Rozdział 3

149 14 5
                                    


Otworzyłam oczy. Pierwsze co zwróciło moją uwagę to róże, białe róże. Podparłam się na dłoniach i rozejrzałam się. Mój wzrok powędrował na drewnianą podłogę altanki, w której się obudziłam. Najbardziej zdziwił mnie widok rozprostowanych nóg i... misia! Spojrzałam niepewnie w lewo.

- Wreszcie się obudziłaś - odkrycie Kanato, jego samego chyba zadziwiło - długo spałaś - oznajmił zmęczonym tonem.

Odsunęłam się od chłopaka, w zawrotnym tempie.

- Subaru kazał cię pilnować, wiesz? - pochylił lekko głowę, w prawą stronę - Co jest w tobie takiego wyjątkowego, że najmłodszy z nas się tobą zainteresował?

- To ty nie jesteś najmłodszy? - spytałam z niedowierzaniem.

Fioletowowłosy zmarszczył brwi.

- Dlaczego miałbym być najmłodszy? - spojrzał na mnie sceptycznie.

- Wyglądasz jak dziecko - mruknęłam pod nosem.

Wampir wstał i zszedł schodkami, z altanki, tak po prostu. Patrzyłam jak się oddala. Byłam zadziwiona, że się nie zdenerwował.

- No chodź wreszcie! - usłyszałam rozeźlony głos Kanato - lepiej żebym nie musiał na ciebie czekać!

Szybko podniosłam się, na równe nogi i szybkim krokiem podeszłam do chłopaka. On zaczął iść dalej.
Przemierzyliśmy cały ogród, który przy okazji podziwiałam. Zastanawiało mnie kto tak starannie dbał o niego. Wątpiłam, że to był którykolwiek z tych chłopaków, chociaż umiał spojrzeć na to z podziwem. A przynajmniej takim, z jakim ja patrzę na ten ogród.
Zatrzymaliśmy się wraz z wampirem przed sporym budynkiem, z mosiężnymi drzwiami, lecz bez okien. Wyglądała on na bardzo stary.

- Co tu robimy? - spojrzałam podejrzliwie chłopaka.

- Będziemy podziwiać - złapał za klamkę i wszedł do środka, budynku.

Kierowana instynktem poszłam za nim. To co zobaczyłam, było trochę straszne. W dużym pomieszczeniu znajdowały się manekiny, które miały na sobie różnorakie suknie ślubne. Każda z postaci kobiecych wyglądała całkiem inaczej. Zupełnie tak jakby były prawdziwymi ludźmi. Ale manekiny nie mogły nimi być, miały szklane oczy, niczym lalki z porcelany.

- Podoba ci się tu? - Kanato odwrócił się do mnie, na jego twarzy zagościł leniwy uśmiech - to są przyjaciółki Teddiego, ładne prawda?

- Wszystko co tu stoi, jest równie przerażające co ty - odparłam sucho.

Fioletowooki przyglądał mi się, przez dobrą chwilę, po czym zaczął się histerycznie śmiać. Jego śmiech oznacza kłopoty. Cholera, co robić?

- Ty też będziesz taka przerażająca - spojrzał na mnie cynicznie - nawet nie wiesz, jak Teddy będzie się cieszył mając, nową przyjaciółkę.

Cofnęłam się parę kroków. Moje plecy dotknęły drzwi. Dłonią wyszukałam klamki. Bałam się, okropnie się bałam.

- Wiesz, jakoś ty i twój pluszowy przyjaciel, nie należycie do grona osób, z którymi chciałabym pogłębiać znajomość - wydukałam, po czym dłonią nacisnęłam na klamkę.

Drzwi ustąpiły, a ja wypadłam z budynku jak torpeda. Pędziłam przez ogród do rezydencji, jaka ja jestem głupia! Na pewno mają tam telefon!

Biegłam ile sił w nogach. Wpadłam do willi, po czym szybkim krokiem, zaczęłam przemierzać jeden z korytarzy. Było na nim pełno obrazów, jak i ozdób. Wszystkie ramki, jak i kandelabry lśniły czystością. Kto o to wszystko dba?! Skręciłam w lewo i otworzyłam pierwsze drzwi od lewej. Zamknęłam je za sobą z ogromnym hukiem. Były tego dobre i złe strony. Ta dobra to taka, że na pewno zamknęłam drzwi, a zła to taka, że na pewno było to słychać, w całej rezydencji. Niech to szlag!

Odwróciłam się i rozejrzałam po pomieszczeniu. Nic wyjątkowego, wszystkie meble były zakryte białymi prześcieradłami z wyjątkiem biblioteczki.
Niespodziewanie wypadł z niej dziennik. Podniosłam go i otworzyłam na pierwszej stronie, gdzie widniało zdjęcie z księdza z małym dzieckiem, które trzyma w malutkich rączkach różaniec, dokładnie taki sam, jaki miała na szyi Yui!

- Co tu robisz? - za sobą usłyszałam, rozwścieczony głos Subaru.

Kątem oka spojrzałam na niego i przełknęłam ślinę, po czym zaśmiałam się nerwowo.

- Chowam się..? - kłamanie nie wchodziło w grę - i teoretycznie szukam telefonu, w tym domu...

- Tu go nie znajdziesz - oznajmił.

- To ja może już pójdę - liczyłam na to, że mnie wypuści, jednak się przeliczyłam.

Stanął mi na drodze i wpatrywał się we mnie. Oczekiwał czegoś, czekał na coś? Nie miałam pojęcia, jedną dłonią dotknęłam szyi. Czułam na niej dwa małe wypuklenia.
Chłopak uśmiechnął się lekko, co mnie zdziwiło. Gdyby nie jego oczy i kły, mogłabym w sumie wziąć za normalnego i uroczego chłopaka.

- Dlaczego gdy się obudziłam, pilnował mnie Kanato? - to pytanie padło jako pierwsze z moich ust.

Białowłosy zmarszczył brwi.

- Pilnował? - zacisnął dłonie w pięści - tak powiedział? - w jego głosie było słychać irytacje.

- Owszem - odpowiedziałam.

Niespodziewanie czerwonooki, niczym burza wybiegł z pokoju. Co z nimi jest nie tak?
Wyglądnęłam przez drzwi. Nikogo nie widziałam, więc wyszłam z pokoju i go zamknęłam. W wewnętrznej części bluzy, gdzie znajdowała się spora kieszeń ukryłam dziennik. Może się czegoś dowiem.

- O! Nasza owieczka, wreszcie się znalazła! - usłyszałam rozbawiony głos Laito, który to dosłownie pożera mnie wzrokiem.

- Znowu ty? - spojrzałam zmęczona w stronę wampira.

- Nie w humorze co? Może ci go poprawię? - na jego ustach zagościł znaczący uśmiech.

Wzdrygnęłam się, kiedy poczułam jak polizał moją szyję. Nie wiedziałam, jak przedostał się w tak szybkim tempie do mnie, ale mało mnie to obchodziło... On mnie do jasnej cholery polizał!

- Oszalałeś?! - wykrzyczałam w jego stronę.

- Nie moja wina, że jesteś słodka - uśmiechnął się niewinnie - a teraz czas, na prawdziwą zabawę!

I znów zaczęłam biec korytarzem. Nie dość, że uciekam przed świrniętym wampirem, to jeszcze musi mieć tak słabe teksty. Boże, ratuj!
Zbiegłam schodami, które chyba prowadziły do piwnicy, ale mało mnie to obchodziło. Nie obchodziło mnie, czy ktoś mnie goni czy nie, po prostu nie chciałam przebywać w ich towarzystwie. Biegłam ciemnymi korytarzami, kierowana światłem, na końcu długiego korytarza.Dobiegłam do końca. Zdecydowałam, że jeśli wyjdę z tego cało, to zapiszę się na maraton. Mam szanse wygrać. Najlepiej jeszcze, żeby na tym maratonie, co chwila za mną pojawiał się Kanato, wtedy mam wygraną w kieszeni.
Zamknęłam, tym razem delikatnie, dębowe drzwi za sobą. Wbiegłam schodkami na górę i nie mogłam uwierzyć w to, gdzie się znajduje. Wszędzie znajdowały się te upiorne manekiny fioletowowłosego. Lecz jeden był zakryty. Powoli do niego podeszłam i złapałam za białe prześcieradło, które na nim widniało. Pociągnęłam za nie, a ono upadło na posadzkę, ukazując co ukrywało.
Dłonią zakryłam swoje usta aby nie krzyknąć. W białej sukni, z krzyżem na szyi, z rękami za plecami, stał manekin, a raczej ciało...

Ciało Yui Komori...

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Heeeeejjjj!!!
A oto kolejny rozdział! Yay!

I znów, nie wiem dlaczego ten rozdział jest dla mnie, jeszcze bardziej śmiechowy, niż poprzedni he he xD

Ten ksiądz z tym dzieckiem, błagam nie ;-;

I ten Kanato, który pomógłby głównej bohaterce wygrać maraton, co prawda to prawda, jej by pomógł. Bo przecież Kanato to taki grzeczny (*kaszel*nie), miły(*znów kaszel*nie) i uczynny (*nagły napad kaszlu*kiedy?!) chłopiec! Sama słodycz... -,-

(jakiś taki nagły *khe khe* napad kaszlu ;) )

Mam nadzieje, że rozdział się spodobał, a jeśli tak to zostaw po sobie jakiś ślad... Ho ho nawet nie czuje kiedy rymuje (*dusi się kaszlem* no chyba nie xD)

Do następnego! :)

Rose on my skin //Subaru.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz