******
Theo
- Pobudka, kochanie - mówię, siadając okrakiem na biodrach Shailene. Zaczynam składać delikatne pocałunki na jej ciele, a ona mruczy jak kotek, wciąż z przymkniętymi oczami. Zaczynam swoją ścieżkę od delikatnej skóry na jej szyi, obojczyki, piersi, aż docieram do brzucha. Przyciskam do niego usta, po czym uśmiecham się szeroko. - Cześć, kruszynko, z tej strony twój tatuś. Nie mogę się doczekać kiedy w końcu będziesz z nami. Bardzo cię kocham i twoją mamusię również. Twoja mamusia jest najpiękniejsza na świecie, to anioł. Jest cudowna, wspaniała i niezwykła...
- Liczysz na poranny seks? - Przerywa mi Shai, otwierając oczy.
- Chciałem po prostu okazać ci jak bardzo cię kocham - uśmiecham się łobuzersko. - A co, pomogło?
- Jesteś niemożliwy, Theo - Shai kręci głową, po czym przyciąga mnie do siebie i zaczyna namiętnie całować.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że mi się udało. Moja akcja przedziurawienia wszystkich prezerwatyw zakończyła się sukcesem! Zapłodniłem Shailene! Jestem po prostu geniuszem. Tak, zdecydowanie mogę nadać sobie taki tytuł. Theodore Peter James Geniusz Kinnaird Taptiklis. O tak, od dzisiaj tak powinno się mnie nazywać.
Shailene przewraca mnie na plecy i siada na moich biodrach. Zaczyna całować mój tors, a ja chwytam ją za pośladki i zaczynam je ściskać. Po chwili lekko ją unoszę i sadzam na sobie. Shailene wzdycha, przymyka oczy i zaczyna się poruszać.
- O tak kochanie, pieprz mnie, Shai - mówię, również się poruszając, nasze biodra wciąż się ze sobą spotykają.
Uwielbiam takie poranki.
***
Karmię Joy, która niespecjalnie ma dziś duży apetyt.
- No, słoneczko, musisz jeść, bo nie będziesz rosła - uśmiecham się do niej i próbuję włożyć łyżeczkę do jej buzi, ale ona zaciska mocno usta i odsuwa głowę. - Joy... - zamyślam się w jaki sposób ją przekonać. W końcu jestem geniuszem... załatwiłem jej rodzeństwo. - O! Leci samolocik, leci, leci, wrrrrrrrruuuuummmm - wywijam łyżeczką przed jej twarzą, a Joy tylko patrzy na mnie jak na debila.
- Theo - Shai parska śmiechem i zabiera mi miseczkę z kaszką. - Jedź już po ten garnitur i odbierz przy okazji obrączki, bo są już gotowe.
- Jak ty to robisz, że ona od ciebie normalnie je, a ja się muszę zbłaźnić, co i tak nic nie daje, bo Joy ma mnie za pajaca? - Pytam, ubierając buty.
- Matczyna moc - Shai porusza brwiami. Uśmiecham się i całuję ją w policzek, a Joy w głowę.
- Do zobaczenia, kocham was - żegnam się, wychodząc.
- My ciebie też, skarbie! - Odkrzykuje Shai.
***
Jestem umówiony w salonie Hugo Bossa, żeby dobrać mi garnitur na ślub. Będzie unikatowy, szyty specjalnie dla mnie, więc w tej chwili stoję na podeście, a kilkoro ludzi robi pomiar mojego ciała. Jestem już tym trochę znużony i marzę o tym, żeby stąd wyjść. Wybieramy jeszcze kolor, klasycznie czarny, koszulę i wszelkie dodatki.
Kiedy kończymy, oddycham z ulgą. Dziękuję wszystkim, po czym pospiesznie wychodzę. Teraz muszę podjechać do jubilera po obrączki. Mają specjalny grawer wewnątrz.
Wychodzę z budynku i kieruję się do auta, ale słyszę, że ktoś woła moje imię. Odwracam się i jęczę w duchu, widząc znajomą blondynkę. Przecież powiedziałem jej, że ma się trzymać ode mnie z daleka...
- Theo! Cześć - uśmiecha się, ale ja nie odpowiadam jej tym samym.
- Cześć, Emily.
- Słuchaj, musimy porozmawiać, a nie odbierasz ode mnie telefonu...
- Przecież mówiłem ci, że lepiej będzie się już nie spotykać - mówię chłodno.
- Wiem, ale muszę powiedzieć ci coś ważnego. Możemy gdzieś usiąść i porozmawiać?
- No dobrze - wzdycham.
Kierujemy się do pobliskiej kawiarni i zamawiamy herbatę.
- Co u ciebie słychać, Theo? - Pyta Emily.
- Czy mogłabyś przejść do tego, co chcesz mi powiedzieć? - Odpowiadam niegrzecznie. Nie mam cierpliwości do jakiś gierek. - Bez zbędnego owijania w bawełnę.
- Okej... - przygryza wargę. - Jestem w ciąży, Theo. Będziesz ojcem.
O kurwa. To się nie dzieje naprawdę. To jakiś pieprzony sen...
Przedziurawione gumki. Przecież wszystkie były przedziurawione! Jestem debilem, kompletnym idiotą!
CDN.
Dzień dobry! 😈😈😈
CZYTASZ
WHEN YOU ARE HERE (SHEO STORY) [3]
Fiksi PenggemarTrzecia część opowiadania „Wish you were here".