Rozdział VII

14 0 0
                                    

Tydzień minął tak jak przypuszczałam. Chłopcy ciągle wyjeżdżali załatwiać swoje sprawy, a ja zostawałam. Czytałam książki, które po kilku stronach zdążyły mnie zaciekawić. Prowadziłam rozmowy z prywatnym numerem. Pomimo tego, że cholernie mnie irytował i dobrze o tym wiedział, to polubiłam go trochę. Tego dnia miałam powrócić do pracy. Brakowało mi tego. Cieszyłam się też, że już nie będę przesiadywała sama w domu. Mimo wszystko było to najbardziej uciążliwe.

Pierwszy do firmy odwoził mnie Calum. Nie był tym faktem ucieszony, choć to był jego pomysł. Ten chłopak z jakichś powodów za mną nie przepadał. Dlatego całą drogę do Sydney przemilczeliśmy w głuchej ciszy panującej we wnętrzu samochodu. Nawet radio milczało. Obserwowałam jego skupiony na drodze wzrok oraz go samego. Był przystojny. Prawie czarne oczy wywierały na mnie dziwne uczucia. Wszystkie ubrania, które nosił idealnie kontrastowały, a czasami współgrały z jego oliwkowym odcieniem skóry.

- Wiadomo coś o tym całym Hools'ie? – pytanie samo wyrwało się z moich ust gdy bawiłam się guzikiem w rękawie mojej luźnej koszuli, odpinając go i zapinając co chwilę. Podniosłam niepewnie wzrok na Calum'a. Przyglądał mi się z uniesioną brwią. Odchrząknął cicho i poprawił się na siedzeniu, ponownie wgapiając się w drogę gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały.

- Nie znamy jego miejsca położenia. Może być wszędzie i nigdzie. Ma swoje kontakty. Większa część gangów, z którą współpracujemy poszukuje go. Posiada wiele imion i nazwisk. Ostatnio podawał się za niejakiego Max'a Spencer'a. Człowiek działa nam na nerwach – odpowiedział spokojnym głosem. Był opanowany pomimo tego, że słowa które opuściły jego usta przeraziły mnie. Przełknęłam ślinę.

- Nie lubicie się – stwierdziłam. Calum parsknął pod nosem.

- No miłością raczej do siebie nie pałamy – sarkazm, który opuścił jego usta sprawił, że wykręciłam twarz w grymasie.

- Zawsze tak było?

- Zadajesz za dużo pytań – warknął nagle groźnie. – Z tego co wiem to nie twój interes tylko nasz – zaparkowaliśmy pod budynkiem firmy. Zmrużyłam na niego oczy. Facet ewidentnie chciał mnie zabić rozkoszując się moją śmiercią, a on próbował wmówić mi, że to nie mój interes. Miałam cholerną ochotę uświadomić mu, że to jest też moja pieprzona sprawa. Ograniczyłam się jedynie do parsknięcia pod nosem i wyszłam z pojazdu trzaskając drzwiami. Rzuciłam mu jedynie jeszcze krótkie spojrzenie krzyżując je ponownie z jego wpatrującym się we mnie wzrokiem. Gdy weszłam do budynku zostałam natychmiast zmiażdżona czyimś ramionami, które oplotły moje własne przyciskając do twardej klatki piersiowej.

- Ty idiotko! – warknął z ulgą Patrick. Zaśmiałam się cicho i swoimi rękoma oplotłam go w pasie – Dlaczego nie odbierałaś moich telefonów? – odsunął mnie od siebie na wyciągnięcie ramion, trzymając uparcie moje barki. Zagryzałam nerwowo wargę. Dzwonił do mnie kilka razy, jednak nie miałam odwagi odebrać.

- Przepraszam, ale byłam zajęta. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mi przeszkadzał – rzecz której w sobie najbardziej nienawidziłam, a wręcz gardziłam nią? Zbyt często kłamałam. Zmyślanie było u mnie na porządku dziennym przez co osiągnęłam to niemal do perfekcji. Wyzbyłam się drobnych sygnałów mojego ciała gdy kłamałam. W moich oczach nie czaiło się zupełnie nic co wskazywałoby na to że łże. Podniosłam wzrok z podłogi na Patrick'a. Skinął jedynie głową i ponownie przysunął mnie do siebie blisko całując w czoło.

Bliskość. Tak bardzo brakowało mi jej przez cały tydzień. Wtulałam się jedynie mocnej w klatkę mojego przyjaciela. W końcu czułam się dla kogoś ważna. Czułam to potrzebne mi ciepło. Uśmiechnęłam się sama do siebie na samą myśl, że Patrick zawsze był ciepły. Żar bił od niego na kilka metrów. Ze spokojem stałam w jego ramionach, słuchając bicia jego serca.

Meeting evil || a. irwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz