***
***
Theo
Wszystko jest już gotowe - moja niespodzianka dla Shailene. Choć wcześniej mówiła, że ich nie lubi, to jestem pewny, że ta jej się spodoba.
Spakowałem już małe walizki dla siebie i Shai, schowałem je w gabinecie, a teraz jedynie czekam na swoją mamę, która ma przyjechać po Joy.
Stoję w kuchni i co chwilę wyglądam przez okno, żeby sprawdzić, czy już przyjechała. Nasz samolot odlatuje za trzy godziny, więc niedługo musimy jechać na lotnisko.
- Co tak patrzysz przez to okno, czekasz na coś? - Odzywa się za moimi plecami Shai, a ja podskakuję. - Nie lękaj się tak, po zawału dostaniesz! Mój czterdziestolatku - wtula się w moje plecy.
- Pff, jestem Cztery, a nie czterdzieści - odpowiadam i odwracam się, przytulając ją.
- Cztery, dobre sobie. To było wieki temu - uśmiecha się i całuje mnie w nos.
- Poza tym nigdzie się nie wybieram. Śmierć jest daaaaaaaleko od nas. Przynajmniej te kilkadziesiąt lat - odwzajemniam uśmiech.
- Brrrr, nie chcę nawet o tym myśleć - wzdryga się Shai. - Ale obiecaj, że będziesz wtedy ze mną. Że będziesz mnie trzymał w ramionach i sprawisz, że będę się mniej bała.
- Przestań, jakoś przestała podobać mi się ta rozmowa - krzywię się.
- Obiecaj, Theo - szepcze Shai, obejmując mnie mocniej.
- Obiecuję - wzdycham. - Ale i tak jestem siedem lat starszy, więc pewnie pierwszy umrę.
- Złego diabli nie biorą - rzuca mimochodem Shai i parska śmiechem widząc moją minę.
- Ja ci zaraz dam - warczę i zaczynam ją łaskotać. Shailene próbuje mi się wyrwać, ale jestem dla niej zbyt silny, więc tylko śmieje się jak opętana. Przerywa nam dźwięk podjeżdżającego samochodu.
- Co to? - Pyta Shai.
- Niespodzianka - odpowiadam ze znaczącym uśmiechem. - Mama zajmie się Joy, a my spędzimy romantyczny sylwester w Paryżu.
- Żartujesz? - Shai wytrzeszcza oczy.
- W żadnym wypadku, skarbie.
- Aaaaaaa, kocham cię! - Rzuca mi się na szyję i całuje w policzek.
Odrywam się od niej i idę otworzyć drzwi swojej mamie. Przytulam ją na powitanie i idziemy dalej, do kuchni.
- Witaj Shai, skarbie - mama przytula również Shailene.
- Dzień dobry. Dopiero się dowiedziałam o planach Theo. To nie będzie dla ciebie problem? - Pyta Shai, a mama kręci głową ze śmiechem.
- Ależ oczywiście, że nie. Kocham tą słodką kruszynkę i z przyjemnością się nią zajmę, a wy jedźcie i bawcie się dobrze - uśmiecha się znacząco w moją stronę, od razu łapię aluzję.
Chciałbym popracować nad naszym pierwszym dzieckiem, ale Shailene niedawno urodziła Joy i na razie nie chce słyszeć o kolejnym dziecku. Jest za sprytna na moje podstępne próby, kiedy to „przypadkiem" chcę zapomnieć o prezerwatywie. Ona zawsze o niej pamięta i sama ją mi zakłada. Chyba że... mógłbym przedziurawić te, które mamy. Może wtedy się uda...?
Idę po Joy, która leży spokojnie w swoim łóżeczku.
- Cześć, księżniczko - biorę ją na ręce i całuję jej czółko. Jej oczy ostatecznie zrobiły się niebieskie, a włoski są jasne. Robi się coraz bardziej podobna do Liama, co mnie wkurza. Dlaczego nie może wyglądać jak Shai? - Babcia zabierze cię na dwa dni, a mamusia i tatuś popracują nad twoim rodzeństwem.
Joy tylko uśmiecha się do mnie, co wygląda tak strasznie uroczo. Nie ma jeszcze ani jednego ząbka.
Wkładam ją do nosidełka i zabieram na dół, po drodze wchodząc do gabinetu, żeby zabrać torbę dla Joy. Wracam do kuchni i stawiam nosidełko na blacie.
Shailene żegna się z naszą córką, po czym mama wychodzi z Joy, a my zostajemy sami.
- To co, zabieramy walizki i jedziemy na lotnisko? - Pytam, przytulając Shai.
- A wtedy... WITAJ FRANCJO! - Woła Shailene z szerokim uśmiechem.
CDN.
Miłego dnia kochani ❤
CZYTASZ
WHEN YOU ARE HERE (SHEO STORY) [3]
FanfictionTrzecia część opowiadania „Wish you were here".