- Nie chcę ich szukać dalej. - powiedziałam do Hana. Ten kiwnął głową.
- Rozumiem, więc lecimy do bazy? - spytał mnie.
- Chyba tak, musimy omówić pewne sprawy z rebelią. Osobiście. - odparłam smutno.
Okazało się, że jest gorzej niż ktokolwiek przypuszczał. Imperium co prawda nie ma głównego przywódcy, jednak małe jednostki wciąż działają. A jest ich więcej, niż przypuszczaliśmy. Generalnie sprawa ma się nieciekawie.
Drugą sprawą są ci zakapturzeni. Han dowiedział się tylko, że są oni pozytywnie do nas nastawieni, ale był to dopiero wierzchołek góry. Chewbacca przekazał nam w ich imieniu, bo to w końcu oni stali za jego zniknięciem, że szukają sojuszu. Jednak prawdziwe zdumienie wywarło na mnie to, co posiadają. Informacje. Jest to grupa szpiegów, działająca od wielu lat, być może setek, a nawet tysięcy, wiedzą o Imperium, jak i o Rebelii prawie wszystko. Trochę przeraziła mnie ta informacja, czy to oznacza że mieliśmy w szeregach... zdrajcę? Jednak teraz nie było to ważne. Teraz musimy się skupić na dotarciu do bazy, w celu omówienia ewentualnej współpracy. Jednak póki co, miałam po tym wszystkim ochotę zwyczajnie pójść spać.
Obudziłam się wypoczęta, pierwszy raz odkąd pamiętam. Wstałam, wyjrzałam przez okno, widząc że nadal jesteśmy w nadprzestrzeni.
Burczenie w brzuchu przypomniało mi to, jaka jestem głodna. Udałam się więc do jadalni i wzięłam z szafki jedną porcję jedzenia do podróży. Ot, kostka o wybranym smaku, z dużą ilością kalorii. Jedząc, zdałam sobie sprawę że dawno nie jadłam czegoś... wykwintnego? Chociaż w porównaniu do szpitalnych obiadków ta kostka to rarytas. Gdy zjadłam, podkładałam po sobie i udałam się do kokpitu. Chewie kontrolował lot, podczas gdy Han drzemał. Pocałowałam go lekko w policzek i gdy już miałam się odsunąć, złapał mnie za szyję i wbił się w moje usta, nie patrząc na siedzącego obok wookieego. Biedny dywan. Jednak na szczęście udawał, że tego nie widzi. Dobry dywan.
- Kiedy dolecimy? - spytałam, gdy się oderwaliśmy od siebie. Han westchnął, by zaczerpnąć powietrza.
- Za jakąś godzinę. Możesz jeszcze spokojnie pospać. - uśmiechnął się do mnie.
- Tobie by się przydało. Kiedy ty ostatnio spałeś? - spytałam go.
- Aj, dawno. I wiesz co, chyba tak zrobię. - wstał. - Idziesz?
- Z tobą wszędzie. - odparłam.
- Chew, pilnuj statku, jak coś to mnie wołaj! - rzucił Han wychodząc.
Położyliśmy się razem na małym materacu, przeznaczonym dla jedynej osoby. Ale w sumie, przyzwyczaiłam się. Poza tym, było mi dobrze. Odwróciłam się twarzą do kapitana, a ten objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Bez chwili namysłu, tym razem to ja pocałowałam go. Od tak dawna nie czułam tej chemii między nami, ciągły ruch, podróże i misje przeszkadzały nam normalnie żyć. Jednak teraz to wszystko zniknęło, byliśmy tylko ja i Han.
Obudził nas alarm włączany podczas zbyt gwałtownego lądowania.
- Chewie, coś ty zrobił?! - zerwał się Solo i podbiegł do kokpitu. Jak zauważyłam, byliśmy już na starej bazie Hoth, aczkolwiek odbudowanej. A przyczyną alarmu był porywisty wiatr, który sciągał statek na bok lądowiska. Oby ten złom się nie rozpadł.
Po dłuższej chwili wylądowaliśmy. Gdy tylko klapa wejściowa opadła, uświadomiłam sobie jak bardzo komfortowe warunki miałam. Jakby czytając mi w myślach, przyszedł do mnie Chewbacca z ciepłą kurtką, trochę za dużą, ale nie ważne. Od razu ją założyłam i razem z wookiee'm udałam się do wyjścia. Na zewnątrz czekali na nas już żołnierze, którzy mieli nas odprawić.
- Leia, miło cię widzieć. - powiedział od razu mój bliski przyjaciel, Gertyn.
- Dziękuję, ciebie również. Moglibyśmy się udać do jakiegoś pomieszczenia, ogrzewanego? - spytałam trzęsąc się z zimna. Gertyn roześmiał się.
- Jak zawsze taka sama, nasza wygodna panna. Oczywiście, proszę za mną. - odrzekł, uśmiechając się.
Całą ekipą udaliśmy się do pomieszczenia głównego. A czekał tam na nas nie kto inny jak... mój brat!
- Luke, co ty tu robisz?! - rzuciłam się na niego.
- Hej, młody. Co słychać? - przywitał się Han. Chewie również ryknął, witając Skywalkera.
- W porządku, ale słyszałem, że mamy jakieś kłopoty. Przybliżycie mi je? - Luke usiadł wygodniej, poszliśmy też w jego ślady. Do pomieszczenia, niczym duch, weszła Mon Mothma.
- Witajcie. Siedźcie, nie mamy czasu na powitania. Prosiłabym o szczegóły sytuacji w jakiej obecnie się znajdujemy. - spytała uroczyście.
Dokładnie opowiedzieliśmy jej o całym zajściu, o zniknięciu Chewiego, o zakapturzonym. Luke słuchał z niedowierzaniem.
- Czyli mamy dwie strony medalu. Imperium z jednej, a z drugiej, według waszych opisów, zakon Lide. Charakteryzują się takim właśnie wyglądem i zachowaniem. Powinnismy się z nimi skontaktować jak najszybciej. - zadecydowała Mon.
- Ja się tym zajmę! - krzyknął ochoczo Gertyn, zrywając się do komputerów. Przez tyle lat wojna go nie zmieniła, podziwiam jego zapał.
- Dobrze, więc czekamy. Jeszcze jakieś sprawy macie? - zapytała nas Mothma, już o wiele mniej uroczyście.
- Jestem nieziemsko głodny. - parsknął Han. Zaśmiałam się aż.
- Oczywiście przewidzieliśmy to. Zaraz otrzymacie własny pokój, jedzenie i ciepłe ubrania. Czujcie się jak u siebie. Bo w końcu jesteście. - powiedziała pani senator.
- Nawiązałem kontakt z zakonem Lide! - poinformował nas Gertyn.
CZYTASZ
Only Hope
Fanfiction❝Okazało się, że jest gorzej niż ktokolwiek przypuszczał. Oni są naszą jedyną nadzieją.❝