Rozdział 1

144 9 7
                                    



Clarke

Ciemność, tylko to nam pozostało, wszystko inne poszło w zapomnienie, nie warto kochać, to twoja największa słabość. Tajemnicza postać odziana w ciemne szaty, wypowiadająca te słowa nawiedza mnie już od paru dni. Ciągle nie mogę się pozbierać po tym co się wydarzyło. Chciałam odejść, lecz nie mogłam zostawić go samego z tym wszystkim. Nie po tym co się wydarzyło, nie teraz gdy wszyscy znów jesteśmy w niebezpieczeństwie. Czasami zastanawiam się, czy postąpiłam słusznie niszcząc Allie, czy opłacało się tyle poświęcić. Moje przemyślenia przerwał strażnik prowadzący dwójkę dzieci, które mają poranione dłonie. Czas wracać do pracy. – Co im się stało? – Pytam przyglądając się ranom na rękach poszkodowanych. – Znaleźliśmy ich przy bramie obozu, nie wiemy kim są, ale chyba nie są szkodliwi. Odpowiedział po czym zniknął z mojego pola widzenia. – Cześć, jestem Clarke zaraz się wami zajmę. - Zaczęłam, aby ta dwójka się mnie nie bała. Po trzygodzinnej zmianie w szpitalu, udałam się do swojego pokoju, aby trochę odpocząć i wszystko jeszcze raz przemyśleć. Przed wejściem do kwater mieszkalnych spotykam jego. Najlepszego słuchacza na świecie tego, który zawsze pomaga mi w kryzysie. – Księżniczko, gdzie się wybierasz? – Ton jego głosu przeszył mnie aż do kości. Odwróciłam się i mogłam bezkarnie patrzeć w jego czekoladowe oczy. – Clarke, wszystko okej? – Spytał, ponieważ zbyt długo nic nie mówiłam, a ja po prostu utonęłam w jego tęczówkach. – Tak, tak wszystko okej, możemy porozmawiać u mnie? – Odpowiedziałam, nie chcąc wzbudzać jego podejrzeń. – Czy to propozycja na którą tak długo czekałem? – Pierwszy raz od dawna usłyszałam jego śmiech. – Możesz pomarzyć Blake. – Odparłam przygryzając wargę, by się nie zaśmiać. – W takim razie, Panie przodem. – Powiedział przepuszczając mnie w drzwiach do mojej kwatery. – Jaki szarmancki. – Chciałam troszkę się z nim podroczyć. – Mogę być arogancki, jak dawniej. – Szepnął wprost do mojego ucha. – Mieliśmy rozmawiać Bellamy. – Uśmiechnęłam się krzywo w jego kierunku. – Wiem.. Musimy znaleźć sposób, by.. – Zaczął, lecz nie pozwoliłam mu dokończyć. – Nie o tym chciałam rozmawiać Bell. – Powiedziałam cicho. – To o czym? – Zapytał. – Rozmawiałeś z nią? – Próbowałam nawiązać z nim kontakt wzrokowy. – Clarke.. Wiesz, że ona mi tego nie wybaczy. Nie nie rozmawiałem. – Ona jest w szoku Bell, daj jej czas ty także go potrzebujesz. – Powiedziałam podchodząc bliżej. – Bo ty wiesz czego ja potrzebuje! – Krzyknął, na co się wzdrygnęłam co musiał zauważyć. – Przepraszam, to dla mnie trudne, własna siostra mnie nienawidzi. – Powiedział załamany. – Jeśli potrzebujesz przebaczenia to Ci je daje. – Szepnęłam przytulając się do jego umięśnionego torsu.

Octavia

Czemu mnie to spotyka? Dlaczego nie mogę przestać czuć tego bólu, jakiego doznaje każdej nocy z jego powodu? Czemu nie mogę po prostu zapomnieć?! – Przestań tak intensywnie myśleć. – Odezwał się chłopak przywiązany do szpitalnego łóżka. – Oni Cię dopadną. – Odpowiadam beznamiętnie, skupiając swój wzrok na suficie. – Nie chciałem nikogo skrzywdzić, chciałem niszczyć coś co zabiło moją rodzinę. Chciałem zemsty. – Mówi Ilian, przeszywając mnie spojrzeniem. – To ich nie obchodzi. – Odpowiedziałam, chcąc go zbyć lecz ten nie dawał za wygraną, niestety nie wiedział co się szykuje. Do pomieszczenia wchodzi Kane, w eskorcie dwóch strażników. Wymieniam porozumiewawcze spojrzenie ze strażnikami, Kane zostaje obezwładniony, a ja zamierzam wymierzyć sprawiedliwość. Wychodzimy z zakutym Ilianem na zewnątrz i kierujemy się w TO miejsce. Chłopak pada na kolana i czeka, aż zrobię swoje, nic nie mówi - Nagle Kane znajduje się obok lecz boi się podejść bliżej. –Nie jesteś zabójcą. – Powiedział przerażony Monty – Mylisz się .. – Mówię po czym przykładam pistolet do głowy Iliana. – Streszczaj się. – To pierwsze słowa które wypowiedział chłopak. Spoglądam na niego, ale przed oczami mam Lincolna i jego oczy wiercące we mnie dziurę. - CZARNY DESZCZ! – Rozbrzmiał alarm bijący na powrót do środka, lecz ja nadal stoję obok klęczącego chłopaka z pistoletem przy jego skroni, gdy wszyscy w popłochu uciekają do środka. – Octavio, odłóż broń i wejdź do środka. – Nie reaguje na słowa kanclerza, zagryzam wargę. – Lincolnowi też kazali paść na kolana.. – W mojej głowie powstał obraz, przywołany przez Kane 'a. – Pike stał dokładnie tam gdzie ty i wymierzył mu w głowę.. – Widziałam to.. – Moja ręka zaczęła drżeć. – Jeśli to zrobisz nie będziesz lepsza od niego.. – Jego słowa były tak prawdziwe, wszystko wróciło, cały ból. – upuściłam pistolet i nie zważając na wołania uciekłam.

Bellamy

Naszą, krótką chwilę przerwały hałasy dochodzące z za drzwi. Oderwaliśmy się od siebie, udając się w kierunku dźwięków. Wyszliśmy na zewnątrz, było tu pełno przerażonych ludzi. – Co tu się stało? – Spytałem, przypadkowego mężczyznę stojącego pod drzwiami. – Ogłosili alarm. – Odpowiedział. – Clarke, musimy iść do Kane'a. – Powiedziałem do niej przekrzykując tłum. – Jasne, musimy to wyjaśnić. Poszliśmy do pokoju kanclerza, lecz jego tam nie zastaliśmy. – Sprawdźmy na zewnątrz. – Powiedziałem, łapiąc ją za rękę. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, lecz nie puściłem dłoni blondynki. Wyszliśmy z Arki, zauważyliśmy że Kane rozmawia z Montym. – Co się stało? – Spojrzałem na niego, ten unikał mojego spojrzenia. – Wybuchł bunt, chcieli zabić tego, który zniszczył Arkę. Octavia.. ona chciała go zastrzelić. – Odpowiedział spokojnie, spuszczając wzrok. - Gdzie jest moja siostra?! – Krzyknąłem, dając upust emocjom nie dowierzając w jego słowa. – Nie wiem Bellamy, uciekła.. nie wytrzymała, gdy przypomniałem jej co zrobił Pike. I musieliśmy wypuścić tego chłopaka, aby taka sytuacja więcej się nie powtórzyła. - Mówi Kane, lecz nadal na mnie nie patrzy. – Co zrobiłeś?! – Rzuciłem się na niego z pięściami, lecz zaraz zostałem odciągnięty. – Przepraszam, musiałem to zrobić. – Odparłem skruszony, po czym udałem się do środka. – Muszę ją znaleźć. – Powiedziałem. – Bell, to niebezpieczne, zaraz może padać. – Usłyszałem cichy głos Clarke. – Nie obchodzi mnie to. – Wyszarpnąłem swoją rękę z jej uścisku, kierując się do środka, ponownie. – Muszę zebrać ludzi. - Powiedziałem na tyle głośno aby każdy  to usłyszał. Półgodziny później znalazłem pięciu ludzi, gotowych pójść ze mną. W obozie wszystko wróciło do normy, wszyscy pracowali przy naprawie Arki. Nagle niebo pociemniało, zaczęło padać. Poczułem pieczenie na swojej skórze. – CZARNY DESZCZ! Wszyscy do środka!! – Krzyknąłem, a po chwili rozległ się alarm. Ludzie w popłochu uciekali w kierunku statku. Znaleźliśmy się w środku, nigdzie nie widziałem Clarke. Serce waliło jak oszalałe. Zacząłem w pośpiechu ściągać mokre rzeczy, równocześnie rozglądając się za dziewczyną.

Witam w moim nowym opowiadaniu :D  Mam nadzieje, że przypadnie wam do gustu. Piszcie co myślicie ;) Czekam na wasze opinie :)

Sylwia xoxo

Gwiazdeczki? Komentarze?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 18, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

THE 100 ~ JUST FRIENDS?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz