Frank Iero (My Chemical Romance)

232 24 12
                                    

Tylko dwie rzeczy:

- dłuuugi

- stokroć dzięki, dziewczynom (dziewczynie?), które poprosiły mnie o one shota z kimś z MCR. Zakochałam się w nich.

***

Opuszczony dworzec kolejowy nie odstrasza grupy chłopców szwendających się po okolicy. Zachodzące słońce zostawia za nimi długie cienie. Pogrążeni są  w rozmowie, pełnej żartów i wulgarnych słów.

Spokojnie wydmuchuje obłok dymu, kiedy jeden kuca naprzeciwko mnie. Ma dosyć łagodne, przyjemne rysy twarzy, a zielone oczy wpatrują się w ścieżki łez, wyżłobione na moich policzkach.

– Palenie to chyba nie najlepszy sposób na topienie smutków, co?

W odpowiedzi tylko pociągam nosem. Nie patrzę na niego kiedy siada obok. Grupka jego znajomych znika za rogiem. W myślach cicho za to dziękuję. Nie potrzebuję scen.

Podaje mi chusteczkę. Skryta w cieniu kaptura twarz, wydaje się zmęczona. Smutna.

Wydmuchuję głośno nos, powstrzymując szloch. Wcześniej daje mu otrzymać papierosa, czego zaraz żałuję.

– Najpierw powiedz, dlaczego płaczesz.

Ma spokojny głos. Miły dla uszu. Waham się tylko przez moment.

– Bulimia. Zapal sobie swojego. – Wyrywam mu szluga.

Grzebie przez moment w kieszeniach i prosi o ogień. Po chwili jest nas dwoje. Trujących się, nieszczęśliwych, młodych dorosłych.

– Jak to jest? – zaczyna. – Chorować.

Mówi to tak wprost. Tym samym tonem. Od zawsze jestem zdania, że moje ciało jest moją sprawą, ale tym razem otwieram się. W tej chwili jestem tak rozbita, że nie myślę nad tym, co robię. Muszę dać temu upust. Zaczynam od zwykłej, zakompleksionej nastolatki. Wszystkie te historie, mają wspólny początek. Od czasu do czasu ocierając pojedyncze łzy pozwalam wszystkiemu wyjść na jaw. Po chwili zaskakuje mnie moje własne zachowanie. Moja twarz pewnie oblałaby się rumieńcem. Gdyby oczywiście już nie była zaczerwieniona od płaczu.

Milczy, jednak tylko przez moment.

– Poradzisz sobie z tym. – Wpatruje się w pustą już drogę przed nami. Lampy uliczne żarzą się słabym blaskiem, otulając światłem to nędzne miejsce.

– Skąd możesz to wiedzieć? – Zapalam następnego papierosa. Na języku mam gorzki smak, a w gardle nieprzyjemne, drapiące uczucie. No cóż, nie należę do nałogowców. Jeszcze nie.

– Dałaś sobie radę, aż do teraz. – Czuje na sobie jego wzrok, ale nie odwracam się.

Pali spokojnie i myśli. Nie odzywa się przez dłuższą chwilę. Podrażniona łzami skóra zaczyna nieprzyjemnie mnie piec, a chłodne powietrze wcale nie pomaga.

Przeczesuje dłonią włosy na karku.– Jak mam ci mówić?

– Cassidy – odburkuje. Mam zachrypnięty głos. Nie wiem już nawet czy bardziej od tytoniu, czy szlochu.

– Frank – podaje mi rękę, którą ściskam. Ma słaby uścisk muzyka. Wszyscy mocno szarpią za struny, a zawsze witają się właśnie tak. Zabawne, co? – A więc, Cassie. Naprawdę po tym co usłyszałem, wydajesz się silna dziewczyną. Nie miałaś lekko, a patrz, jak daleko doszłaś. Jeszcze nie wylądowałaś pod ziemią. A dopóki żyjesz, zawsze jest nadzieja, co nie?

Znowu na mnie patrzy. Czuje to łagodne, lekko zmęczone spojrzenie. Gdzieś w duchu go podziwiam, za to że ma siły siedzieć tu i się ze mną męczyć.

Bands One Shots PlOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz