni ciut bardziej zamożni używali do tego narzędzi, a największy buc, jakiego do tej pory udało mi się spotkać jeździł traktorem, a za nim maszerowała grupka ludzi, zbierając to co wykopał. Jeszcze jak na moje nieszczęście jego pole znajdowało się zaraz obok naszego. Miałam bardzo dobry widok, a właściwie bardzo nieprzyjemny. Z opowieści dziadka dowiedziałam się, że rodzina Tomasza jest bardzo zamożna, co widać gołym okiem; jako jedyni w okręgu 20 kilometrów mają traktor oraz samochód, jakby było tego mało jego ojciec jest kimś ważnym we okolicznych wsiach. Coś na miarę naszego "prezydenta" w Katowicach. Oczywiście moim skromnym zdaniem, byłby nikim bez pieniędzy i jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że Tomek jest gburem i burakiem. Wszystkie lokalne kobiety uganiały się nie za nim, chodź nie był w całe brzydkim facetem, lecz za jego pieniędzmi. Gdzieś tam w środku szczerze mu współczułam, ale ten świat tutaj tak działał; na pieniądzach, nie na miłości. Nie widziałam tutaj miejsca dla siebie, nie tak wyobrażałabym sobie swoje życie. Moja praca poszła o wiele szybciej niż ich, dlatego też postanowiłam pomóc dziadkom. Po krótkim instruktarzu również i ja wykopywałam ziemniaki. Tak, mama będzie ze mnie naprawdę dumna. 

Po ciężkim poranku słońce zaczęło przybierać na sile i wszyscy zaczęli schodzić z pola w tym również i my. Po szybkim obmyciu się w misce, wyszłam na podwórko i usiadłam w cieniu na ławce, po drodze zabrałam ze sobą książkę, której nie zdążyłam doczytać w pociągu. Główny bohater miał właśnie zabrać swoją narzeczoną w jak to nazwał "krainę marzeń", gdy przerwał mi najbardziej irytujący głoś na świecie.

- Księżniczko z miasta! - chcąc, nie chcąc spojrzałam w jego stronę. Stał oparty niedbale o furtkę, która oddalona była od naszego płotu o nie więcej jak 4 metry, więc nie musiał zbytnio krzyczeć, abym mogła go usłyszeć - Widziałaś kiedyś konia?

Jego pytanie całkowicie wytrąciło mnie z równowagi. Oczywiście że widziałam konia! Co on sobie w ogóle myśli? Przecież wielu ludzi używa ich jeszcze jako środek lokomocji. Co za buc! Co on sobie wyobraża? Że jestem z miasta to nie wiem jakie zwierzęta hoduje się na wsi? I ten jeszcze głupi pseudonim, którym zdążył mnie nazwać! Nie jestem żadną księżniczką! Odwróciłam od niego głowę z powrotem do książki, widząc złośliwy uśmieszek na jego twarzy. Niech sobie myśli, że jego głupie tekściki na mnie w ogóle nie działają.

- Nie obrażaj się, tylko chodź - kontynuował, a widząc mój brak reakcji ciągnął dalej - Księżniczko, nie dam ci spokoju.

Niechętnie odłożyłam książkę na bok, wstałam z miejsca i podążyłam w stronę furtki. Otworzyłam ją beznamiętnie, przeszłam po piaskowej drodze, by po chwili znaleźć się u jego boku. Jak gentlemen otworzył przede mną swoją bramkę i wpuścił do podwórka. Chłopak ruszył w kierunku ogromnej obory, co chwila obracając się w moją stronę, aby sprawdzić czy na pewno idę za nim. U niego nawet trwa była idealna. Równo skoszona jakby każde źdźbło trawy było mierzone linijką i strzyżone maleńkimi nożyczkami. Na podwórzu nie było nikogo, każdemu doskwierało słońce, każdy odpoczywał po pracy w chłodnym domu. Po chwili znaleźliśmy się u progu ogromnej obory. Chłopak bez wielkich oporów wszedł do środka, a ja czując niesamowity smród zatrzymałam się przed wejściem. Nie chciałam jednak wyjść na mięczaka. Zaciągnęłam się świeżym powietrzem i wstrzymując powietrze najdłużej jak się da weszłam do środka, gdzie było o wiele ciemniej. Przez chwilę nic nie widziałam i wpadłam na coś twardego, jak się okazało plecy Tomka. Odwrócił się do mnie przodem i uśmiechnął.

Koniec świataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz