1

34 4 6
                                    


 Adam wysiadł z samochodu, od razu kierując się w stronę ogromnych drzwi, prowadzących do wnętrza jego domu. Właśnie wracał z kolejnego spotkania, na które kazali chodzić mu rodzice. Twierdzili, że nic nie pomoże mu bardziej, jak grupowe rozmawianie, rozwiązywanie swoich problemów i "leczenie się". Tylko, że on uważał, że to mu w żaden sposób nie pomaga. Ale nie powiedział tego głośno. 

 Uczestniczył na grupową terapię już trzeci miesiąc. Matka odwoziła go za każdym razem, jakby do końca nie była pewna, czy samodzielnie tam dotrze. Nic dziwnego. W końcu sprzeciwiał się na początku. Jak każdy nastolatek, który uparcie utrzymuje, że nie potrzebuje pomocy i sam potrafi sobie ze wszystkim poradzić. Wracając... spotykali się raz w tygodniu, w każdą sobotę. Zaczynali od godziny 11:00, a kończyli krótko przed 13:00. Na początku każdy indywidualnie mówił jak się dzisiaj czuje, co dobrego zrobił dla siebie i innych w ostatnim tygodniu. Później Jared, ich "mentor", chwalił osiągnięcia wszystkich i mówił, że coraz lepiej im idzie i codziennie są o krok dalej. Bardziej przypominało to terapię dla niedoszłych samobójców, ale nie wnikajmy. Następnie wmawiano im, jaki to homoseksualizm nie jest, jak psuje, niszczy ludzi i oddala ich od Boga. Dalej dawano im chwilę dla siebie, żeby zebrać myśli i zastanowić się, jak jeszcze mogą sobie pomóc. Na ten temat już nie rozmawiali. Na końcu modlili się, a potem Jared żegnał ich słowami: "Jestem z was dumny. Każdy dzień oddala was od choroby, a przybliża do Boga. On wam wybaczy i pomoże wam w walce z chorobą. Musicie tylko dać mu szansę."

Jadąc do domu, Adam często zastanawiał się, czy jego rodzice na pewno są w pełni zrównoważeni psychicznie. 

 Od razu poszedł do ogromnego salonu,który w większości urządzony był na biało. Usiadł na kanapie, czekając, aż rodzice się tam zjawią. Zawsze po spotkaniach rozmawiali krótko o tym, jak było. Wypytywali go jak dziecko, po pierwszych kilku dniach w przedszkolu. Nie. Cofnij: Nawet jego młodszego brata, Thomasa, tak nie wypytywali. Posiadanie rodziców bywa skomplikowane. Zwłaszcza w tym okresie. 

Państwo Richardson weszli do salonu chwilę po swoim starszym synu. Matka Adama usiadła obok niego, a ojciec zamiast usiąść w fotelu, postanowił tym razem stanąć przy oknie. Blondyn popatrzył na niego, lekko zaniepokojony tym. Odezwała się jednak jego matka:

-Jak było, synu?-spytała, patrząc na niego z lekkim uśmiechem. Przeniósł wzrok na nią.

-Hm, dobrze, mamo. Jak zawsze. -odpowiedział. 

Nie lubił  tych ich "przesłuchań". A raczej przesłuchań matki. Ojciec raczej tylko słuchał. On nieco gorzej odebrał to, jakiej chłopak jest orientacji. Ta terapia to był jego pomysł, a Adam dobrze o tym wiedział. Rozmowa skończyła się na jednym pytaniu, bo Thomas zawołał mamę. W niektórych momentach jednak cieszył się, że miał brata. Chwilę po tym, jak pani Richardson wyszła z salonu, sam podniósł się z miejsca. Już zamierzał opuścić salon, ale usłyszał głos ojca:

-Naprawdę ci to pomaga? Gdyby to było mało, możemy załatwić ci jakiegoś dobrego psychiatrę. To żaden problem. 

Adam popatrzył na niego, chcąc odgadnąć jakiejś emocje z jego twarzy. Niestety, na marnę. Przez kilka sekund zastanawiał się nad odpowiedzią.

-Tak, Myślę, że tak.-powiedział, przez ułamek sekundy patrząc w podłogę- Czuję się lepiej, dziękuję.-dodał, po czym wyszedł.

 Zaczął wchodzić po ogromnych, marmurowych schodach. Tak naprawdę, to ani trochę mu się nie polepszyło. W ogóle w czym miało mu się polepszyć? Nie rozumiał postawy rodziców. 

Wszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Od razu położył się na łóżku i mimowolnie zerknął na zdjęcie, stojące na stoliku nocnym. Przełknął ślinę i niemal niepewnie po nie sięgnął i położył je na blacie. Szybką do dołu. Przewrócił się na drugi bok i zamknął oczy.

Powinien wyrzucić te zdjęcie. 

Not so Angelic BoyWhere stories live. Discover now