Rozdział I

4.9K 245 13
                                    

Rozdział I: Nocne Odwiedziny

Cicha, mroczna noc. Niebo przybrało intensywny kolor czerni, która wydawała się zalewać całe otoczenie. Jednakże srebrne i migające jasnym blaskiem punkty na nieboskłonie, gwiazdy. Wraz z powiernikiem udręczonych ponurą rzeczywistością dusz, które szukają ukojenia w ciemności, a także tym pragnącym wskazania właściwej drogi. Patron odrzuconych przez społeczeństwo ludzi i innych magicznych istot - w tym likantropów. Białosrebrnym satelitą, Księżycem. Oświetlał wraz z gwiazdami pewne położone w Wielkiej Brytanii, w hrabstwie Surrey, miasteczko Little Whinging. Na jednej z ulic, na parapecie pewnego z budynków mieszkalnych, jak głosi tabliczka Private Drive 4. Siedział spokojnie młodzieniec. Przypatrywał się satelicie, pozwalając aby promyki księżycowego światła oświetlały jego twarz. Była ona blada, jednakże uwagę zwracały wory pod oczami, które świadczyły o nieprzespanych nocach, a także sam kolor tęczówek. Odcień zieleni przypominający jedno z niewybaczalnych zaklęć, Avady Kedavry. Zmrużył oczy rozkoszując się chwilą wytchnienia. Zdecydowanie potrzebował takiej przerwy od tego wszystkiego. Od problemów czarodziejskiego świata, z którymi musiał się zmagać. Bo przecież to On jest Chłopcem, który musiał przeżyć i pokonać największego czarnoksiężnika tych czasów, Lorda Voldemorta, a raczej czarodzieja półkrwi znanego dawniej jako Tom Marvolo Riddle. Jest ikoną dobra,musi zwalczyć Czarnego Pana za wszelką cenę. A co jeśli tego ponownie dokona, bądź nie? Co będzie dalej? A jeśli ów czarodziej ma po części rację.

- Znów się zadręczasz, Harry. - powiedział jakaś spokojny postać nie daleko chłopaka. Przerwany z zamyśleń zerknął w kierunku usłyszanego głosu. Był to wysoki, chudy mężczyzna. Dawny nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią i przyjaciel jego ojca, Remus Lupin. Zielone oczy, przypominające zwierzęce wpatrywała się w chłopaka. Ubrany był w zielony garnitur, który podkreślał kolor tęczówek. Podszedł do chłopaka po czym go przytulił.

- Lunatyku. - rozejrzał się niespokojnie dookoła. Masz wartę. - wyszeptał avadooki, patrząc z niedowierzaniem na starszego mężczyznę, który przytaknął w odpowiedzi.

- Nie mogłem patrzeć bezczynnie jak tak się męczysz. Siedziałeś tak długo w bezruchu. Zacząłem się niepokoić. Wiem, że nigdy nie prosiłeś o taki los. - rzekł Lupin, który w tej chwili zmierzwił lekko włosy Harry'ego. Lecz jestem pewien, że przetrwasz to i nareszcie ułożysz sobie normalne życie. - powiedział.

- Och. Remi, ty zawsze wiesz jak mnie pocieszyć. - wyszczerzył się  promiennie do mężczyzny.

- Co ty na to Szczeniaku, aby się przejść? - zaproponował wilkołak.

- W końcu trzeba rozprostować zastałe kości. - roześmiał się lekko Potter. Po czym żeskoczył z parapetu, aby zwinnym i finezyjnymi kocimi ruchami skierować się do pobliskiego parku. Oczywiście z Remusem, który siedział mu na ogonie i odruchowo podążył za nim. Był to stosunkowo mały obszar rekreacyjny. Co jakiś czas były większe skupiska drzew, lecz przeważnie były to pojedyncze sztuki. Wiatr delikatnie śpiewał kołysankę, a rośliny tworzyły akompaniament do pieśni. Niskiej tonacji, przepełnionej przenikliwym i gwałtownymi emocjami. Przeplatające ze sobą rozpacz i gniew, tworzyły prawdziwą symfonie, której w żaden sposób nie dało się oprzeć. Następnie jako chórek, rozbrzmiewał ptasi trel - ze słowikiem, krukiem i puszczykiem na czele. Czarny ptak, kracząc swoim niskim i potężnym głosem rozbrzmiewał żywiołowo, by po chwili zwolnić i smętnym kra, ukazać melancholię i tęsknotę. Słowik w swojej serenadzie opowiadał o losach dwóch ludzi, którym szczęśliwa miłość nie była dana. Natomiast puszczyk o przeznaczeniu, które było zgubne. Zasłuchani w te niezwykłą melodię, rozkoszowali się nią i swoim wzajemnym towarzystwem. Chłopiec zerwał się z letargu i smutnym wzrokiem spojrzał na dwie najjaśniej świecące gwiazdy.

- Wiele razy zastanawiałem się czy oni są dumni z tego kim jestem. - wyszeptał przygaszonym głosem, obawiając się odpowiedzi.

- Szczeniaku, oni na pewną są z Ciebie dumni. Wyrosłeś na wspaniałego młodzieńca. Prawdziwego przyjaciela i towarzysza. Czasami mam wrażenie, że pochodzisz z prawdziwej arystokratycznego i czystokrwistego rodu. Znając twojego ojca jest zadowolony, że odziedziczyłeś po nim smykałkę do dowcipów. Natomiast Lily nie jest zadowolona zbytnio, że w ten sposób korzystasz z czasu wolnego. Lecz zapewne obydwoje są szczęśliwi patrząc jak się szczerze śmiejesz. Tak samo ja i Łapa. Przyrzekliśmy sobie Ciebie nigdy nie skrzywdzić. Zapamiętaj, to, że mamy inne poglądy i twój wybór nie koniecznie nam się podoba. To i tak jesteś przez nas bezgranicznie obdarzony miłością. - wygłosił tyradę wilkołak. Natomiast Harry próbując doprowadzić swoje oczy do porządku, gdyż podczas przemówienia całkiem się rozkleił, a łzy spływały ciurkiem.





Między Dobrem,a ZłemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz