Następnego dnia, skoro świt babcia weszła do mojego pokoju z ogromnym uśmiechem na ustach i oznajmiła, że idziemy w pole. Zjadłam w pośpiechu śniadanie, umyłam się i ruszyłam za nimi przez cały ogród na pole. Moim zadaniem było wyplewić wszystkie chwasty z rzodkiewek, marchewek, sałaty, cebuli, truskawek i całej reszty tego typu ziela oraz nazbierać ich trochę do jedzenia. Praca nie była ciężka, z mamą często to robiliśmy na jej "ogrodzie" balkonowym. Co prawda ten ogródek był o wiele, wiele większy, ale reguła ta sama. Trzeba było się pośpieszyć zanim słońce nie parzyło jeszcze tak mocno i nie doskwierało. Dziadkowie zajęli się w tym czasie wykopywaniem ziemniaków. Jeszcze wczoraj wydawało mi się, że ta okolica nie zawiera w sobie żywego ducha, a dziś na polach było masa ludzi. Pracowali ci najstarsi oraz ci najmłodsi. Widziałam nawet sześcioletnią dziewczynę. Duża część pracowała ręcznie, inni ciut bardziej zamożni używali do tego narzędzi, a największy buc, jakiego do tej pory udało mi się spotkać jeździł traktorem, a za nim maszerowała grupka ludzi, zbierając to co wykopał. Jeszcze jak na moje nieszczęście jego pole znajdowało się zaraz obok naszego. Miałam bardzo dobry widok, a właściwie bardzo nieprzyjemny. Z opowieści dziadka dowiedziałam się, że rodzina Tomasza jest bardzo zamożna, co widać gołym okiem; jako jedyni w okręgu 20 kilometrów mają traktor oraz samochód, jakby było tego mało jego ojciec jest kimś ważnym we okolicznych wsiach. Coś na miarę naszego "prezydenta" w Katowicach. Oczywiście moim skromnym zdaniem, byłby nikim bez pieniędzy i jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że Tomek jest gburem i burakiem. Wszystkie lokalne kobiety uganiały się nie za nim, chodź nie był w całe brzydkim facetem, lecz za jego pieniędzmi. Gdzieś tam w środku szczerze mu współczułam, ale ten świat tutaj tak działał; na pieniądzach, nie na miłości. Nie widziałam tutaj miejsca dla siebie, nie tak wyobrażałabym sobie swoje życie. Moja praca poszła o wiele szybciej niż ich, dlatego też postanowiłam pomóc dziadkom. Po krótkim instruktarzu również i ja wykopywałam ziemniaki. Tak, mama będzie ze mnie naprawdę dumna.
Po ciężkim poranku słońce zaczęło przybierać na sile i wszyscy zaczęli schodzić z pola w tym również i my. Po szybkim obmyciu się w misce, wyszłam na podwórko i usiadłam w cieniu na ławce, po drodze zabrałam ze sobą książkę, której nie zdążyłam doczytać w pociągu. Główny bohater miał właśnie zabrać swoją narzeczoną w jak to nazwał "krainę marzeń", gdy przerwał mi najbardziej irytujący głoś na świecie.
- Księżniczko z miasta! - chcąc, nie chcąc spojrzałam w jego stronę. Stał oparty niedbale o furtkę, która oddalona była od naszego płotu o nie więcej jak 4 metry, więc nie musiał zbytnio krzyczeć, abym mogła go usłyszeć - Widziałaś kiedyś konia?
Jego pytanie całkowicie wytrąciło mnie z równowagi. Oczywiście że widziałam konia! Co on sobie w ogóle myśli? Przecież wielu ludzi używa ich jeszcze jako środek lokomocji. Co za buc! Co on sobie wyobraża? Że jestem z miasta to nie wiem jakie zwierzęta hoduje się na wsi? I ten jeszcze głupi pseudonim, którym zdążył mnie nazwać! Nie jestem żadną księżniczką! Odwróciłam od niego głowę z powrotem do książki, widząc złośliwy uśmieszek na jego twarzy. Niech sobie myśli, że jego głupie tekściki na mnie w ogóle nie działają.
- Nie obrażaj się, tylko chodź - kontynuował, a widząc mój brak reakcji ciągnął dalej - Księżniczko, nie dam ci spokoju.
Niechętnie odłożyłam książkę na bok, wstałam z miejsca i podążyłam w stronę furtki. Otworzyłam ją beznamiętnie, przeszłam po piaskowej drodze, by po chwili znaleźć się u jego boku. Jak gentlemen otworzył przede mną swoją bramkę i wpuścił do podwórka. Chłopak ruszył w kierunku ogromnej obory, co chwila obracając się w moją stronę, aby sprawdzić czy na pewno idę za nim. U niego nawet trwa była idealna. Równo skoszona jakby każde źdźbło trawy było mierzone linijką i strzyżone maleńkimi nożyczkami. Na podwórzu nie było nikogo, każdemu doskwierało słońce, każdy odpoczywał po pracy w chłodnym domu. Po chwili znaleźliśmy się u progu ogromnej obory. Chłopak bez wielkich oporów wszedł do środka, a ja czując niesamowity smród zatrzymałam się przed wejściem. Nie chciałam jednak wyjść na mięczaka. Zaciągnęłam się świeżym powietrzem i wstrzymując powietrze najdłużej jak się da weszłam do środka, gdzie było o wiele ciemniej. Przez chwilę nic nie widziałam i wpadłam na coś twardego, jak się okazało plecy Tomka. Odwrócił się do mnie przodem i uśmiechnął.
CZYTASZ
Koniec świata
RomanceJest takie miejsce na ziemi gdzie czas się zatrzymał. Dni mijają, ale nic poza tym. Wieś do jakiej wysłali ją rodzice jest swego rodzaju końcem świata. Krajobraz nie zmienia się z upływem kilometrów. NA pierwszy rzut oka nie można znaleźć żywej dusz...