PROLOG

611 41 7
                                    


Aniela uciekała przez dębowy las. Wilgotne liście jak pijawki czepiały się jej bosych stóp, a nadciągająca znad jeziora mgła zwilżała jej piegowatą twarz. Obejrzała się za siebie. Nie dostrzegła niczego poza trzynastowieczną budowlą, otoczoną gołymi drzewami. Była bezpieczna.

Zatrzymała się, by uspokoić oddech. Serce łomotało jej w piersi, a ciało dygotało jak w febrze. Ponownie odwróciła głowę i ujrzała kamienny kościół, którego okna wyglądały niczym wrota piekieł. Stał niewzruszony tym, co wydarzyło się w jego szarych murach. Poczuła lęk na wspomnienie lewitującego nad posadzką mężczyzny. Pomimo tego, że doskonale potrafiła odtworzyć w pamięci ten surrealistyczny obraz, jej rozum nie był w stanie racjonalnie go wytłumaczyć. Potrząsnęła energicznie głową. Chciała wyrzucić z pamięci widok Zoltana złączonego pępowiną z ołowianą ramą witraża.

Głos z oddali zawołał jej imię i wysoka postać mężczyzny wyłoniła się zza nagich drzew. Aniela od razu rozpoznała ten władczy chód. Jego chód.

Rozejrzała się. Gdzie nie sięgnęła wzrokiem, napotykała rzadki las, poorany wąwozami.

Wąwóz! To będzie jej droga ucieczki. Oby tylko wydostała się nim z przeklętego Arkan. 

PRYNCYPIUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz